Wyjechali za miasto. Elegant skręcił z szosy w kierunku morza.
Zapalił światło. Wydobył portfel ze skóry krokodyla, ze środka wyciągnął dziesięć dużych, niebieskich banknotów. Wręczył Nasti. To były ogromne pieniądze.
Wyszli z samochodu. Dodajmy tytułem wyjaśnienia, że w owych czasach uprawianie miłości w samochodzie, nawet najbardziej luksusowym, nie było proste. Dopiero potem Francuzi wykombinowali rozkładane oparcia. I świat to kupił. A więc znawcy motoryzacji byli w błędzie. W Lagondzie rocznik 1938 da się jeszcze coś niecoś udoskonalić. Z pożytkiem dla przyszłych pokoleń.
Wyszli nad brzeg. Wiatr kołysał gałęziami drzew, fale” pluskały łagodnie. Nastia odwróciła się do eleganta:
– Ściągaj spodnie.
– Nie trzeba, tylko trochę zsunę.
– Ściągaj, kupuję je od ciebie. Masz tu dziesięć peset. Lepszej ceny nikt ci nie da. Dawaj spodnie.
Nie oddaje spodni i lezie do niej z łapami. Nastia nie rozumie:
– Zaczekaj, amigo, nie pchaj się. Pomyśl chwilę. Obiecałeś mi sto peset? Obiecałeś. Dałeś mi je, oto one. A czy ja tobie coś obiecałam?
Teraz on nie rozumie.
Wtedy Nastia dała mu w dziób. Padł jak długi. Zaczekała, aż wstanie i dała mu powtórnie.
Internat Frau Bertiny znalazł się na liście najlepszych szkół w mieście. Trafić do niego można było tylko płacąc bardzo wygórowane czesne. Frau Bertina uśmiechała się czarująco. Ministrowie odwiedzający swe pociechy całowali jej dłoń.
A kiedy rodzice wyjeżdżali…
Wszyscy się jej bali. Kiedy krzyczała, Rudi Mazur czuł, że ciemnieje mu w oczach. Zresztą nie tylko on. Na krzyku się nie kończyło. To był dopiero początek. Biła. Biła wszystkich. Starszych chłopców karała też jakimś sobie tylko znanym sposobem. Zabierała ich pojedynczo do siebie na całą noc. Potem uśmiechali się jakoś dziwnie i zagadkowo. Ale żaden z nich nie uchylił rąbka tajemnicy. Ci, którzy przeszli przez tę indywidualną karę, nie dzielili się jakoś wrażeniami.
Lagonda podtoczyła się do chodnika. Nie samochód, a istny cud świata na czterech kółkach. Wprost oczu nie można oderwać. Całą przyjemność psuje tylko rozbita japa kierowcy. Ktoś go ekstra urządził! Pod każdym okiem śliwa, jak semafor kolejowy na rozjazdach pod Dworcem Kurskim, wargi rozkwaszone, hiszpański orli nos przemodelowany a la russe – słowem, rozgnieciony kartofel.
Otworzyły się drzwi. Z wnętrza pojazdu wynurzył się wyrostek, podtrzymując opadające spodnie. Lagonda wyrwała z miejsca i z piskiem opon zniknęła za zakrętem.
Młokos rozejrzał się. Spodnie ma ściągnięte paskiem pod pachami, nogawki podwinięte. Kiwnął palcem na smagłego, wyciąga do niego dwie srebrne monety:
– Ja tu nie pracowałam, to nie moja branża, ale skoro chodnik należy do ciebie, to masz.
Początkowo cwaniak nie zrozumiał, nie rozpoznał Nasti w tym przebraniu. Kiedy się zorientował, rozkazał natychmiast ściągać gacie i ruszać do roboty.
Nastia zaoponowała:
– Tłumaczę ci przecież, że nie pracuję. To nie moja profesja.
Skinął na nią palcem:
– Idziemy za róg. Tam ci spuszczę łomot.
– Oddam ci.
– Ty?
– Chcesz się zmierzyć? Solo?
– Mam się bić z babą?
– A co, widać, że jestem baba?
– Dobra, dość gadania. Zaraz ci poprawię tę buziuchnę.
Piękniś ruszył przodem: zawsze na początku trzeba skuć im mordę, inaczej źle pracują.
Nastia tuż za nim. A za nimi cycate dziwki, muskularni kolesie i wszelka plugawa gówniarzeria. Nikt nie słyszał ani słowa, ale wszyscy widzieli ich gestykulację: za chwilę wspaniały Rodriguez zrobi pasztet z tego niedożywionego mikrusa.
Hiszpania uwielbia widowiska. Podczas wojny domowej, gdy w Barcelonie odbywała się korrida, walczące strony wprowadzały zawieszenie broni. Na wielkim stadionie spotykali się wszyscy: faszyści, komuniści, anarchiści, republikanie. Niepisane prawo zakazywało wnoszenia cekaemów, tylko broń ręczna – automat, pistolet, karabin. Rycerski honor zakazywał użycia broni na stadionie. Obowiązywała zasada, że się nie strzela do siebie, nie tłucze po gębach, nie ciska granatów w sąsiednie trybuny. Korrida się skończy, torreador zakłuje byka, to rozejdziemy się po okopach i będziemy się zabijać na zdrowie.
Tu nie korrida, to jasne. Ale i tak będzie wesoło. Zaraz Rodriguez pokaże, co potrafi… Policja nie zapuszcza się w te uliczki. Dlatego zasady walki są twarde: do pierwszej śmierci.
Miejsce na bójkę odpowiednie. Po prawej ślepy mur, po lewej ściana bez okien. Między ścianami trzy metry. Z jednej i z drugiej strony pole walki zamyka tłum gapiów. Cała przestrzeń – trzy na dziesięć metrów.
Lepiej nie mieć nikogo z tyłu. Kto wie, co się może wydarzyć. Dlatego Nastia przywarła plecami do muru. Od razu poczuła się pewniej. Wspaniały Rodriguez – naprzeciw, pod drugim murem.
Wyciągnął masywny nóż, podrzucił na dłoni, dłubnął pod paznokciem. To dobry nóż, ciężki i ostry jak brzytwa. Miał już okazję posmakować różnych krtani i serc. I trzewi. I pleców. Wszyscy to wiedzą. Sława Rodrigueza sięga daleko poza bulwar rozpusty.
Księżyc błysnął na oksydowanej stali. Tłum zamarł w napięciu. Do tej pory Rodriguez wywijał nożem, rechotał złowrogo, spoglądał na Nastię. A teraz zwrócił się do tłumu z uśmiechem szlachetnego rycerza: obejdzie się bez noża! – i odrzucił go w stronę kompana. Ten złapał go w locie i schował do kieszeni.
Nóż przykuł uwagę wszystkich. Śledzą wzrokiem jego lot i to, jak znika w kieszeni. Wszyscy, oprócz Nasti. Obserwowała klingę kątem oka, a skupiła się, tak jak ją uczono, na oczach przeciwnika. W czasie, gdy koleżka łapał nóż i wsadzał do kieszeni, wspaniały Rodriguez wystrzelił jak z katapulty, odpychając się prawą nogą od muru. Ni to rzut, ni to pad. Masa młodego byczka, zwinność kobry. Nie przeklina, nie grozi.
Zagranie pod publiczkę. Zna swoją siłę. Wie, że tę ścierę rozwali jednym ciosem. Ale chce ją zabić tak, żeby nikt nie zdążył nawet pierdnąć. Temu służył greps z kozikiem: wy się gapicie na lecący nóż, a tymczasem Rodriguez, ulubieniec tłumów, jednym ciosem odprawia obszarpańca w zaświaty.
Dotąd mu to jakoś nie wychodziło. Zawsze potrzebował dwóch uderzeń. I oto nadarza się wspaniała okazja. To nic, że przeciwnik jakiś taki niewydarzony. Wynik idzie w świat. To, że wspaniały Rodriguez jednym ciosem załatwił tego śmiałka na zawsze przejdzie do legendy miasta.
Specpociąg towarzysza Berii powoli kieruje się na bocznicę. Między dwa składy remontowe. W mroku, za porzuconymi magazynami, czekają samochody. I ochrona osobista.
Towarzysz Beria klapnął na tylne siedzenie Lincolna z chromowaną chłodnicą. Rzucił kierowcy: – Do domu.
Towarzysz Zawieniagin, zastępca towarzysza Berii, szef Gułagu klapnął na tylne siedzienie Mercedesa:
– Do domu.
Musi dojechać na miejsce, przebrać się, wślizgnąć się w moskiewskie podziemia, przejść dwie przecznice, wynurzyć się w obszczanej bramie na Kołchoznej, stamtąd wezwać samochód ze stalinowskiego garażu i pędzić na tajne spotkanie z towarzyszem Stalinem. Musi zameldować o niewiarygodnym wydarzeniu którego był świadkiem: o tym, że towarzyszowi Trilisserowi pękła głowa. Musi zameldować, co na ten temat sądzi towarzysz Beria.
Dowódca specgrupy likwidacji zagranicznych starszy major bezpieczeństwa państwowego towarzysz Seriebriański klapnął na tylne siedzenie Forda:
Читать дальше