– Na lewo! – krzyknął ktoś z tyłu. Logan rzucił się na prawo.
– Chyba coś widzę – odezwał się inny głos.
O mój Boże, wydawało się, że jest tuż-tuż. Logan zawrócił, biegnąc z powrotem. Gil i Eve deptali mu po piętach.
Szybciej.
Eve była całkowicie zdezorientowana. Skąd Logan wie, dokąd biec? A jeśli nie wie? I za chwilę wpadną wprost na swych prześladowców? Może powinni…
Logan znów skręcił. Na lewo. Teraz biegli już na otwartej przestrzeni, drogą do limuzyny. Jeszcze pięćdziesiąt metrów.
Obok limuzyny stał mercedes. Eve nie widziała, czy ktoś jest w środku. Obejrzała się za siebie. Nikogo. Byli już prawie przy samochodzie.
Ktoś otworzył drzwi mercedesa.
– Wrzuć trumnę do środka, John! – zawołał Gil. Odwrócił się, wyciągnął rewolwer i pobiegł w kierunku mężczyzny, który wysiadał z mercedesa.
Za późno. Strzał.
Eve spoglądała z przerażeniem, jak Gil upada. Z trudem ukląkł i usiłował podnieść rewolwer. Mój Boże, ten człowiek znów mierzył w Gila. Nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, że biegnie, dopóki nie złapała za broń. Mężczyzna odwrócił się, a Eve rąbnęła go dłonią w tętnicę szyjną. Mężczyzna chrząknął i upadł.
– Ja prowadzę. Siadaj z tyłu z Gilem – rozkazał Logan, ciągnąc Gila do samochodu. – Postaraj się zatamować krew. Musimy stąd uciekać. Na pewno słyszeli strzał.
Eve przytrzymała drzwi przed Loganem, a potem szybko wsiadła do limuzyny.
Gil był bardzo blady. Rozdarła jego koszulę. Wysoko na ramieniu trochę krwi. A jeśli…
– Idą! – krzyknął Logan i samochód skoczył naprzód.
Eve wyjrzała przez okno i zobaczyła trzech ludzi wybiegających z kukurydzy. Żwir wylatywał spod kół samochodu.
Logan zerknął w tylne lusterko.
– Co z nim?
– Rana ramienia. Nie bardzo krwawi. Odzyskał przytomność – powiedziała, znów wyglądając przez okno. – Są już na drodze. Nie może pan jechać szybciej?
– Staram się – odparł przez zęby. – Mam wrażenie, jakbym płynął jachtem.
Dojechał do wybrukowanej drogi prowadzącej do autostrady, ale mercedes był szybszy. Światła reflektorów odbijały się w lusterku.
Potem mercedes uderzył w nich bokiem. Chciał ich zepchnąć z drogi do kanału. Uderzył po raz drugi. Loganowi ledwie się udało utrzymać na drodze.
– Do przodu! – krzyknęła Eve. – Utopimy się, jak nas zepchnie do kanału.
– A co ja robię?
Dzięki Bogu było już widać autostradę.
Mercedes ponownie uderzył w limuzynę, która skręciła w stronę kanału. Logan gwałtownie przekręcił kierownicę, zatrzymując się na drodze.
– Ostatnie uderzenie zarzuciło ich na drugą stronę drogi. To nasza jedyna szansa! Niech pan w nich rąbnie!
Logan nacisnął na gaz.
– Są za blisko – powiedział, zerkając w lusterko. – Złapią nas, nim dojedziemy do autostrady.
– Trumna… – mruknął Gil. – Daj im…
– Nie! – zaprotestował Logan.
Eve spojrzała na trumnę, którą miała pod nogami.
– Daj im…
Eve sięgnęła do klamki.
– Co pani robi? – zapytał Logan.
– Niech się pan zamknie! Gil ma rację. Chcą tę przeklętą trumnę. I ją dostaną. Nasze życie jest więcej warte.
– A jeśli się nie zatrzymają?
– Nic mnie to nie obchodzi. Przez tę cholerną czaszkę strzelali do Gila. Niech pan zwolni i jedzie tym samym pasem.
Samochód zwolnił, ale Eve nadal borykała się z drzwiami, które zamykał pęd powietrza.
– Doganiają nas.
– Niech się pan trzyma tego pasa. Eve podciągnęła trumnę do drzwi.
– I przed nimi.
– Nie wydaje mi się…
– Niech pan próbuje.
Wiatr otworzył drzwi i Eve wyrzuciła trumnę, która podskoczyła dwukrotnie i przesunęła się na drugi pas.
– Teraz się przekonamy – mówiła, z wzrokiem utkwionym w nadjeżdżającego mercedesa. – Musimy mieć nadzieję… Tak!
Mercedes przejechał obok trumny. Zdawało się, że jego pasażerowie ją zignorują i będą kontynuować pościg, ale samochód zwolnił, nagle zawrócił i ruszył z powrotem.
– Jesteśmy na autostradzie – powiedział Logan. Samochody. Ciężarówki. Ludzie. Eve odetchnęła z ulgą.
– Czy teraz jesteśmy bezpieczni?
– Nie – odparł Logan, zatrzymując się na poboczu. – Niech pani zamknie drzwi. Jak się czujesz? – spytał Gila.
– To tylko powierzchowna rana. Nawet już nie krwawi.
– Nie jestem przekonany, czy powinniśmy się zatrzymywać. Zadzwonię do Margaret i powiem, żeby wezwała lekarza. Jesteś pewien, że nie krwawisz? Wytrzymasz, dopóki nie wrócimy do Barrett House?
– Jasne – odpowiedział Gil słabym głosem. – Skoro przeżyłem twoją jazdę, przeżyję wszystko inne.
Dzięki Bogu, że żartuje – pomyślała Eve.
– Ty też byś lepiej nie pojechał. A za tę głupią uwagę powinienem cię wysadzić i kazać iść piechotą.
– Już nic nie powiem – obiecał Gil, zamykając oczy. – A ponieważ trudno mi się nie odzywać, spróbuję uciąć sobie drzemkę.
– Kiepski pomysł – uznał Logan, wjeżdżając z powrotem między pędzące samochody. – Nie śpij. Muszę być pewien, że nie straciłeś przytomności.
– Jasne. Do usług. Będę odpoczywał z zamkniętymi oczami.
Logan spojrzał na Eve w lusterku. Kiwnęła głową i Logan nacisnął na gaz.
– Co ty robisz, do diabła! – krzyknął Fiske. – Zgubimy ich!
– Zamknij się – powiedział Kenner. – Wiem, co robię. To pudło jest ważniejsze.
– Ty durniu! Nic nie jest ważniejsze. Tyle zachodu, a teraz pozwalasz im…
– Timwick powiedział, że ważniejsze jest to, po co tu przyjechali.
– Możemy później po to wrócić. Chcą odwrócić naszą uwagę.
– Myślisz, że mnie to nie wpadło do głowy? Nie mogę ryzykować. Leży na środku drogi. Ktoś może to przejechać albo zabrać.
– W środku nocy?
– Timwick chce mieć to pudełko.
Fiske był wściekły. Nie mieli szans, żeby dogonić Logana. A wszystko dlatego, że Timwick ma fioła na punkcie jakiegoś pudła. Kenner jest dokładnie taki sam jak Timwick. Przejmuje się drobiazgami i nie dostrzega, co jest naprawdę ważne.
Gdy tylko Logan zatrzymał samochód, z Barrett House wybiegło dwóch ubranych na biało mężczyzn, którzy położyli Gila na noszach i zanieśli do domu.
Eve wysiadła z samochodu. Kolana się pod nią ugięły i musiała się oprzeć o auto.
– Dobrze się pani czuje?
Kiwnęła głową.
– Powiem Margaret, żeby zrobiła pani kawy – rzucił przez ramię, idąc do domu. – Sprawdzę, co z Gilem.
Eve spoglądała za nim bez słowa. Zbyt wiele zdarzyło się w tak krótkim czasie, że nie docierało do niej, iż już jest po wszystkim. Ani nawet, co się dokładnie stało. Jednak wgnieciony bok samochodu mówił sam za siebie. I rana Gila Price’a nie była wytworem jej wyobraźni. Mogli go zabić. Mogli zabić ich wszystkich, gdyby nie wyrzuciła trumny.
– Kawa – powiedziała Margaret, podając jej kubek. – Niech pani wejdzie do domu i usiądzie.
– Za chwileczkę. Na razie nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Jak się ma Gil?
– Jest przytomny i dowcipkuje. Lekarz najchętniej by go zakneblował.
Kawa była mocna i przywracała energię.
– Jak się pani udało w środku nocy sprowadzić tu lekarza?
– Pieniądze przenoszą góry – odparła filozoficznie Margaret, opierając się o samochód. – Boi się pani?
– Tak. Chyba mam powody. Może pani jest przyzwyczajona, że do pani strzelają, ale ja nie.
– Ja też się boję. Nigdy nie myślałam… Nigdy się czegoś takiego nie spodziewałam. Myślałam… Sama nie wiem, co myślałam.
Читать дальше