Gapią się jeden na drugiego. Dlaczego Stalin-Dupalin właśnie im polecił stawić się nad Seligerem? Obecność Berii jest zrozumiała. Ale co tu robi Zawieniagin? Co szef Gułagu może mieć wspólnego z likwidacją Trockiego? Chociaż może, przecież jest zastępcą Berii. A Trilisser? Skąd ten niespodziewany awans? Inna sprawa, że jeszcze całkiem niedawno wszyscy czterej przechadzali się z kostuchą pod ramię. Gdyby Jeżów został kilka tygodni dłużej u władzy, nie byłoby Ławrentija Berii wśród żywych. Zostałyby tylko żywe o nim wspomnienia. A Zawieniagin? Już po odejściu Jeżowa otarł się o pluton egzekucyjny. Trilisser i Seriebriański są w jeszcze zabawniejszej sytuacji: nie zdjęto z nich wyroków śmierci. A zatem, towarzysze… Jak najlepiej zlikwidować Trockiego?
Rozszalały się żywioły. Fale biją o brzeg. Wiatr gwałtownie wieje od morza. Leje jak z cebra… Ale im jest ciepło, a nawet gorąco. Rozgrzali się pod żaglem. Dziewczyna cała kipi, jak sztormujące morze. Oplata Saszę-Gryfa gorącymi udami. Gryf delikatnie odwzajemnia ukąszenia i wie, że już czas.
Nieopisane piękno. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności niedostępne brzegi nad Seligerem są ścisłym rezerwatem przyrody. To dobrze. Znacznie ułatwia kamuflaż. Makary-filmowiec rozpakowuje optykę, niespiesznie wyciąga z futerału wielką nową rusznicę przeciwpancerną typu SA.
Razem z nim jest dowódca specgrupy Szyrmanow. Z potężną niemiecką lornetką.
– Widzisz wszystkich?
– Widzę.
– Rozpoznajesz?
– Beria, Zawieniagin, Trilisser, Seriebriański.
– Nie pomylisz się?
– Nie.
– Sprawdź jeszcze raz. – Szyrmanow rozkłada przed Makarym zdjęcia. Cała czwórka sfotografowana en face i z profilu. Makary nie potrzebuje się przyglądać. Jest przygotowany da wykonania eksperymentu.
– Pytam po raz ostatni: nie pomylisz się?
– Nie.
– No, to ładuj.
Prawą ręką ścisnął jej policzki, rozwarł szeroko usta. Ścisnął tak mocno, że jęknęła. Miał dość jej niewprawnych pocałunków i wprawnego gryzienia. Przed taką natarczywością mógł się bronić tylko całując samemu. Natura szczodrze go obdarzyła. Mógł całować bez ograniczeń.
Raptem zapadła się w otchłań. Poprowadził ją w pocałunek jak wprawny tancerz. Poszła za nim śmiało, jak się idzie za kimś doświadczonym, ufając w jego talent i umiejętności. Składał jej w darze pocałunek z gatunku tych, których się nie zapomina. Składał go z królewską hojnością. Chciało jej się krzyczeć, chciała się z nim podzielić wrażeniem jak jest jej dobrze. Musi mu powiedzieć, ale nie jest w stanie wypowiedzieć ani słowa. Usta jej wypełnia jeden nie kończący się pocałunek.
Obudził ją o świcie.
Ledwie zasnęli objęci – pobudka. Na sen zostało im trzydzieści minut. Przebudził się sam. Zawsze otwiera oczy dokładnie w tej chwili, którą wyznaczył sobie przed zaśnięciem.
Ona też ma wyćwiczony ten nawyk. Ale tym razem nie obudziła się sama z siebie. Po prostu zasypiając zapomniała dosłownie o wszystkim: o sekretnej misji, a nawet o tym, że jest na obcym brzegu, w kraju wroga. Nie obudziła się, gdyż nie wyznaczyła sobie pory pobudki. Gdyby nie Gryf, przespałaby tak cały dzień. Teraz dopiero co pogrążyła się we śnie, a już Gryf próbuje ją budzić. Ale opiera mu się przez sen:
– Saszeńka, może już wystarczy, co? Proszę cię, daj mi chwilę pospać…
Gryf potrząsa ją za ramię: dość tego spania, czas się zwijać, dopóki nas nie nakryli.
Ocknęła się z ciężką głową. Ech, żeby tak można się wyspać. Znaleźć się na powrót w przytulnej kajutce. Do diabła z czarodziejskimi naukami. I tak wszystkiego człowiek się nie nauczy. Spędzić kilka godzin pod prysznicem i spać, spać, spać…
– Hej, obudzisz się, czy nie?!
Wyjrzała spod łódki. Ta cholerna rzeczywistość! A tak dobrze było we śnie. Trzeba przyznać, że na wyspach śródziemnomorskich też bywa czasem naprawdę obrzydliwie. Rzadko, ale bywa. Niskie, postrzępione chmury. Przenikliwy wiatr. Siąpiąca mżawka. Nieprzyjazne fale.
Gryf uśmiecha się do niej:
– Ale z ciebie szatanica!
– Z ciebie, Sasza, też niezły numer! Oboje wybuchnęli śmiechem.
– Dziękuję ci, Gryf, za lądowanie, za tę noc, za zapewnienie mi bezpieczeństwa. Chcę cię za to wynagrodzić.
Infantka hiszpańska omiotła spojrzeniem pustą plażę. Potrzebuje miecza. Ale na białym piasku nie ma mieczy. Tylko łódki wywrócone do góry dnem. Trudno. Podniosła z piasku kotwicę: trzy zespawane pręty z wygiętymi w kształcie haków końcami. Tak zwany kot.
– Wyróżniłeś się, Gryfie, zapewniłeś mi bezpieczeństwo, dowiozłeś mnie do mego królestwa. Dlatego – na kolana!
Gryf nie zrozumiał, ale usłuchał. Nie wiadomo, na serio, czy półżartem. Opuścił się na jedno kolano. Potężny chłop, nawet klęcząc przerasta Nastię.
Położyła potrójną kotwicę na prawe ramię, po chwili na lewe i znów na prawe. Ktoś z boku pomyślałby: para obdartusów w strugach deszczu zabawia się kotwicą.
– Pasuję cię, Gryfie, na rycerza i nadaję ci tytuł barona. Nakazuję ci, abyś od dnia dzisiejszego mienił się… Słuchaj, jakie to wyspy? Baleary?…mienił się baronem Balearskim. Twoje włości są tutaj. Teraz pocałuj dłoń, baronie.
Dalej wszystko poszło zgodnie z planem. Wczesnym rankiem przeraźliwie rozklekotanym autobusem dotarli do Palma de Mallorca. Wziął ją za rękę i poprowadził w pajęczynę romantycznych uliczek. Niektóre miały po dwa, trzy metry szerokości. Sklepiki jeden obok drugiego. Jest tam dosłownie wszystko. Leży, czeka na chętnego. Ale nie rozdają każdemu wedle potrzeb. Toteż gorąco zachęcani, – aby udając się do tych sklepików zabierać ze sobą pieniądze. Bo bez pieniędzy czeka tam na was jedno wielkie rozczarowanie. Od tej czarnej zawiści możecie w ułamku sekundy stać się komunistami. A komunizm, jak widać, jest nieuleczalny.
Infantka hiszpańska i baron Balearski nie mają grosza przy duszy. Lecz niebawem ma nastąpić kontakt agenturalny. Zwany przez czekistów spotkaniem momentalnym. A przez wojskowych spotkaniem błyskawicznym.
Najważniejszy odpowiedni wybór miejsca. Spotkanie błyskawiczne musi odbywać się wśród ludzi, gdzieś na ścianie musi być zegar, żeby obaj uczestnicy spotkania nie spoglądali bezustannie na zegarki i żeby poruszali się z dokładnością do sekundy. Od tej chwili wszystko zależy od precyzji wykonania.
Miejsce wybrano przyzwoite: wejście do wielkiego sklepu „Garan”. Otwiera się równo o dziesiątej i od razu wsysa spory tłumek oczekujących. Nad wejściem wisi zegar. Spotkanie zaplanowano na godzinę dziesiątą zero dwie. Gryf na chwilę przystanął w wejściu, czekając aż wskazówka minutowa dotknie drugiej kreski, po czym dał nura w tłum. Setki kupujących na moment zbijają się w ciżbę ludzką, po czym rozpływają się we wszystkich kierunkach, rozchodzą po kilku piętrach. Gryf przystanął na chwilę przy towarach kolonialnych, a następnie skierował się do zapasowego wyjścia.
Podczas lądowania nie wolno mieć nic zbędnego. W najgorszym razie, gdy nocą na pustej plaży policja nakryje zakochaną parę w półnegliżu, ta nie ma w kieszeniach nic, prócz paszportów… Też podejrzane, że wybrali się nocą na plażę z paszportami, ale mimo wszystko lepiej wpaść w łapy policjantów z paszportami, niż bez. Natomiast duża kwota pieniędzy z pewnością spowodowałaby komplikacje. Nie, patrol nie zada sobie trudu, żeby konwojować podejrzanych na posterunek. Bynajmniej. Wszystko odbędzie się znacznie prościej: po jednej kuli w łeb, kamień do nóg i do morza. A pieniążki – po równo., W Hiszpanii nastały ciężkie czasy. Policjanci po sześć miesięcy nie dostają wypłaty. A przecież policjant to też, do pewnego stopnia, człowiek. Też bywa głodny…
Читать дальше