– Spokojnie, Gerry – odparłem. – Nie wściekaj się, Bookbinder sam mi to powiedział. Myślał, że o wszystkim wiem. Powiedziałem mu, że nie. To dla mnie nowość. Nie zauważyłem, że nie śpisz w łóżku.
Nie odpowiedziała. Patrzyła na mnie wściekle tymi swoimi zielonymi oczami. W każdej chwili mogło się sprawdzić stare porzekadło o rudzielcach i ich temperamencie.
– Gerry – zagadnąłem pojednawczo – nie chcę z tego robić sprawy. Przykro mi, że nie możesz spać. Ostatnio też kilka razy miałem bezsenną noc, ale słyszałem, że oddychasz równo, i uznałem, że śpisz. To chyba tabletki rozwiązały twój problem.
Szeroko otworzyła, a potem równie szybko przymrużyła oczy.
– O tym też się dowiedziałeś? Co jeszcze wiesz, do cholery? Czytasz moje notatki?
Próbowałem dojść do porozumienia. Teraz uznałem, że mnie obraża.
– Powinnaś o to winić swojego lekarza, a nie mnie. Wyładowała furię w przeraźliwym napadzie.
– Podstępny gadzie! Próbowałeś się czegoś o mnie dowiedzieć, co? Wtykałeś nos w moje leczenie. Co ty knujesz? Chodzisz za moimi plecami do mojego lekarza. To obrzydliwe!
Zwyczajna taktyka.
– Posłuchasz mnie? – zapytałem. – Mam już powyżej uszu twojej manii prześladowczej Wysłano mnie do Bookbindera, bo mój lekarz, Marshall, wyjechał. Poszedłem odebrać wyniki badań.
– Ustaliłeś termin, kiedy Marshalla nie ma. – Dźgała palcem w przestrzeń między nami. – Wymyśliłeś sobie te badania, żeby dostać się do mojego lekarza i sprawdzić, na co się leczę.
– Daj spokój, dobrze?
– To widać na kilometr. Boję się tego, co masz zamiar zrobić. Spiskujesz z nim za moimi plecami? O to ci chodzi, prawda? Ty draniu, sprzysięgłeś się z moim lekarzem!
– Gdybym to robił za twoimi plecami, to jak sądzisz, po co miałbym ci o tym mówić? – zauważyłem.
– Bo jesteś cholernie przebiegły! – krzyknęła. – Zacierasz po sobie ślady, udajesz, że wszystko jest jawne, a nie jest. Po co w ogóle o tym wspominałeś, skoro wiedziałeś, że mnie to zdenerwuje? Coś kombinujesz, bez dwóch zdań.
– Skończyłaś? Chcesz wiedzieć, dlaczego o tym wspomniałem. Powiem ci. Jest dokładnie odwrotnie. Powód, dla którego o tym wspomniałem, jest taki, że postanowiłem zawsze być wobec ciebie lojalny. Jest jeszcze jeden powód: uważam, że nie powinnaś pić ani używać phenobarbitonu, kiedy korzystasz z samochodu. Następnym razem musisz wziąć taksówkę.
– Idź do diabła. – Chwyciła torebkę i ruszyła do drzwi.
– Mówię poważnie – powiedziałem. – Zabijesz kogoś, jeśli będziesz się tak zachowywała.
Zaczęła się śmiać.
Zrezygnowałem z przemawiania do jej rozsądku.
W tym samym tygodniu, w czwartkowe popołudnie, znalazłem się na wprost kamery telewizyjnej, stojąc obok jednego z siedmiu marmurowych kominków w sali zgromadzeń w Bath, która tak niefrasobliwie została wybrana na miejsce wystawy poświęconej Jane Austen. Audycja nic dotyczyła bezpośrednio tego wydarzenia. Poproszono mnie tu, żebym wziął udział w programie BBC „Points West”, traktującym o historii budynku. Mimo to myślami bujałem we wrześniu. Sala była większa, niż pamiętałem. Uniosłem wzrok wzdłuż korynckiej kolumny na ozdobny sufit i przeniosłem go dalej, ku galerii dla orkiestry.
– Panie profesorze, czy zechciałby pan podejść bliżej Sadie?
– Jeśli Sadie powstrzyma podniecenie – odpowiedziałem.
– Wystarczy. Proszę się tu zatrzymać. – Nerwowy Nowozelandczyk, reżyser, zapytał oświetleniowca, czy jest zadowolony, i otrzymał w odpowiedzi kciuki wzniesione do góry. – Świetnie. Dźwięk w porządku?
Kiedy ustawiali ujęcie, odezwałem się poufale do Sadie, która miała ze mną rozmawiać.
– Zanim zaczniemy, chciałbym postawić jedną sprawę jasno. Dopiero co wspomniała pani o wystawie Jane Austen w Bath. Na tym etapie kochana Jane jest tylko błyskiem w moim oku, i to słabym. Dowiedziałem się o tym zaledwie kilka dni temu. Lepiej, żeby pani nic pytała mnie teraz o plany.
– Oczywiście – powiedziała. – Czy Dougie nie wyjaśnił wszystkiego? Nie będę pana o to pytać. Kiedy nakręcimy rozmowę, wspomnimy, że zamierza pan zorganizować tutaj we wrześniu wystawę. To wszystko. Trochę reklamy zaliczkowo. Ale możemy z tego zrezygnować, jeśli pan sobie życzy.
– Nie, niech to pójdzie.
– Dzisiaj mówimy o tym, jak wykorzystywano sale balowe przez stulecia. Panie profesorze, chcemy się od pana dowiedzieć, co tu się działo w czasach Jane.
– Pyta pani, co działo się za kolumnami? Na twarzy Sadie pojawił się niepokój.
– Spodziewamy się – powiedziała – że powie pan raczej o bardziej formalnych zachowaniach, o balach kostiumowych i tak dalej. Kręcę jeszcze dwie rozmowy, żeby wydobyć nieco mniej szacowne funkcje, którym sala służyła w bardziej nam współczesnych czasach. Między wojnami było tu, zdaje się, kino.
– Kino? – spytałem, nadal zachowując poważny wyraz twarzy. – Nie mogę sobie wyobrazić niczego mniej szacownego.
Każdy reporter telewizyjny boi się dowcipnisiów. Sadie spojrzała na mnie stanowczo.
– Nie wszystko zostanie wyemitowane. Materiał pójdzie dopiero w piątek. Dougie chce zrobić co najmniej dwa ujęcia na wypadek kłopotów. Gdyby pan zakasłał, niech się pan nie martwi. Tego się nie puści.
– Moja droga, ja nigdy się nie martwię. Sadie zwilżyła wargi, odwróciła się.
– Martwisz mnie, złotko – powiedziała cichym głosem, skierowanym jak sądzę, do ekipy.
Skinęła głową do Dougiego, reżysera.
– Cisza, proszę! – zawołał. – Kręcimy ujęcie. Ujęcie pierwsze… i akcja.
Nie zdołaliśmy przebrnąć przez pierwsze pytanie Sadie.
– Cięcie! – krzyknął Dougie.
Coś poszło nie tak z dźwiękiem. Zajęli się tym, a ja zrobiłem sobie krótką przerwę. Odszedłem od kominka, podszedłem do rzędu krzeseł w stylu chippendale, z których korzystała ekipa między ujęciami i wziąłem do ręki porzuconą przez kogoś gazetę „Bath Evening Chronicle”. Tytuł głosił: „Skromny bohater ratuje chłopca”.
Usiadłem i zacząłem czytać:
„Nieznany mężczyzna rzucił się wczoraj po południu na ratunek chłopcu tonącemu w jazie Pultency i wyłowił go z wody. Chłopiec, Matthew Didrikson (12 lat), z Lyncombe Rise, uczęszczający do Abbey Choir School, był nieprzytomny, kiedy został wyciągnięty na brzeg, ale jego wybawca przywrócił go do życia metodą usta-usta Z objawami wstrząsu, z wodą w płucach, chłopca zabrano do Royal United Hospital, ale nie hospitalizowano go. Wybawca Matthew, elegancki mężczyzna w wieku około trzydziestu pięciu lat, opuścił miejsce zdarzenia, nie ujawniając tożsamości.
Pan David Broadbent, emerytowany optyk, widział całe wydarzenie z deptaka.
– Chłopiec bawił się z dwoma innymi nad jazem i zaczął iść w stronę środka – powiedział. – Prąd był mocny po tych wszystkich deszczach, które u nas spadły. Chłopiec zachwiał się i poślizgnął. Potem zobaczyłem, że wpadł do wody pod jazem. Tamten mężczyzna musiał to zobaczyć z mostu Pulteney albo z jego okolicy, bo zbiegł ze schodów przy moście i zaraz skoczył do wody. Nie wahał się. Podpłynął do jazu i zaczął szukać chłopca. To było bohaterstwo, bo w przeszłości tonęli tam ludzie. Jakoś udało mu się złapać chłopca i wtedy zniosło ich w bok. Wyszedł z wody, wyciągnął chłopca i zrobił mu sztuczne oddychanie metodą usta-usta. Uważam, że powinno się zawiadomić królewskie pogotowie wodne, bo ten człowiek zasługuje na medal.
Doktor Rajinder Murtah, który zajmował się Matthew w szpitalu, powiedział:
Читать дальше