Przerwałem sztuczne oddychanie i odsunąłem się, żeby lepiej się przypatrzeć. Kiedy zbliżałem dłoń do oka, otworzyło się i poruszyła się źrenica. Otworzył oboje oczu.
Chwila była pełna głębokiego wzruszenia. To było wybawienie. Ziściło się: życie zostało przywrócone.
– Dzięki Bogu! – mruknąłem. Nie jestem religijny, ale inne słowa nie byłyby w stanie wyrazić moich uczuć.
Chłopiec zakaszlał i zacharczał.
– Położę cię teraz na boku – powiedziałem, a radość z nawiązania kontaktu nigdy nie była tak cudowna.
Chłopiec kilkakrotnie, płytko, nabrał tchu i zwymiotował wodą. Masowałem mu plecy.
– Żyje! Pan uratował mu życie! – Drugi chłopiec uklęknął obok kolegi. – Mat, dobrze się czujesz?
– Ma na imię Mat? – zapytałem.
– Matthew. A ja jestem Pierś.
– W porządku, Pierś. Weźmiemy koszulę i go owiniemy. – Leżący chłopiec zaczął odwracać głowę. – Zaraz zabierzemy cię do domu, Matthew.
– Idzie Nelson ze Starym Billem! – zawołał Pierś.
Odwróciłem się, żeby popatrzeć. Obok Nelsona i Starego Billa nad rzeką było jakieś dwadzieścia osób. Biegli w stronę jazu. Musieli pokonać schodki, żeby przejść nad bramą śluzy. Wykorzystałem to, żeby powiedzieć coś w imieniu Nelsona.
– Pierś, gdybym był na twoim miejscu, nie powiedziałbym ani słowa o tym rzucaniu drewienkami. Matthew szedł po jazie i wpadł do wody. Nic więcej nie musisz mówić.
– Pewnie tak.
– Na pewno tak.
– Ma pan rację, proszę pana.
– To było niechcący – ochrypłym głosem odezwał się Matthew. Spojrzałem na jego bladą twarzyczkę, zaczerwienione powieki i czarne włosy gładko przylegające do głowy. Wyglądał na inteligentne dziecko.
– Jasne, synu. Czasami robimy w życiu głupie rzeczy i nie chcemy, żeby o nich pamiętano. – „Syn” pojawił się w moich ustach spontanicznie, chociaż nie mam ani syna, ani córki. W tej cudownej chwili, kiedy Matthew otworzył oczy, doświadczyłem czegoś podobnego do radości, którą musi odczuwać ojciec podczas cudu narodzin.
– Ten pan uratował ci życie, Mat – powiedział Pierś.
– Myślę, że Mat powinien odpocząć – rzekłem.
Nelson nie sprowadził policjanta, ale parkingowego. Przez pomost, po schodkach prowadził grupę tych, którzy pospieszyli z pomocą. Musieli przejść przez balustradę i zejść na dół.
Ktoś troskliwie niósł moją marynarkę i buty. Kiedy je zakładałem, chłopcy przedstawili swoją wersję tego, co się stało. Syrena nadjeżdżającej karetki ucięła tłumaczenia. Ktoś podał koc. Matthew chciał pójść do domu, ale owinięto go pledem i podniesiono do góry.
To była dla mnie szansa, żeby się wyślizgnąć. Rola dzielnego ratownika nie odpowiadała mi. Wolę być postrzegany jako niesforny typ, który wkurza dziekana.
Później tego samego popołudnia, kiedy piłem kawę w kuchni w swoim domu na Bathwick Tlili, hurkot zwijanych drzwi do garażu obwieścił powrót Geraldine z lunchu w pubie. Zaraz po tym rozległo się trzaśniecie drzwi samochodu, stukot obcasów po betonowej podłodze i zgrzyt klamki. Otworzyła drzwi szeroko. Tyle lat spędziła w telewizji, że nie mogła się powstrzymać przed robieniem wielkiego wejścia. To się jej udało doskonale.
– Chryste – powiedziała, kiedy zobaczyła mnie w białym płaszczu kąpielowym. – Co się dzieje? Niewierność?
Uśmiechnąłem się. Skoro była w dobrym humorze, a w tamtych dniach nie mogłem być tego pewien, warto było to podtrzymać.
– Chcesz kawy?
Kiwnęła głową. Była zaróżowiona od wypitych koktajlów. Skóra napinała się jej na szczęce i kościach policzkowych. Przez prawie dziesięć lat charakteryzatornie BBC zachowywały brzoskwiniową miękkość jej młodości. To już przeminęło. Od dwóch lat nie występowała w serialu, ale nie dało się zapomnieć o roli Candice, kiedy się na nią patrzyło. Nadal była uderzająco atrakcyjną kobietą, ale i zmiany były uderzające: cierpka ilustracja, dlaczego ślubne fotografie w ramkach w większości domów po kilku latach lądują w szufladzie.
– Przez chwilę wydawało mi się, że nie żyjesz – powiedziała.
– Nie żyję?
– Zobaczyłam garnitur wiszący w garażu. Na pierwszy rzut oka odniosłam wrażenie, że ty w nim jesteś. Co, na Boga, się tutaj dzieje?
– Przemoczyłem się. A przynajmniej spodnie miałem mokre. Dzisiaj zdarzyła mi się kąpiel. Moje rzeczy śmierdzą wodą z rzeki i tam je powiesiłem.
– Wodą z rzeki? Mówisz poważnie?
Nasypałem łyżeczkę kawy rozpuszczalnej do kubka, nalałem wrzącej wody z czajnika i opowiedziałem jej o chłopcu w jazie.
– Mogłeś utonąć. Naprawdę mógłbyś nie żyć – zauważyła, kiedy skończyłem.
W jej głosie nie czuło się głębokiej troski, która powinna się kryć pod takim stwierdzeniem. Przeciwnie, była w nim nutka zadumy.
Machnąłem na to ręką. Jako człowiek wykształcony wiem, że umysł jest zdolny do nieograniczonych wzlotów wyobraźni.
– Niemożliwe – rzuciłem radośnie. – Mam zaczarowane życie, jak ten gołąb na Great Russell Street.
– Ach, to.
– A więc nie zapomniałaś o nim z kretesem?
– O nie.
I nagle wtedy gołąb z Great Russell Street stał się jakby ptakiem złowróżbnym. Nasze małżeństwo już dawno by się rozpadło, gdyby nie sposób, w jaki je traktowaliśmy. Chociaż Geraldine nie miała teraz zobowiązań zawodowych, utrzymaliśmy nasz pakt, że gwarantujemy sobie swobodę. Jeździłem na zagraniczne kursy bez obawy, że Geraldine wybierze się ze mną, a ona samotnie wypuszczała się na narty. Mieliśmy własne samochody, łóżka, gazety, książki i nagrania. Ona chodziła do kościoła, ja nie. Czasem bywaliśmy osobno na przyjęciach. Założenie było takie, że czas spędzany razem jest cenniejszy, bo wynika z wyboru, a nie z okoliczności. I przez pierwszych kilka miesięcy to działało, seksualnie i emocjonalnie.
Mamy zatem małżeństwo w swobodnym stylu. Zmiana, jakiej uległo życie Gerry po stracie roli w Milnerach , niczemu zbytnio nie zagrażała. W telewizji uzbierała stosik pieniędzy i wydawała je szczodrze. Wkrótce przyłączyła się do wesołej kompanii z Bristolu i z entuzjazmem wsiadła na towarzyską karuzelę, której tak jej wcześniej brakowało.
Ale teraz, po dwóch latach, nasza niezależność była jedyną rzeczą, co do której panowała między nami zgoda. Jej zmienne nastroje, furia, oskarżenia zmieniły przestrzeń, którą stworzyliśmy, w otchłań. Seks zrobił się zdawkowy i oboje musieliśmy być mocno podcięci, żeby go uprawiać. Nasze rozmowy były wymuszone, nawet kiedy Geraldine była radosna i znajdowała się w stanie wielkiego ożywienia, gdyż nasze światy ledwie się krzyżowały. Miała przyjaciół, których nigdy nie spotkałem.
„Nudziliby cię – zwykła mawiać – i, Boże, ty byś ich nudził!”
Po sposobie, w jaki do siebie podchodziliśmy, widać było, że wszystko skończy się separacją.
Ale nie wiedziałem jeszcze, że Geraldine rozumiała pojęcie separacja w bardziej absolutny sposób niż ja.
A ja nadal czułem się trochę za nią odpowiedzialny.
– Dziś rano byłem u lekarza. Spotkałem twojego doktora Bookbindera – powiedziałem od niechcenia, kiedy siedzieliśmy, popijając kawę.
Geraldine spojrzała na mnie ostro.
– Nie mówiłam ci, że Bookbinder to mój lekarz.
– Że leczysz się na bezsenność, też mi nie mówiłaś.
– Cholera jasna! – Machnęła ręką, przewracając dzbanek z kawą. – To sprawa prywatna i poufna. Nie miałeś prawa pytać.
Читать дальше