– Dziś wieczorem.
– Dobrze – zgodziła się i odwróciła do wyjścia.
– Dlaczego? – zapytał Logan. – Dlaczego się pani zgodziła?
– Dlatego, że się pan myli i tylko w ten sposób mogę to udowodnić. Chcę zakończyć tę sprawę i wrócić do rzeczy dla mnie ważnych. A poza tym – powiedziała chłodno – chcę zobaczyć, jak się pan ośmiesza. Tak bardzo mi na tym zależy, że może nawet przyłączę się do kampanii reelekcyjnej Chadbourne’a.
– To wszystko?
Eve stała przed nim z twarzą bez wyrazu. Logan nigdy się nie dowie, jaka panika ogarnęła ją w nocy. Nie będzie miał broni, której mógłby przeciwko niej użyć.
– To wszystko. Kiedy wyjeżdżamy?
– Po północy – odparł z krzywym uśmieszkiem. – Jak przystało na taką łajdacką wyprawę. Pojedziemy limuzyną. To jakaś godzina drogi stąd.
Eve rzuciła okiem na Gila.
– Pan też się wybiera?
– Oczywiście. Nie przypominam sobie, kiedy ostatnio wykopywałem czaszkę. Zwłaszcza taką obiecującą. „Biedny Yorick! Wiesz, Horacjo, że go znałem?” [William Shakespeare, Hamlet, książę Danii]
– Cytat jest bliższy prawdy niż wszystko to, co mówił Logan – powiedziała Eve, podchodząc do drzwi. – Czaszka prędzej należy do szekspirowskiego Yoricka niż do Kennedy’ego.
– Wyjeżdżają, Timwick – powiedział do telefonu Fiske. – Price, Logan i ta Duncan.
– Uważaj. Wszystko popsujesz, jeśli się zorientują, że ich śledzicie.
– Nie ma problemu. Bez potrzeby nie będziemy się do nich zbliżać. Kenner zaplanował urządzenie sygnalne pod samochodem, kiedy Price był w mieszkaniu Bentz. Zaczekamy, aż znajdą się na pustej drodze, wyprzedzimy i…
– Nie, najpierw muszą dojechać na miejsce.
– To może nie być idealna sytuacja. Powinienem…
– Do diabła z idealną sytuacją! Mają dojechać tam, dokąd się wybierają. Słyszysz, Fiske? Kenner zadecyduje. Dałem mu dokładne instrukcje i masz się go słuchać.
Fiske odłożył telefon. Głupi skurwysyn. Musi ustąpić Timwickowi i w dodatku słuchać się Kennera. Po dwudziestu czterech godzinach miał tego faceta wyżej uszu.
– Mówiłem ci, że ja rządzę – powiedział Kenner, który siedział za kierownicą. – Ty jedziesz jako pasażer, dopóki ci nie powiem, co masz dalej robić. Tak jak oni – rzucił, wskazując ruchem głowy na dwóch mężczyzn z tyłu.
Fiske wpatrywał się przed siebie, w tylne światła odjeżdżającej limuzyny. Odetchnął głęboko i starał się rozluźnić. Wszystko będzie dobrze. Wykona swoje zadanie mimo wtrącania się Kennera. Zabije tę trójkę i skreśli ich nazwiska z listy.
A potem zrobi własną listę i na pierwszym miejscu umieści Kennera.
Pole kukurydzy powinno się Eve kojarzyć z sielskim widokiem amerykańskiej wsi, ale przypominało jej jedynie makabryczny film o grupce dzieci wampirów mieszkających w kukurydzy.
Tu nie ma żadnych dzieci.
Tylko śmierć. I czaszka zagrzebana w żyznej, ciemnej ziemi. Czekająca.
Eve powoli wysiadła z samochodu.
– To tu?
Logan kiwnął głową.
– Pole jest uprawiane. Gdzie jest ferma?
– Jakieś dziesięć kilometrów stąd, na północ.
– To duże pole. Mam nadzieję, że Donnelli dał panu dokładne wskazówki.
– Tak. Nauczyłem się ich na pamięć. Wiem, gdzie mamy kopać – powiedział, wysiadając z samochodu.
Gil otworzył bagażnik i wyjął dwie łopaty i wielką latarkę.
– Kopanie nie jest moim ulubionym zajęciem, lepiej więc, żebym nie musiał chodzić z miejsca na miejsce. Kiedyś, jako student, przepracowałem całe lato, kopiąc drogi i obiecałem sobie, że już nigdy więcej.
– Dobrze ci tak. Nigdy nie mów nigdy – rzucił Logan, biorąc latarkę, łopatę i ruszając w pole.
– Idzie pani? – spytał Gil.
Eve nie ruszyła się. Czuła zapach ziemi, w której czekała śmierć. Słyszała wiatr, który szeleścił liśćmi. Czuła ucisk w piersi na myśl o wejściu w falujące morze kukurydzy.
– Eve? – zawołał Gil, który czekał na nią na skraju pola. – John chce, żeby poszła pani z nami.
– Dlaczego? – spytała, oblizując wargi.
– Niech go pani sama zapyta – odparł, wzruszając ramionami.
– Moja obecność tutaj w ogóle nie ma najmniejszego sensu. Niczego nie stwierdzę, dopóki nie wrócimy do laboratorium.
– John chce, żeby była pani przy wykopywaniu czaszki.
Przestań się kłócić. Zrób to. Niech się wszystko skończy. Uciekaj stąd.
Ruszyła za Gilem w pole.
Ciemność.
Słyszała przed sobą szelest kukurydzy, przez którą przedzierał się Gil, nic jednak nie widziała oprócz wysokich roślin. Jak Logan znajdzie cokolwiek, nawet z mapą i latarką?
– Widzę przed sobą światło – usłyszała głos Gila. Sama nic jeszcze nie widziała, lecz przyspieszyła kroku.
Niech to się skończy. Uciekaj stąd.
Teraz zobaczyła światło. Logan położył latarkę na ziemi i kopał, wbijając łopatę i rozrywając korzenie kukurydzy.
– Tutaj? – spytał Gil.
Logan podniósł głowę i przytaknął.
– Szybko. Jest pochowana dość głęboko, żeby farmer jej przypadkiem nie naruszył, sadząc kukurydzę. Nie musisz zbytnio uważać. Czaszka jest w żelaznej skrzynce.
Gil wziął się do kopania.
Po pięciu minutach Eve pożałowała, że nie ma trzeciej łopaty. Bezczynne stanie doprowadzało ją do szału. Z każdą chwilą była coraz bardziej spięta.
Co za głupota. Najprawdopodobniej niczego tu nie ma – pomyślała – a my zachowujemy się jak bohaterowie powieści Stephena Kinga.
– Coś mam – powiedział Gil.
– Hurra! – zawołał cicho Logan i zaczął kopać szybciej.
Eve podeszła bliżej i zobaczyła zardzewiały metal.
Dlaczego tak się denerwuje? To, że Donnelli podał prawdziwe namiary, nie oznacza jeszcze, że reszta historii też jest prawdziwa. Skrzynka może być pusta, a szansa na to, iż jest to czaszka Kennedy’ego, równa się zeru.
Logan otwierał zamek od skrzynki. Ale to nie była skrzynka, tylko trumna. Trumna dziecka.
– Niech pan to zostawi. Logan spojrzał na Eve.
– O co pani chodzi?
– To jest trumna dziecka.
– Wiem. Donnelli był właścicielem przedsiębiorstwa pogrzebowego. Nic dziwnego, że wykorzystał trumnę.
– A jeśli to nie jest czaszka?
– Jest – odparł twardo Logan. - Tracimy czas – powiedział, zrywając zamek trumny.
Eve modliła się, żeby Logan miał rację. Myśl o dziecku pochowanym tu samotnie nie dawała jej spokoju.
Logan otworzył trumnę. Nie ma żadnego dziecka. Nawet przez gruby plastik widać było czaszkę.
– Bingo! – mruknął Logan i przybliżył latarkę. – Wiedziałem, że…
– Coś słyszę – przerwał mu Gil, podnosząc głowę.
Eve też słyszała.
Wiatr? Nie wiatr. Taki sam szelest towarzyszył im, gdy się przedzierali przez kukurydzę. I teraz zbliżał się w ich stronę.
– Cholera! – burknął Logan.
Zatrzasnął trumnę, złapał ją kurczowo i poderwał się.
– Spadamy stąd.
Eve obejrzała się przez ramię. Nic, jedynie ten szelest.
– To może być farmer.
Ale nie jest. To kilku ludzi – odparł w biegu Logan. – Pilnuj jej, Gil. Zatoczymy koło w polu i wyjdziemy na drogę tam, gdzie zostawiliśmy samochód. Gil złapał Eve za ramię.
– Szybko!
Nie powinni się odzywać, ktoś może ich usłyszeć. Bzdura. Hałasują, przedzierając się przez rośliny i słychać ich z daleka.
Logan biegł zygzakiem, Gil z Eve za nim. Pędem. W duszącej ciemności. Szelest. Eve nie mogła złapać tchu. Czy są za nimi? Trudno powiedzieć. Sami robili za dużo hałasu, żeby coś słyszeć.
Читать дальше