Sprawa pozornie prosta, ale taka akcja wymaga sporo czasu na jej precyzyjne dopracowanie. Narada ma miejsce w starej willi nad jeziorem Seliger, w sali dębowej, za ciemnymi zasłonami. W przerwach – wypoczynek. Fale miękko pluskają o brzeg. Tafla jeziora rzuca miliony refleksów. Jodłowe zagajniki schodzą nad samą wodę. Wokoło wzgórza, nieprzebyte bory. Towarzysz Trilisser odżywiony, zrelaksowany uśmiecha się błogo, oddycha pełną piersią… W tym momencie głowa towarzysza Trtlissera eksploduje na drobne kawałki, ochlapując towarzyszy Berię, Zawieniagina, Seriebriańskiego. Nikt nawet nie zdążył krzyknąć, ani wykonać najmniejszego ruchu. Tylko gapią się na siebie z obłędem: co to było?
Infantka zagubiła się w krzywych uliczkach. Nie szukajcie jej w tym hałaśliwym tłumie, w zgiełku i wrzawie. I w nieskończonych korytarzach i zakamarkach, wśród miliona przedmiotów, wśród huku i tupotu nóg, wśród śpiewających i płaczących, na tych ulicach, gdzie smętnie miauczą bezdomne koty o połamanych ogonach i wyliniałych sterczących żebrach, gdzie w śmierdzących zakątkach wychudzone, złe jak szczury dzieciaki babrają się w kałużach nieczystości, gdzie słychać brzęk gitar i niezrozumiałe pieśni, gdzie piękne dziewczyny sprzedają miłość po przystępnych cenach, dumnie kryjąc pod wspaniałymi spódnicami szczupłe, zgrabne nogi, na których nieśmiało wykwitają pierwsze róże syfilisu.
Feniks przepadł bez śladu. Zanurkowała w te światła, łoskot, skrzypienie, jęki, aromat i smród – i wynurzyła się późną nocą na wspaniałej nadmorskiej promenadzie. Od bulwaru odchodzą małe uliczki. Zupełnie jak w podziemnym mieście „Moskwa-600”. Tyle, że tam jest w miarę pusto, a tutaj tłumy. Dziwki kręcą się stadkami. Na rogach wystają smagli młodzieńcy: szerokie spodnie w kratkę, ostatni krzyk mody. Koszule rozchełstane, brzęk złota na piersiach. W kieszeniach noże i kastety. A gęby zakazane.
Dopiero teraz Nastia uświadamia sobie, że cały dzień łaziła po tym dusznym mieście, że w nocy nie spała, że nic nie jadła. Przedtem też nie leżała brzuchem do góry: zajęcia, zajęcia i jeszcze raz zajęcia. Jest przemęczona. Fatalna sprawa: znaleźć się bez jednej pesety w kieszeni w obcym mieście, gdzie nikomu nie jest się potrzebnym, gdzie nikt nie czeka, gdzie nikt nie pomoże.
Zaczynają zwracać na nią uwagę. Spod winiarni i piwiarni słyszy pogwizdywania. Nastia szybko ocenia sytuację. Czego jej potrzeba? Pieniędzy. I spodni. Dobrze byłoby przebrać się za smarkacza-obszarpańca, żeby nikt nie wodził za nią spojrzeniem, nie gwałcił jej wzrokiem.
Jak zdobyć forsę? Skąd ciemną nocą wziąć spodnie? Gdzie o tej porze zarobić jakiś grosz?
Nastia rozejrzała się. Podjęła decyzję.
Pod murem, koło latarni, zacumowała zjawiskowa ladacznica. Monstrualnym cycem jak szlabanem przegradza ludziom drogę. Prawą stopę oparła o ścianę. Krągłe kolano wystaje w rozcięciu spódnicy. Każdy przechodzień obowiązkowo zatrzyma wzrok na jej falującej piersi, prześlizgnie spojrzeniem po kolanku, obetrze ślinę – i pomaszeruje dalej. Zaraz za nią następna, ale biust trochę obfitszy i kolano ponętniejsze.
Nastia ulokowała się między dwiema cycatymi, dokładnie pod latarnią. Niektórzy wolą kobitki mające czym oddychać, innym podoba się chuchro ze sterczącymi sutkami. Jedni pożądają czarnobrewych z końską grzywą, a innym przypada do gustu niebieskooka, jasnowłosa, o chłopięcej grzywce. Śniadych Hiszpanek są tu tabuny, a słowiańska bladolica tylko jedna…
Siedzą we trzech. W salonce. Stukot kół. Za oknem przelatuje las. Specpociąg mknie do Moskwy.
– Co to było?
– Mówię wam, towarzysz Trilisser bardzo głęboko odetchnął. Czy to możliwe, żeby tak odetchnąć, aż pęknie głowa?
– Może to od napięcia? Od natłoku myśli? Tyle siedział nad tym planem likwidacji Trockiego, że…
– Trilisser w ogóle nie pracował nad likwidacją Trockiego. To ja mu wszystko podsunąłem. To ja wciąż myślę nad planem. A głowa mi jakoś nie pęka.
– Ale trzasnęła jak dynia.
– Jak żarówka.
– Kabaława! Gdzie ten bydlak?! Komendant specpociągu wyskoczył zza drzwi:
– Na rozkaz, towarzyszu Beria!
– Powiedz telegrafistom, że mają wysłać iskrówkę do szefa NKWD w Kalininie: pod ośrodek wypoczynkowy pchnąć trzy pułki czekistów. Przeczesać całą okolicę w promieniu dwóch kilometrów. Zwrócić uwagę na każdą zapałkę, każdy ślad, każde gówno. Skierować do poszukiwań najlepsze psy.
Smagły cwaniak wyskoczył jak czarcik z pudełka:
– To mój chodnik. Stawka – trzy pesety za numer. Po każdym kliencie oddajesz mi dwie pesety. Jedna dla ciebie.
– Ja nie z branży. Nie zamierzam tu pracować – protestuje Nastia.
– Dobra. Później pogadamy. Zapamiętaj: ja tu rządzę – smagły odchylił się i niby przypadkiem wysunął z kieszeni rękojeść noża.
Srebrzysta karoseria. Czarne błotniki. Lagonda, rocznik 1938. Znawcy motoryzacji nie mają wątpliwości: jest to szczyt możliwości technicznych, nie da się wymyślić nic lepszego.
Taki właśnie kabriolet zatrzymał się przed Nastią. Za kierownicą przystojny szpakowaty dżentelmen. Na palcu kilkukaratowy diament. Jedwabna koszula. Zapach dobrej francuskiej wody kolońskiej. Już mu się przejadły piersiaste Hiszpanki. Nęci go ta drobna słowiańska laleczka. Tak dał po hamulcach, że pisk opon na moment zelektryzował całą promenadę. Gdyby nie on, z tyłu zmierzała do Nasti sportowa Alfa. Nie wyszło. Ale to nic, za dwadzieścia minut dziewczyna będzie wolna…
– Hej, senorita, zwykle daję dziewczynom trzy pesety. Tobie dam pięć.
Nastia uśmiechnęła się:
– Sto.
Beria wlepia się w nich wzrokiem bazyliszka. Zajada kaukaskie trawy łapskami. Nisko pochyla się nad talerzem, nie spuszcza z nich wzroku. Patrzy na każdego po kolei. Przeciągle, z baczną uwagą. Już, już ma wetknąć kolejny pęk traw:
– Może trzeba szukać nie dokoła, tylko w samej willi?
– Poza nami nikogo tam nie było.
– A ktoś niewidzialny?
– Znaczy w czapce-niewidce?
– Nie pierdol! A Rudolf Mazur?
– Racja! Mazur może rżnąć niewidzialnego!
– Gdzie on jest?
– Według moich informacji parę tygodni temu wsiąkł.
– Wiem, co się za tym kryje. To demonstracja siły. Dupalin chce nas zastraszyć. Po to nasłał Mazura.
– I co?
– Jajco. Mazur rozwalił Trilissera. – Czym?
– Kurwa, jak to czym?! Wzrokiem!
Jest taka zasada: los daje dokładnie tyle, ile się od niego wymaga. Jeżeli masz niewielkie oczekiwania, dostaniesz niewiele. A Nastia-Feniks ma rozmach kosmiczny i marzenia bez granic. Lowelas w Lagondzie wyszczerzył zęby:
– Ale masz wymagania! Dobra, niech ci będzie. Wsiadaj. Dam ci sto peset.
Dawno, dawno temu nasz czarodziej Rudolf Mazur był małym chłopcem i chodził do szkoły. Szkoła znajdowała się w stolicy Austro-Węgier, we wspaniałym cesarsko-królewskim Wiedniu. Nie była to zwyczajna szkoła, lecz zamknięty internat: za żeliwnymi kratami prastary park, wiewiórki skaczące po cedrach, w środku pałacyk z czerwonej cegły o białych, kamiennych narożnikach. Wysokie wąskie okna, z góry zaokrąglone, rzeźbione drzwi, mosiężne klamki w kształcie ptasich łapek. Dwa kroki stąd jest centrum metropolii, ale tutaj panuje cisza i spokój.
Internatem dowodziła Frau Bertina, kobieta o cudownych oczach. Nikt nie pamięta koloru jej oczu. Dlatego nikt nie pamięta, że nie miały żadnego koloru. Miały natomiast wielkie źrenice, jak u kota w ciemnościach. Poprzednio internatem kierował jej mąż, który umarł młodo w niewyjaśnionych okolicznościach. Policja przyjeżdżała kilkakrotnie, ale nie znalazła podstaw, by postawić kogokolwiek w stan oskarżenia. Wtedy właśnie Frau Bertina ujęła ster w swoje szczupłe dłonie o długich palcach…
Читать дальше