– Nie wymagam od pani pracy fizycznej. Musi pani jedynie zweryfikować…
– I zostać przy tym zastrzelona. Nie, dziękuję. Na litość boską, Kennedy jest pochowany na cmentarzu w Arlington.
– Doprawdy?
– Co pan chce powiedzieć?
– Niech pani usiądzie.
– Nie chcę siadać. Chcę z panem porozmawiać.
– Dobrze. A jeżeli Kennedy nie jest pochowany w Arlington?
– Co to ma być, kolejna teoria spiskowa?
– Spisek? Tak, chyba o to właśnie chodzi. Ale z pewną odmianą. Co by pani powiedziała na to, że w Dallas zastrzelono jednego z sobowtórów prezydenta Kennedyego? A sam Kennedy umarł wcześniej?
Eve wpatrywała się w niego z niedowierzaniem.
– Sobowtóra Kennedy’ego?
– Większość osób na najwyższych stanowiskach państwowych ma swoje sobowtóry, żeby chronić zarówno życie, jak i swoją prywatność. Podobno Saddam Husajn ma przynajmniej sześciu.
– To dyktator jednego z krajów Trzeciego Świata. U nas to jest niemożliwe.
– Owszem, przy pewnej pomocy możliwe.
– Czyjej pomocy? – spytała sarkastycznie. – Małego John-Johna? Może braciszka Bobby’ego? Jest pan kompletnie stuknięty – rzekła, zaciskając pięści. – Opowiada pan jakieś koszmarne bzdury. I kogo pan właściwie oskarża?
– Nikogo nie oskarżam. Przyglądam się możliwym wersjom wypadku. Nie mam pojęcia, na co umarł Kennedy. Miał wiele problemów ze zdrowiem, o których się nie mówiło. Równie dobrze mógł zejść z tego świata z przyczyn naturalnych.
– Równie dobrze? Czy pan sugeruje, że Kennedy nie umarł z przyczyn naturalnych?
– Nie słucha pani tego, co mówię. Nie wiem. Wiem tylko jedno: w oszustwie tego rodzaju musiało brać udział więcej osób.
– Spisek w Białym Domu. Przykrywka – powiedziała Eve z ironicznym uśmieszkiem. – Dobrze się złożyło, że Kennedy był demokratą, prawda? Może pan obsmarować opozycję jako bandę łajdaków, na których w żadnym wypadku nie należy w tym roku głosować. Cóż za szczęśliwe zrządzenie losu: zarzut tego typu może oznaczać zwycięstwo pańskiej partii.
– Może.
– Nie lubię kampanii wyborczych polegających na opluwaniu przeciwnika. I nie lubię, jak się mnie wykorzystuje, Logan.
– To całkiem zrozumiałe. A teraz, skoro wyraziła już pani swoje niezadowolenie, czy mogłaby pani posłuchać mnie przez chwilę? Osiem miesięcy temu zadzwonił do mnie Bernard Donnelli, właściciel małego zakładu pogrzebowego na przedmieściach Baltimore. Poprosił, żebym się z nim spotkał. Zaintrygował mnie tym, co powiedział przez telefon, poleciałem więc następnego dnia do Baltimore. Donnelli bał się i wyznaczył spotkanie na podziemnym parkingu o piątej rano. Co za brak wyobraźni.
Zapewne wyobrażał sobie, że jest… W każdym razie chciwość przeważyła nad strachem. Chciał mi sprzedać pewne informacje. I przedmiot, który, jego zdaniem, mógłby mieć dla mnie pewną wartość. Czaszkę.
– Tylko czaszkę?
– Reszta ciała została skremowana przez ojca Donnellego. Dom pogrzebowy Donnellich był przez całe dziesięciolecia używany przez mafię i Cosa Nostrę do pozbywania się zwłok. Właściciele dali się poznać gangsterom jako ludzie dyskretni i godni zaufania. Jednakże jedna kremacja zaniepokoiła mocno starego Donnellego. Pewnej nocy w zakładzie pogrzebowym pojawiło się dwóch ludzi z ciałem mężczyzny. Nie byli to stali klienci i choć bardzo dobrze zapłacili, nie można było liczyć na to, że zachowają się tak, jak trzeba. Usiłowali nie dopuścić, żeby zobaczył twarz zmarłego, ale udało mu się podejrzeć ich przez moment i to, co zobaczył, śmiertelnie go przeraziło. Obawiał się, że któregoś dnia, a raczej nocy, wrócą i poderżną mu gardło, aby wyeliminować niepożądanego świadka. Uratował więc czaszkę jako swojego rodzaju zabezpieczenie.
– Uratował?
– Niewielu ludzi wie, że całkowite spalenie szkieletu wymaga temperatury dwu i pół tysiąca stopni i trwa co najmniej osiemnaście godzin. Donnelli tak ułożył ciało, że czaszka niecały czas była w płomieniach. Kiedy po czterdziestu pięciu minutach mężczyźni wyszli, Donnelli wyciągnął czaszkę i spalił resztę. Czaszka służyła mu do szantażu, a gdy umierał, powiedział synowi Bernardowi, gdzie ją pochował. Dość makabryczny spadek, ale bardzo, bardzo cenny.
– Donnelli umarł?
– Śmiercią jak najbardziej naturalną. Był już starym człowiekiem i miał słabe serce.
– Kogo szantażował?
Logan wzruszył ramionami.
– Nie mam pojęcia. Młody Donnelli nie chciał mi powiedzieć. On chciał sprzedać czaszkę.
– I nie naciskał go pan?
– Oczywiście chciałem to z niego wyciągnąć, ale powiedział mi tylko tyle, ile teraz powtórzyłem pani. Nie był tak odważny jak ojciec i nie chciał żyć w ciągłym strachu i niepewności. Zaproponował, że powie mi, gdzie jest zakopana czaszka, za sumę, która pozwoli mu wyjechać do Włoch z nową twarzą i nowym nazwiskiem.
– Przyjął pan jego ofertę?
– Tak. Zdarzało już mi się płacić więcej za mniej obiecujące informacje.
– A teraz chce pan, żebym urzeczywistniła powstałą w ten sposób możliwość, czy tak?
– Jeśli Donnelli mówił prawdę.
– To wykluczone. Cała ta historia jest wyssana z palca.
– To niech pani ze mną pojedzie. Cóż w tym złego? Jeżeli wszystko okaże się fantazją, wróci pani do domu z moimi pieniędzmi w kieszeni, a ja się ośmieszę. Obydwa rozwiązania powinny pani sprawić dużą radość.
– Dla mnie to strata czasu.
– Dobrze pani za to płacę.
– Jeśli w tej historii jest źdźbło prawdy, nie powinnam zabawiać się w kopanie.
– Mówiła pani, że to nie może być prawda.
– To na pewno nie jest Kennedy, ale może być, na przykład, Jimmy Hoffa albo jakiś ojciec chrzestny.
– Pod warunkiem, że nie wyrzuciłem masy pieniędzy na jakąś bzdurę.
– Zapewne pan wyrzucił.
– Niech pani ze mną jedzie, to się przekonamy. Chyba że nie potrafi pani wykonać pracy bez uprzedzenia. Nie życzę sobie, żeby nałożyła pani na tę czaszkę twarz Jimmy’ego Hoffy.
– Doskonale pan wie, że jestem na to za dobra. Proszę mną nie manipulować, Logan.
– Dlaczego nie? Ja też jestem dobry w paru rzeczach. Naprawdę nie chciałaby się pani przekonać, czy Donnelli mnie nie oszukał?
– Nie, to kolejna wyprawa z motyką na słońce. Bez sensu.
– Jeśli bez sensu, to dlaczego chcieli panią nastraszyć? A może już pani zapomniała, co zrobili w pani laboratorium?
Znów manipuluje. Uderza tam, gdzie boli. Eve odwróciła się tyłem.
– Niczego nie zapomniałam, ale nie jestem pewna, czy wierzę…
– Podwoję sumę dla Fundacji Adama.
Powoli odwróciła się do niego twarzą.
– Już i tak pan przepłacił. Nawet jeśli to prawda, to dotyczy dawnych wydarzeń. Może się okazać, że ówczesne machlojki demokratów nikogo dziś nie obchodzą.
– A jeżeli jednak obchodzą? Panuje odpowiedni klimat. Ludzie mają dość politycznych manipulacji.
– Do czego pan właściwie dąży, Logan?
– Myślałem, że już mnie pani rozgryzła. Jestem takim sobie pospolitym przemysłowcem, który gromadzi amunicję.
Nie wierzyła w ani jedno jego słowo.
– Zastanowi się pani?
– Nie.
– Myślę, że tak. To silniejsze od pani. Czekam na odpowiedź jutro rano.
– A jeśli powiem „nie”?
– Dlaczego, pani zdaniem, kupiłem posiadłość z cmentarzem?
Eve zesztywniała.
– Żartowałem. Pojedzie pani do domu.
Eve ruszyła do drzwi.
– I nie poproszę o zwrot pieniędzy z Fundacji Adama. Nawet jeśli nie dotrzyma pani umowy. Okażę się w ten sposób szlachetniejszy niż pani.
Читать дальше