– Byliście w biurze Aleksandry Hornsztyk?
– Tak.
– I?
– Co odkryłaś w kibucu?
– Adulam! – wykrzyknęła Lizzi ze złością, aż zatrzęsły się plastikowe kolczyki.
Pomyślała, że nadszedł czas, aby jechać do domu. Może zdąży do spożywczego przed zamknięciem. Zrobi sobie gorącą zupę, omlet i sałatkę ze świeżych warzyw, z tehiną i mnóstwem pietruszki, a do tego rogalik z masłem, i posili się, siedząc przed telewizorem. Potem pójdzie do łóżka, z kolorowymi dodatkami weekendowymi, których jeszcze nie zdążyła przeczytać.
– W kibucu odkryłam jedynie dzieła Willego Achinoama, lokalnego rzeźbiarza.
– Który przez przypadek jest też ojcem Szajkego, skarbnika kibucu.
– Nie jesteś aż tak głupi, jak wyglądasz.
– Ty też nie. Eliezer! – ryknął nagle. – Gdzie on się podziewa?! W Aszdodzie?
Benci gruchnął śmiechem i Lizzi zaczęła się zastanawiać, czy zdołała go oszukać w kwestii prześcieradła. Chyba jej uwierzył. W przeciwnym wypadku i ją posłałby na badanie lekarskie.
Pojawił się Eliezer z tacą. Powiedział, że Malka kazała mu przyrządzić kawę, jak tylko Lizzi weszła na komendę. Już pół godziny stoi pod drzwiami i czeka na wezwanie Benciego. Dlatego kawa jest letnia.
– Tak – powiedział Benci, kiedy Eliezer wyszedł – byliśmy w biurze Aleksandry Hornsztyk, niech spoczywa w pokoju. Pracują tam jej wspólnik, architekt Bruno Balfour, młodszy architekt, Jaron jakiś tam, dwie kreślarki i sekretarka. Aleksandra była założycielką firmy, zarejestrowanej jako „Hornsztyk i Spółka”. Wszyscy są zszokowani. Ona praktycznie była firmą. Dbała o wszystkie sprawy. Zdobywała zlecenia, podpisywała umowy, kupowała materiały, zatrudniała wykonawców. Bruno Balfour i Jaron skupili się na projektowaniu i nadzorze. Wszyscy mówią, że była wybitną specjalistką. Zdolną, krytyczną, odważną.
– Zbyt odważną?
– Nie wiem. Jeszcze nie wiem. Historia z Jackiem Danzigiem niezbyt tu pasuje. Kobieta, która zdolna jest poświęcić swoje dobre imię dla jakiegoś szczura… cóż, rabinem już nie będzie.
– Rozmawiałeś z Jackiem po wysłuchaniu taśmy?
– Tak. Powiedział to samo.
Lizzi zaczęła orientować się w metodach pracy Bencijona Koresza. Uśmiech, uderzenie, uśmiech, uderzenie – tak jak piszą w książkach.
– Benci, jestem zmęczona. Mam propozycję. Opowiem ci coś, o czym nie wiesz, a ty opowiesz mi, co znaleźliście na kontach bankowych Hornsztyków.
Lizzi zauważyła, że kierunek, jaki obrała, zdziwił go, i w duchu się za to pochwaliła.
– Posłuchajmy.
Lizzi opowiedziała o wizycie w sklepie z winami oraz o okolicznościach, w jakich – według Goldnera – Pinchas Hornsztyk zdobył rękę pierworodnej córki Lubicza, jak również dziesięć procent od jego dochodów. Poprosiła Benciego, żeby nie wplątywał w śledztwo Goldnera, a on przyrzekł jej uczynić, co się da. Zauważyła, że to, co powiedziała, pobudziło go do myślenia.
– On jest bardzo sprytny, ten Hornsztyk – stwierdził Benci.
– To pewne, że nie jest naiwny. Twoja kolej, mój drogi.
Coś na taśmie, którą przyniosła Lizzi, zaniepokoiło Benciego. Ciągle od nowa przesłuchiwał dialog między nią a Jackiem Danzigiem i w końcu poprosił o sporządzenie stenogramu.
– Może oczy będą mądrzejsze od uszu – stwierdził.
Zdradził Lizzi, że Jackie podkreślał ciągłe słowo „północ”, jak gdyby chciał je wyryć w pamięci słuchaczy. Pianista znał Lizzi i wiedział, że ma zwyczaj nagrywać wywiady. Wiedział także, że taśma z nagraniem dotrze do Benciego, który specjalnie jej zażądał, doświadczenie bowiem go nauczyło, że przestępcy zostawiają za sobą wiele śladów, które pozwalają sprawiedliwości zwyciężyć. O ile jej stróżom nie brak rozumu. Pewien włamywacz nadgryzł jabłko leżące na stole w kuchni, a nie miał kła. Oszust w Banku Europejskim pisał piórem wiecznym marki „Parker 1954”. Kto dzisiaj pisze par-kerem ‘54? Banalne, droga Lizzi, banalne.
– Spytałem Jackiego Danziga, co wydarzyło się o północy – opowiadał Benci. – Udawał naiwnego, starał się mnie zbyć, w końcu się poddał. Złamałem go, kiedy powiedziałem, że znaleźliśmy odciski jego butów koło kamiennej ławeczki, na której siedziała zamordowana. Nawet nie musiałem krzyczeć.
I pomyśleć tylko – zadumała się Lizzi – że ten człowiek w rękach Georgette jest miękki jak wosk.
– Naprawdę były odciski jego butów koło ławeczki?
– Tak. Tylko my ich nie znaleźliśmy. Okazało się, że Aleksandra Hornsztyk, albo – jak ją wszyscy nazywają – Aleks, umówiła się z nim o północy przy małym basenie w ogrodzie za domem. Skończył grać, wyszedł do ogrodu, podążył w kierunku basenu i znalazł ją siedzącą na ławce, martwą. Przerażony, odwrócił się i uciekł z przyjęcia, nic nikomu nie mówiąc.
– To znaczy, że o dwunastej już nie żyła.
– Jeśli Danzig mówi prawdę.
– Zatrzymaliście go?
– Nie.
– Dlaczego?
– Bo nie.
– Gdzie i kiedy miała miejsce rozmowa, podczas której umówili się na spotkanie?
– Zadzwoniła do niego przed przyjęciem, około szóstej, i powiedziała, kiedy ma przyjść i jakie utwory zagrać.
– Wiedział, czy była wtedy sama?
– Tak sądzi. Wydaje mu się, że słyszał chlupot wody. Czasami dzwoniła do niego w trakcie kąpieli.
– Wczoraj od szóstej rano czekałam na montera, który miał mi zainstalować ogrzewacz wody, ale w końcu nie przyszedł – powiedziała Lizzi z goryczą. – Co z tego wszystkiego mogę opisać?
– Ani słowa.
– Tak myślałam. Jadę do redakcji zająć się artykułem o wystawie.
– Możesz napisać, że Filipinka została przesłuchana i zwolniona.
– Po tym, jak umieścił to „Dziennik Południa”? Dzięki, mój drogi. Sprawdziliście konto Aleks?
– Sprawdzamy.
– Dasz mi znać?
– Nie.
Lizzi zarzuciła torbę na ramię i wyszła bez słowa pożegnania. Nie miała wątpliwości, że Benci wyciągnie korzyści z tego, co mu opowiedziała. Ona natomiast może tylko siedzieć na tej tykającej bombie zegarowej i po prostu czekać.
– Dzwoniła Hawacelet. Poszła na jakiś kurs – poinformowała ją Malka z wysokości swojego stanowiska.
– Poprawa własnego wizerunku.
– Otóż to. Pytała, czy będziesz mogła posiedzieć z dziećmi.
– Muszę wysłać artykuł do redakcji. To mi zajmie niecałą godzinę. O której mam przyjść?
– Co to za kurs?
– Wierzyć w siebie. Mieć lepsze życie.
– Powiem jej, że nie mogłaś. Wyglądasz na zmęczoną, Lizzi.
Lizzi chciała zaprotestować, ale zmieniła zdanie. Wprawdzie już od tygodnia nie widziała swoich siostrzenic, lecz Malka miała rację: była zmęczona. Gdy wyszła na ulicę, zdziwiła się, że zapadł już zmierzch. Światło latarni odbijało się w kałużach po wczorajszym deszczu. Nawet jeśli bardzo się pospieszy, nie zdąży do sklepu przed zamknięciem. Przy odrobinie szczęścia dotrze do domu przed wiadomościami w telewizji. Ugotuje sobie zupę szparagową z torebki i pójdzie spać. Poczuła, że mimo wszystko, jak na dziennikarkę, która tak mało zarabia, pracuje całkiem ciężko.
Bruno Balfour, wspólnik Aleksandry Hornsztyk, był wysokim mężczyzną po czterdziestce, barczystym, o silnie zarysowanej szczęce i dużych zębach. Miał rudawą brodę i niewielkie oczy z pomarszczonymi powiekami. Odznaczał się dużym urokiem osobistym, lecz w tej chwili sprawiał wrażenie mocno wystraszonego. Odkąd „to” się zdarzyło, nie jest w stanie pracować. Nic nie rozumie. Zupełnie nic! Kto chciałby zabić Aleks?! Cały czas mu się wydaje, że ją widzi; widzi, jak wchodzi do pokoju, słyszy, jak rozmawia przez telefon. Jej twarz jest zamglona, tylko uśmiech zostaje, jak uśmiech Kota z Cheshire. Nie śpi od czterech nocy. Martwi się też o biuro. Nigdy nie zajmował się sprawami organizacyjnymi i teraz wszystko zwaliło mu się na głowę. Dzisiaj ktoś przyniósł rachunek za trzydzieści par drzwi przesuwnych, a on nie ma pojęcia, gdzie szukać zamówienia. Wczoraj był tu agent z zakładu produkującego klimatyzatory i zażądał zadatku – Bruno zapłacił, mimo że nie wie, czy temu człowiekowi cokolwiek się należało, czy też wykorzystał sytuację. Zarówno klienci, jak i dostawcy są zdenerwowani, i słusznie. On próbuje wszystkich uspokoić, ale sam nie jest w stanie się z tym uporać. Młodszy architekt, Jaron Bruchim, zaproponował, żeby księgowy sprawdził rachunki i wszystkim się zajął, dopóki nie znajdą jakiegoś rozwiązania. Jest jeszcze bardziej zagubiony od niego.
Читать дальше