Nana słyszała szczęk łopaty i wydawało jej się, że po raz kolejny umiera. Nagle do dziewczyny dotarło, że została zasypana pod ziemią i nikt nie będzie w stanie jej odnaleźć. Może w przyszłości, kiedy ktoś zechce wyburzyć dom, przypadkowo natkną się na jej kości. Zanim to jednak nastąpi, Nanę czekało niewyobrażalne cierpienie i strach. Toniemu już nie wierzyła. Podejrzewała, że nie chciał jej zabijać osobiście, więc zamknął ją w tym miejscu. Być może w ten sposób chciał oczyścić swoje sumienie. Każdy odgłos spadającego koksu dziewczyna odbierała niemalże jak uderzenie w twarz. Zaczęła krzyczeć, ale nikogo to już nie obchodziło, nikt nie słyszał wołania o pomoc. Stopniowo krzyk Nany przerodził się w histeryczne wycie, dzikie i nieopanowane, prawie zwierzęce, przywodzące na myśl czasy, kiedy ludzie nie umieli mówić.
Kiedy Toni uznał, że właz został dostatecznie zamaskowany, odrzucił łopatę i wyszedł z kotłowni. Zamknął za sobą drzwi, schował klucz pod wycieraczkę i umył ręce pod kranem zamontowanym w garażu. Popatrzył na siebie krytycznie, poprawił ubranie, pokiwał głową, a potem wsiadł do samochodu. Jeśli ktokolwiek myślał, że nocny napad na jedną z jego agencji towarzyskich przestraszył go, był w błędzie. Toni nigdy się nie bał – na tym właśnie polegała tajemnica jego sukcesu. Ryzykował i zawsze miał szczęście. Tak jak tej nocy.
Od najwcześniejszych lat rzucał się na większych od siebie i często wygrywał. Nikt całkowicie normalny nie ryzykował konfliktu z dzieckiem, które nie poddawało się żadnym rygorom. Niektórzy podejrzewali nawet, że Toni, wówczas jeszcze znany wyłącznie jako Jerzy Tank, pozbywał się swoich wrogów w wyjątkowo podstępny sposób. Takich przykładów było wiele. Kiedyś nauczyciel, który wytargał go w szkole za uszy, przewrócił się po wyjściu z własnego mieszkania i ze wstrząsem mózgu wylądował w szpitalu. Okazało się, że przed jego drzwiami znajdowała się duża plama oleju. Innym razem wychowawczyni Toniego z domu dziecka spadła ze schodów i połamała sobie obie ręce. Ktoś zepchnął ją z nich nocą, gdy szła do ubikacji. Niektórzy łączyli to nieśmiało z zakazem wychodzenia na podwórko, jaki kilka dni wcześniej otrzymał Toni. Niejasna była też śmierć koleżanki, która nie chciała spotykać się z Tonim w ostatniej klasie liceum. Została znaleziona w piwnicy domu dziecka z głową roztrzaskaną metalową rurką. Nikt jednak nigdy nie udowodnił chłopakowi udziału w tych tragediach. Jerzy Tank był zbyt sprytny i zdolny, by dać się złapać. Dostawał dobre stopnie i bez trudu dostał się na studia. W normalnym świecie to właśnie liczyło się najbardziej, a Jerzy Tank, noszący pseudonim Toni, dobrze o tym wiedział.
Dlaczego tego gnoja jeszcze nikt nie złapał? – zapytałem, popijając kawę w moim biurze. – Policja zna jego zdjęcie, pokazały je media… Tak trudno namierzyć faceta, którego każdy widział?
Walewski, który wyciągnął mnie z łóżka o siódmej rano, siorbnął duży łyk kawy i rozparł się wygodniej w fotelu. Wyglądał gorzej niż zwykle – blady, pomarszczony, siny pod oczami, na dodatek w ubraniu pomiętym jak bibuła.
– Przebiera się, maskuje, zmienia dokumenty – wyjaśnił zmęczonym głosem były policjant. – Dobra charakteryzacja i papiery mogą gościa ukryć na całe życie.
– Skąd policja wiedziała, gdzie przetrzymują Nanę? – zapytałem, choć dobrze wiedziałem, jaka będzie odpowiedź. Prawdę mówiąc, byłem wściekły i chciałem usłyszeć coś przekonującego.
– Ja im powiedziałem – przyznał się Walewski i zapalił papierosa. Palił najtańsze papierosy, co oznaczało, że każdy normalny człowiek mógł przez niego wylądować na toksykologii. – Musiałem, bo inaczej miałby szef kłopoty. Zatajenie i utrudnianie śledztwa…
– No i pańscy koledzy spisali się – przerwałem z irytacją. Niby go rozumiałem, ale nadal odczuwałem złość. W końcu chodziło o forsę, która ustawiała człowieka w kolejce do dziedziczenia Pałacu Buckingham.
– Nie jest źle – Walewski wypuścił kłąb dymu w stronę sufitu. – Zabili dwóch sutenerów, uratowali trzy dziewczyny i dowiedzieli się, że Nana Radwan tam była…
– Ale jej nie znaleźli – wtrąciłem. – A teraz dziewczyna może już ziemię gryzie. No i nie wiadomo, którędy wyszła.
– Chłopaki znajdą to wyjście. Niech się szef nie martwi. – Głos mojego współpracownika-kabla zabrzmiał wyjątkowo kojąco. Jeszcze ze dwie takie akcje i ten policyjny nygus zostanie spowiednikiem. – Ważne, że on tam był i ją ze sobą zabrał. Dziewczyna żyje i na razie nikt nie chce jej zabić. Szukamy dalej, szefie. Będzie dobrze…
Oj, platfusie, pocieszasz mnie, żyjesz z mojej krwawicy, ale służysz innemu panu. Ciekawe, do czego nas to doprowadzi. W sekretariacie rozległ się dźwięk otwieranych drzwi i pojawiła się Susan. Mimo wczesnej pory wyglądała lepiej od pięćdziesięcioletniej starki. Spódnica i żakiet były wzorowo opięte, bluzkę wykonano z materiału, w którego skład na pewno wchodziły hormony, a buty, nie powiem, ceną mogły rywalizować z porcelanowymi zębami. Pomachała mi i usiadła przy swoim biurku.
– Mam bułka i szynka – zawołała na tyle głośno, że Walewski też usłyszał.
– Można by coś zjeść. – Mój współpracownik był niezwykle bezpośredni. Nie ma to jak najeść się na krzywy ryj. Chwilę potem Susan postawiła przed nami talerzyki z chrupiącymi bułkami. Gotów byłem się założyć, że w całej Warszawie nikt nie trenował w ten sposób łakomstwa. Susan usiadła przy nas i wbiła swoje kształtne ząbki w jedną z bułek.
– Dzisiaj będę miał informacje o bilingach…
– A co z Radwanem? – poruszyłem najbardziej drażliwy temat. – Miał go pan śledzić, a skończyło się na wycyckaniu policji. Ptaszek spokojnie odjechał i wrócił do domku.
– Nie można było przewidzieć, że zatrzyma się koło bramy, postoi chwilę i odjedzie – Walewski posmutniał. Jego psi charakter cierpiał i domagał się gnata do gryzienia. – Był sprytny i mógł coś zwąchać.
– Na pewno pana zauważył – dopiekłem żarłokowi do żywego. Właśnie wgryzał się w drugą bułkę i w ten sposób musiałem zadowolić się jedną.
– Nie wiem, jak to możliwe, ale coś tu śmierdzi – przytaknął. W tym momencie zadzwonił jego telefon. Spojrzał na numer i rozpromienił się. Ktoś coś powiedział, a po chwili dowiedzieliśmy się, że mamy jeszcze jeden kłopot.
– Chcieli zdjąć Radwana za dziecięcą pornografię, ale komputer był czysty – poinformował mnie Walewski. – Ktoś wyjął stację dysków i zamienił na nową…
– Czyli nie można niczego odtworzyć, tak? – upewniłem się niezupełnie spokojnie. Wielkimi krokami szedł do mnie morderczy wujek Afekt. Zanosiło się na to, że za jakieś pięć minut zacznę przegryzać ludziom gardła.
– Ano nie można – potwierdził filozoficznie Walewski.
– No i co z tego wynika? – zapytałem i podszedłem do okna. Dym z papierosa już nas prawie uwędził, mimo to postanowiłem wytrwać. Pewni ludzie byli niereformowalni, a ja niestety nie mogłem zrezygnować ze współpracy z nimi. Kimś takim był właśnie postkomunistyczny policjant, w istocie zwykły burak, Walewski. Susan patrzyła na nas z pogodnym wyrazem twarzy i od czasu do czasu poprawiała swoją fryzurę. Nadmienię, że od tego poprawiania łatwo można było zajść w ciążę.
– Mamy kreta – stwierdził sucho były policjant.
– Przecież to pan o wszystkim powiedział policji – zaznaczyłem skrupulatnie, jakbym był notariuszem.
Читать дальше