– Jaki pomysł uznaliście za najciekawszy?
– Ten jest najbardziej oryginalny… Stalin otwiera zeszyt, czyta.
Stalin podziela wnioski komisji. Wszystkie wypracowania są dobre i bardzo dobre, to zaś zdecydowanie przewyższa pozostałe. Zaczyna się od zakwestionowania tematu: dlaczego rozważamy podporządkowanie stu milionów? Dlaczego nie dwustu? Albo czterystu? I stawia wniosek: „Podporządkować należy wszystkich”. A dalej następują rzeczowe propozycje, jak to uczynić.
– Sama to wymyśliła?
– Sama, towarzyszu Stalin.
Zeszła po wytartych kamiennych schodach.
– Dzień dobry.
Nikt nie zwrócił na nią uwagi.
– Szukam kniazia Sagalajewa.
Rzucili karty na stół. Równocześnie obróciły się ku niej przerażające, zarośnięte gęby.
Rozstąpili się.
Pod ścianą, przy porzniętym nożami stoliku, siedział potężnie zbudowany osobnik w wyświechtanej czerkiesce. Na piersi munduru ślady po srebrnych szamerunkach, przepitych w 1923 roku.
– Słucham jaśnie panny.
– Witam pana, kniaź. Mam sprawę.
Lekko odchylił głowę, zarośniętą po same oczy gęstą brodą. Wyszczerzył się:
– Ma sprawę!
Wszyscy zgodnie zarechotali.
– Kniaź, jestem Anastazja Strzelecka.
W piwnicy zapanowało grobowe milczenie.
– Córka hrabiego Andrieja Strzeleckiego?
– Tak.
– I czego jaśnie panna się po mnie spodziewa?
– Mówię przecież: mam sprawę.
Chrząknął. Kompani też odetchnęli, odkasłali, odchrząknęli. I zaraz ucichli.
– Sprawę. Ha! Jaką sprawę może mieć córka czerwonego hrabiego… Hrabia Strzelecki przeszedł do Sowietów… Mam nadzieję, że czerwoni dali mu za to kulkę.
– Został rozstrzelany – oznajmiła Nastia.
– O, proszę! – triumfalnie spuentował brodacz, unosząc palec wskazujący w geście mentora. I powtórzył:
– O!
Ten gest i okrzyk zawierał w sobie wszystko: a nie ostrzegałem?! Jakżeby inaczej! Miał komu służyć! Myślicie, panowie oficerowie, że na was czeka coś innego w Ojczyźnie Światowego Proletariatu?! A coraz to któryś bredzi o powrocie!
Przez wiele lat brodatego księcia dręczyła skrywana zazdrość. Były dwie możliwości: iść z czerwonymi, albo przeciw. Ci, którzy poszli z czerwonymi, teraz rządzą Rosją, zagnieździli się w carskich komnatach, dostali od bolszewików tytuły komkorów i komandarmów. A ci, którzy byli przeciw, snują się po paryskich knajpach, przegrywają w karty ostatnie gacie.
Bezsennymi nocami, drapiąc się pod zawszonym kocem, kniaź jęczał z bezsilnej złości: co za błąd, trzeba było iść do czerwonych… Ale ocknąwszy się wieczorem po przepitej nocy i po poranku straszliwego kaca, umacniał się w swym nieprzejednaniu: ja was, ścierwa, jeszcze!…
Kniaź wiedział, że prędzej czy później komuniści zaczną wyrzynać wszystkich chwilowych sprzymierzeńców, którzy połaszczyli się na czerwone srebrniki.
I tak doczekał się 1937 roku. Jeszcze od wojny domowej ma taki karteluszek z listą przyjaciół, którzy przeszli do czerwonych. Syberyjski ataman, kniaź Sagałajew poprzysiągł, że przy pierwszej okazji poprzegryza im gardła. Lecz nie wyszło. Ale na szczęście znalazł się pan Stalin, wziął obowiązek na siebie i rozwalił kogo trzeba.
Po każdym moskiewskim procesie kniaź Sagałajew skreślał kolejne osoby z listy. Wreszcie zostało jedno nazwisko: hrabiego Andriuszy Strzeleckiego. Kiedyś, lata temu, razem zaczynali w gwardyjskim pułku carskich kirasjerów. Razem karmili wszy w okopach wojny niemieckiej. Później los ich postawił naprzeciw siebie. Pod wioską Ferlujewa na Syberii czerwony komdyw Strzelecki wpędził oddział wolnych strzelców kniazia Sagałajewa w zasadzkę, zamknął w dolinie bez wyjścia. Trzyma ich w szachu, lży i wyśmiewa: chodź tu, Mahmud, złóż broń, wyprowadź swoją bandę. Włos ci z głowy nie spadnie. Przyjaźń to przyjaźń, zostaniesz moim zastępcą! I wtedy Mahmud Sagałajew wystąpił w roli emisariusza. Wlazł na wzniesienie, żeby czerwoni mogli go dobrze widzieć, potrzepał ręką między nogami, wykrzyczał krasnemu kamandirowi Strzeleckiemu straszliwe przekleństwa, grożąc karą niebios: Allach nie przebaczą służby szatanowi i twój Chrystus też nie przebaczy. Wy kurwy czerwone, krzyczał, możecie nas tu rozwalić, ale potem i tak komuniści wszystkich was powyrzynają! Przebudził się wtedy w kniaziu Sagałajewie prorok i krzyczał czerwonym różne obraźliwe słowa, a oni nie strzelali. Chodź do mnie, Andriuszka, krzyczał kniaź, przebijemy się do Chin, wyrwiemy do Paryża!… Nocą ataman Sagałajew poderwał oddział i uderzył przez przełęcz, przez śnieg. Potracił ludzi. A najgorsze, stracił konie. Co począć na Syberii bez koni! Na przełęczy musiał pozbyć się wszystkich cekaemów. Porzucił całe tabory, cały zapas złota. Wyrwał się, jak lis z potrzasku. Z czterystu ludzi wyprowadził siedmiu. Umknął…
W zdeptanych buciorach przemierzył Chiny. Obszedł cały świat: Harbin, Szanghaj, Sydney, Panama, Brazylia, Algier. Teraz siedzi w Paryżu, popija sikacza. Rżnie w karciochy. Allach wybaczy. Nie ma szczęścia w kartach kniaź Sagałajew. W ogóle nie ma szczęścia w tym cholernym życiu. Jedyna pociecha, to że spełniło się proroctwo: tych, którzy poszli na czerwony lep, los cisnął na sam dół…
Ot, Andriuszkę Strzeleckiego Stalin też ukatrupił. Prawidłowo. Wiadomość o rozstrzelaniu dawnego przyjaciela sprawiła kniaziowi nieskrywaną przyjemność. Łaskawie wskazał Nasti skrzypiące krzesło.
– A zatem, czego oczekuje ode mnie komunistyczna hrabianka, której ojciec zaprzedał się bolszewikom i mordował swoich rodaków w imię utopii sprawiedliwości społecznej?
– Proszę wybaczyć, nie rozmawiamy o moim ojcu, lecz o sprawie z którą przyszłam. Nie wiem, co wyczyniał mój ojciec, ale mimo wszystko mam nadzieję, że nie podejrzewa mnie kniaź o to, że sama brałam udział w masowych egzekucjach…
Zgodnie zgrzeli panowie oficerowie całym szwadronem.
– Zapewniam jaśnie pannę, że nikt jej o to nie podejrzewa.
– W takim razie przejdźmy do rzeczy. Nie mieszkam już w Rosji Sowieckiej. Potrzebuję pieniędzy. Wiem, jak je zdobyć. Potrzebuję pomocy.
– Jaśnie panno, mnie interesują tylko duże pieniądze.
– Mnie, jaśnie panie, też.
Zobaczył jej oczy. Szalone. I pobrudzoną atramentem nasadę nosa. Jak to u nauczycielki. Dobrej nauczycielki. Mądrej, surowej, wymagającej. Do późnego wieczora sprawdzała zeszyty. Ma palce w atramencie. Siedziała zamyślona, podparła głowę dłonią. Stąd atrament na twarzy. Albo poprawiała te swoje okulary, które powodują, że ma jeszcze większe oczy. Jeszcze piękniejsze. Jeszcze straszniejsze. Teraz zdjęła okulary, a atrament został.
Rudi szeroko otworzył oczy. Plamka atramentu w niezrozumiały sposób przykuła jego uwagę. Stara się obejrzeć ją jak najdokładniej. Nowe uderzenie zdekoncentrowałoby go. Dlatego mówi:
– Nie bij mnie.
W mieszkaniu Jeżowa pustka. Nikołaj Iwanowicz przechadza się po przestronnych salach, korytarzach i pokojach, pośród nagich kamiennych niewiast z oderwanymi rękami. Wziął do ręki butelkę. Twarz mu stężała. Do niedawna fabryka Kryształ dostarczała butelki na indywidualne zamówienia. Tak było przyjęte: DLA TOWARZYSZA KIROWA, DLA TOWARZYSZA ZINOWIEWA, DLA TOWARZYSZA BUCHARINA. Z każdej butelki zwisała łąkowa pieczęć z numerem, do każdej był doczepiony stosowny certyfikat opatrzony dziesięcioma podpisami.
A teraz? Nikołaj Iwanowicz Jeżow zszedł na psy! Doszło do tego, że w domu poniewierają się flaszki bez osobistych nalepek, bez numerów i bez certyfikatów. Przecież to grozi otruciem! Jeżow potrzymał butelkę w dłoni. Kompletna bezradność ustąpiła miejsca rozwścieczeniu: cisnął butelką jak granatem RGD-33. Przeleciała przez całą salę i rozbiła się na malowniczym marmurowym dupsku, obsypując gradem szklanych odłamków płótna jakichś nieznanych Jeżowowi Renoirów.
Читать дальше