– Chłopiec bez wątpienia zawdzięcza życie szybkiemu i rozsądnemu działaniu tego nieznanego mężczyzny.
Matka Matthew, pani Dana Didrikson, zatrudniona w Realbrew AJes Ltd jako kierowca, powiedziała:
– Bardzo chciałabym mieć możliwość podziękowania temu dzielnemu człowiekowi, który uratował życic mojego syna.
Matthew wyszedł z opresji prawie bez szwanku, nie licząc powierzchownych zadrapań, i jutro wróci do szkoły.
– Co najmniej troje ludzi utonęło w jazie Pulteney w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Sporo wypadków przytrafiło się też pływakom i kajakarzom. Ludzie nie zdają sobie sprawy, że pod jazem woda jest tak głęboka, iż można tam zatopić dwupiętrowy autobus. Przydenny nurt jest śmiertelną pułapką – powiedział nam rzecznik policji”.
Zza moich pleców odezwał się niespodziewanie jakiś głos.
– Nie ma ucieczki. Wyśledziłam pana.
– Co? – Odłożyłem gazetę pierwszą stroną do dołu.
– Będziemy robić kolejne ujęcie – oznajmiła Sadie.
***
Wieczorem tego dnia, kiedy w telewizji puszczano wywiad, utknąłem na posiedzeniu rady naukowej, a więc go nie zobaczyłem. Gerry za to widziała i troskliwie nagrała na odtwarzacz wideo, ale nie zauważyła, że jest nastawiony na kanał 4, kiedy więc przyszedłem, zanim zorientowałem się, co się stało, obejrzałem dziesięciominutowy program o ogrodnictwie. Ponieważ jednak miała to być gałązka oliwna po kłótni związanej z moją wizytą u doktora Bookbindera, podziękowałem jej za dobre chęci.
– Śmieszne – powiedziała. – Kiedy widzę cię w telewizji, zawsze wyglądasz inaczej, prawdę mówiąc prawie na przystojniaka.
– Przystojniaka? – zapytałem, udając obrazę. – Roztrząsaliśmy obyczaje społeczne w Bath za czasów Jane Austen. To był mój wygląd profesorski.
– Na mnie to nie działa – odparła. – To po prostu udawanie, prawda? Gregjackman udaje profesora, tak jak jakiś aktor grający efekciarsko Juliusza Cezara.
W jej słowach tkwiło więcej niż ziarno prawdy, ale niewiele sobie robiłem z tej analogii.
Trochę po dziesiątej wieczorem, kiedy popijałem koniak przed sprawdzeniem, czy drzwi i okna są pozamykane, zadzwonił telefon. Gerry brała prysznic, więc podniosłem słuchawkę, spodziewając się, że usłyszę jednego z jej wielu przyjaciół. Dzwonili z ploteczkami o każdej porze.
– Czy można mówić z profesorem Jackmanem? – zapytał kobiecy głos.
– Przy telefonie.
– Chyba rozpoznaję pański głos. Przepraszam, że dzwonię tak późno. Czy bardzo przeszkadzam?
– Hm, zastała mnie pani w domu – powiedziałem ostrożnie, próbując się domyślić, czy nie jest to aby jedna z moich studentek, której nie podoba się ocena. – Czyja panią znam?
– Nie. Nazywam się Abershaw, Molly Abershaw. – Przerwała, jakbym powinien o niej słyszeć, i znów się odezwała. – Z „Bath Evening Telegraph”.
Odpowiedziałem z większym taktem, niż zazwyczaj mi się zdarza.
– Skoro pani o tym wspomniała, wydaje mi się, że widziałem pani nazwisko w gazecie.
– A ja widziałam pana dziś wieczór w telewizji.
To dlatego rozpoznała mój głos. Poczułem się trochę pewniej, kiedy dowiedziałem się chociaż trochę o intencjach rozmówczyni.
– Usłyszała pani o wystawie poświęconej Jane Austen, o ile rozumiem?
– Tak, zgadza się. To we wrześniu, jeśli się nie mylę?
– Tak – odparłem, ale powstrzymałem się od stwierdzenia, że niechętnie odbieram telefony o dziesiątej wieczór.
– Jestem pewna, że będzie pan to chciał nagłośnić. Chcielibyśmy o tym napisać, kiedy przyjdzie stosowna pora.
– Świetnie. – Nie chciałem przedłużać rozmowy, kiedy już padły niezbędne formułki, wyrażające dobrą wolę. – Teraz jest jeszcze za wcześnie, ale będę chętnie współpracował. A skoro pani najwyraźniej ma mój numer domowy, podobnie jak uniwersytecki, nie powinno być problemów z kontaktem.
– Chciałabym zapytać pana o coś jeszcze – wtrąciła szybko. – Nie wiem, czy pan czytuje moją gazetę. Prawdopodobnie wtykają ją panu pod drzwi dwa razy w tygodniu. Jest darmowa, ale nasz dział informacyjny cieszy się bardzo dobrą opinią. Dziś wieczorem rozmawiałam z chłopcem, który w poniedziałek o mało nie utonął w jazie Pulteney. Widział pana dziś wieczór w „Points West” i sądzi, że pana rozpoznał. Uważa, że to pan jest tym człowiekiem, który uratował mu życie. Czy mógłby pan to potwierdzić, panie profesorze?
Zacząłem się wykręcać.
– Właściwie dlaczego mnie pani o to pyta?
– Myślałam, że to oczywiste. Chodzi o zainteresowanie czytelników. Był to bardzo odważny czyn i zasługuje na to, żeby go opisać.
– Ależ został już opisany.
– Tak, w „Evening Chronicie”. Nie potrafili jednak podać nazwiska…
– …skromnego bohatera.
– Właśnie.
– I ma pani nadzieję na wyłączność?
– Czy to był pan, profesorze?
Głupio przyznałem, że to ja, i dziewczyna z radości pewnie wykręciła koziołka.
– Niech pani słucha. Nie chcę zamieszania – dodałem, oczywiście za późno. – Każdy zrobiłby to, co ja, gdyby zobaczył chłopca w niebezpiecznej sytuacji.
Roześmiała się.
– Ależ to bzdura.
– Co pani powiedziała?
– Niech mi pan da skończyć. Ta opowieść została spisana milion razy i nikt nie zmienił w niej ani linijki. Mężczyzna ratuje dziecko albo starszą panią, albo kocię, a potem odchodzi, nie podając nazwiska. A kiedy go w końcu wyśledzą, mówi: „Każdy zrobiłby to samo”. Czyżby? Do diabła! W dzisiejszych czasach dziewięciu na dziesięciu odwróciłoby wzrok.
Poszukałem schronienia w równie zdartej formułce jak ta, którą atakowała.
– Proszę pani, nie wiem, czego pani ode mnie chce, ale sprawa jest zamknięta, jeśli chodzi o mnie.
– Moja gazeta – powiedziała – poda pańskie nazwisko. Pomyślałam, że chciałby pan poczynić kilka inteligentnych uwag. Czy nie narzucimy się panu, jeśli rano przyślemy fotoreportera, żeby zrobił panu zdjęcie?
– Tak.
– To miło z pańskiej strony. Czy może przyjść około dziewiątej?
– Powiedziałem, że tak, narzucicie się. Nie pozuję do fotografii.
– Panie profesorze – zauważyła stalowym głosem – jesteśmy największą lokalną gazetą. Blisko współpracujemy z uniwersytetem, nagłaśniamy różne wydarzenia.
– Zgadza się, ale to nie jest wydarzenie wymagające nagłośnienia.
– Z całym szacunkiem, ja uważam, że jest.
– A więc różnimy się co do tego. Wtedy wyłożyła kartę atutową.
– Nie chce pan wiedzieć, jak się miewa mały Matthew?
Była w tym groźba niechcianego rozgłosu. Odpowiedziałem, starając się nie okazać zatroskania.
– Owszem. Niech pani powie. Jak się miewa?
– Świetnie, ale chciałby się z panem spotkać i podziękować osobiście.
– O, nie – zaprotestowałem. – Cieszę się, że ma się dobrze i na tym koniec. Dziękuję za telefon, proszę pani. – Odłożyłem słuchawkę.
***
Następnego dnia, z ciekawości zmieszanej z obawą, wziąłem do ręki egzemplarz gazety Molly Abershaw. Było to jeszcze bardziej krępujące niż się spodziewałem. Główny tekst, wyróżniający się na stronie głosił:
„Profesor płynie z pomocą”
„Tajemniczym człowiekiem, który w ostatni poniedziałek rzucił się na pomoc chłopcu przy jazie Pulteney i metodą usta-usta przywrócił mu życie, jest, jak się okazało, profesor uniwersytetu w Bath, Gregory Jackman, z Bathwick. Ma trzydzieści siedem lat, w 1987 roku został mianowany profesorem świeżo utworzonej katedry anglistyki.»Evening Standard«apelował w tym tygodniu o pomoc w odnalezieniu bohatera, który po udzieleniu pomocy odszedł, nie ujawniając nazwiska. Pewna liczba naszych czytelników dzwoniła, podając szczegółowy opis tego człowieka, ale ostatecznie został rozpoznany przez uratowanego chłopca, dwunastoletniego Matthew Didriksona z Abbey Choir School. Matthew rozpoznał profesora w programie»Points West«, który był nadawany w telewizji wczoraj wieczorem. Był to filmowy reportaż o sali zgromadzeń.
Читать дальше