– Co?
– Dziewczynę. Spódniczkę czy jakich tam czarujących określeń używają faceci. – Kaseta skończyła się, Gerry przestała tańczyć, podeszła do mnie i usiłowała rozluźnić mi krawat. Była w radosnym nastroju, co rzadko się zdarzało, kiedy byliśmy razem. Po zapachu domyśliłem się, że piła wódkę. – Ubierz się w coś seksownego – powiedziała. – Nadejdzie lada chwila.
– Gerry, wylej sobie trochę wody na głowę – stwierdziłem.
– Nie oszukuję – upierała się. – Ta kobieta z nazwiskiem jak męskie imię dzwoniła godzinę temu i pytała o ciebie. Poczekaj, przypominam coś sobie. Pewna gwiazda filmowa z lat czterdziestych o sennych oczach i w filcowym kapeluszu. Dana Andrews. To było to. Na imię ma Dana.
– Nie znam żadnej Dany.
– Wkrótce poznasz. Tak bardzo chciała z tobą porozmawiać, że zaprosiłam ją na moje barbeeue. To matka tego dzieciaka, którego wyciągnąłeś z rzeki.
– Pani Didrikson. – To był jeden z tych dni. – Ty ptasi móżdżku, ci ludzie stanowią zagrożenie. Pojawili się, kiedy Ted Hughes podpisywał książki.
– Co cię naszło, skromnisiu? Myślałam, że sława jest dla ciebie jak powietrze.
– Ale nie chcę uchodzić za wiejskiego osiłka. Mam tego po dziurki w nosie. Nie pozwolę, żeby prasa napadała mnie w domu. A tymczasem to właśnie nam grozi.
– Powiedziała, że przyjdzie sama – odparła Geraldine.
– Tak, już to widzę.
Poszedłem na górę, do sypialni, zdjąłem z wieszaka czyste ubranie, zajrzałem do kabiny i stwierdziłem, że jakaś kobieta bierze tam prysznic, więc musiałem umyć się nad umywalką. Uwierzycie? Ktoś zdjął lustro ze ściany.
W pierwszym odruchu chciałem powiedzieć Geraldine, żeby wyrzuciła panią Didrikson, gdy tylko pojawi się na progu. Ale na Gerry nie można polegać, nawet kiedy jest trzeźwa. Zrobię to sam. Ubrałem się, wróciłem na dół, przekroczyłem mężczyznę, który leżał w drzwiach, i popatrzyłem na podjazd, czy nie nadjechał nowy samochód. Wyszedłem na drogę. O tej porze panowały już całkowite ciemności i błogosławiony chłód.
Kiedy jeszcze paliłem, byłaby to świetna okazja, żeby puścić dymka. Nie chciałem dołączyć do przyjęcia Geraldine. Nie miałem nic wspólnego z jej przyjaciółmi, chociaż wiedziałem, że końcu będę musiał się z nimi zbratać. Nie uda mi się zasnąć.
Usłyszałem, jak od strony Bath nadjeżdża samochód. Zanim go zobaczyłem, reflektory oświetliły mur i żywopłoty. Jechał powoli, jakby kierowca wypatrywał konkretnego domu. Potem pojawił się wóz i światła przygasły. Mercedes. Zatrzymał się po drugiej stronie drogi, naprzeciwko mnie, ale nikt nie wysiadł.
Kierowcą była ciemnowłosa kobieta. Opuściła szybę i zapytała.
– Może lepiej, żebym zaparkowała przy drodze?
– Przyjechała pani na przyjęcie?
– Niezupełnie – powiedziała z wahaniem. – Czy pan profesor Jackman?
– Zgadza się, ale to moja żona wydaje przyjęcie. Może pani tu zaparkować, jeśli pani woli. O tej porze mało kto tutaj jeździ.
– Myślę, że się nie rozumiemy. Chciałam porozmawiać z panem, panie profesorze.
– Pani Didrikson? – Nie spodziewałem się, że przyjedzie mercedesem.
– Tak. Nie powiedziano panu, że przyjadę?
– To nie jest odpowiednie miejsce do rozmowy. – Naszła mnie przyjemna myśl. Mógłbym wymanewrować Molly Abershaw, która bez wątpienia ustawiła to spotkanie, i uciec z przyjęcia, a jednocześnie zabrać się do najbliższego pubu. – Łatwiej będzie w mojej knajpce Viaduct. Ma pani coś przeciwko temu?
Zawahała się.
– No, nie… jeśli panu to odpowiada.
Wsiadłem. W czasie jazdy prowadziłem z nią pogawędkę o pogodzie i turystach i podziwiałem sposób, W jaki prowadziła mercedesa po ostrych zakrętach Brassknocker Mili. Panowała nad maszyną, jakby sprawiało to jej przyjemność. Dziwne, że nie wolała prowadzić czegoś bardziej przypominającego samochód sportowy, bo była naprawdę za niska jak na mercedesa. Siedziała na dwóch grubych poduszkach.
W pubie było pełno. Chciała zamówić coś bezalkoholowego, więc zaproponowałem wodę mineralną, a sam zamówiłem duży koniak.
– Było mi tak przykro, ze względu na to, co stało się dzisiaj w Waterstone’s, że musiałam osobiście się z panem skontaktować – zaczęła, gdy tylko dostaliśmy napoje. – Proszę mi wierzyć, byliśmy naprawdę zaskoczeni, ja i Matthew, gdy pojawił się ten fotoreporter. Poszliśmy tam, sądząc, że będziemy mieli okazję spotkać się z panem prywatnie i podziękować za to, co pan zrobił. Kiedy Molly Abershaw zaproponowała mi spotkanie, wydawało się, że to dobry pomysł. Teraz pluję sobie w brodę, że byłam taka głupia. Wybaczy mi pan?
W Waterstone’s tylko na nią zerknąłem. Incydent był tak niespodziewany, że ledwie zdążyłem rozpoznać chłopca, kiedy błysnął flesz i wywołał moją gniewną reakcję. Głęboko osadzone, brązowe oczy Dany Didrikson przyglądały mi się teraz z obawą. Czekała na odpowiedź. Kształt jej twarzy, wysokie czoło, ładne usta i podbródek sugerowały inteligencję, pozbawioną przebiegłości. Małe dłonie trzymała mocno ściśnięte.
– Niech pani o tym zapomni – powiedziałem. – Wściekłem się i nie jestem z tego zbyt dumny. Mam nadzieję, że pani syn doszedł już do siebie po tym przytopieniu.
– Całkowicie – odparła. – Ale nie mogę na tym poprzestać. Chcę podziękować panu za to, że uratował mu pan życie. Nie znajduję odpowiednich słów.
– Już dobrze – odpowiedziałem z uśmiechem. – Za chwilę może mi pani postawić drinka i oboje będziemy mniej skrępowani.
– A rachunek za pranie pańskiego ubrania?
– I tak należało je uprać.
– Myślałam, że marynarka jest kompletnie zniszczona. Pokręciłem głową.
– Nie zna pani właściciela mojej pralni chemicznej. To geniusz, artysta. Powinien restaurować freski Leonarda. A tymczasem czyści moje spodnie.
Dana należała do tego rodzaju kobiet, których piękno zawiera się w uśmiechu.
– A teraz porwałam pana z przyjęcia.
– To przyjęcie mojej żony – sprostowałem. – Czy nie lepiej powiedzieć, że to ja panią stamtąd porwałem? Geny panią zaprosiła, prawda?
– Nie miałam zamiaru zostawać. – Zaczerwieniła się. – Przepraszam, to brzmi nieuprzejmie. Jestem trochę zmęczona. Miałam ciężki tydzień.
– Gdzie pani pracuje?
– Jestem kierowcą w spółce, pracuję w browarze.
– Wygląda na to, że warto panią bliżej poznać. Kolejny szybki, wstydliwy uśmiech.
– Nie dostaję próbek. A samochód należy do firmy.
– To ciężka praca? – zapytałem.
– Muszę zarabiać na życie.
– Pani jest, hm…?
– Rozwiedziona. – Powiedziała to spokojnie, bez emocji. – Ojciec Mata wrócił do Norwegii. Pobraliśmy się, gdy byliśmy zbyt młodzi.
– Czy trudno jest wychować syna? Nie mam dzieci.
Opuściła wzrok na szklankę, zastanawiając się nad odpowiedzią. Zwróciło moją uwagę, że nie rzuciła zdawkowej odpowiedzi.
– To kwestia uczulenia na jego rozwój. Mat ma teraz dwanaście lat, niedługo czeka go egzamin do szkoły średniej. Wchodzi w okres męskości. Już nie jest chłopcem, a jeszcze nie mężczyzną. Ciągle sobie powtarzam, żeby nie dziwić się jego zachowaniu. Obawiam się, że straci do mnie szacunek. Jak mam go wspierać, skoro będzie mną gardził? Widzę już oznaki i jestem rozdarta między karceniem go a przytulaniem do piersi.
– Trudna sprawa. Ma jakiś kontakt z ojcem?
– Nie. Nie mamy wieści od Sverrego. Mat jest bardzo dumny z ojca. Sverre jest międzynarodowej sławy szachistą. Mat ma zbiór wycinków prasowych i kilka zdjęć, które mu dałam, ale to tak, jakby czcił drewnianego bożka. Sverre się nie odzywa. – Odsunęła się od stołu i zgarnęła ciemne włosy na plecy. – Co mi się stało, że o tym mówię? Dojrzał pan do kolejnego drinka?
Читать дальше