– No właśnie. Albo u nich, albo u Radwana jest kret – przyznał i zgasił papierosa. Nie w popielniczce, o nie, zrobił to w doniczce z jedynym kwiatkiem, jaki stał na parapecie w moim biurze. Udałem, że tego nie zauważyłem, ale w sensie naszych relacji: pracownik – pracodawca, sprawa była rozwojowa. Prostaka nie tłumaczył nawet odruch.
– A u nas? – łypnąłem na niego krzywo. Susan też podniosła brwi.
– To możliwe – zgodził się. – Na przykład pani Susan może być kretem…
– Nie rozumiem – przerwała Susan. Widać było, że Walewski ją zdenerwował i gotowa była pozwać go przed Trybunał Europejski.
– Pan Walewski uważa, że być może donosiłaś Radwanowi – wyjaśniłem ze ściśniętym gardłem. Gdyby to była prawda, depresja mogłaby mówić do mnie „tato”.
– Nie kabelować nigdy na firma – odpowiedziała cicho. – Można sprawdzać moje wszystko.
– W grę wchodzi też podsłuch – dywagował Walewski. – Mogli tu coś wetkać.
– Policja? – zapytałem.
– Wiedziałbym – zaprzeczył. Chciał zapalić, ale chyba się rozmyślił, bo cofnął rękę. – Sprawdzimy…
Walewski wziął się do roboty i po godzinie wykryliśmy w biurze cztery pluskwy. Standardowe i bardzo małe. Ktoś zainwestował, żeby dowiedzieć się, co u mnie słychać.
– Radwan? – powiedziałem głośno, kiedy Walewski zmiażdżył pluskwy swoim butem.
– Raczej ten prywatny detektyw, ten Rudy – dopowiedział. – Albo jakiś inny… Nasz klient lubi wszystko wiedzieć i kontrolować. Wynajęcie kilku agencji w różnym celu to dla niego betka. Wie pan, złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma…
– Trzeba pogadać z policją. – Sam nie wiem, jak mi to przeszło przez gardło. Pewnie nie byłem zbyt twardy, a może tak działały na mnie przysłowia?
Zabrałem Walewskiego do samochodu i ruszyliśmy w kierunku komendy. Komisarz Surman już na nas czekał. Był tak samo ubrany jak przed tygodniem, dwoma tygodniami i prawdopodobnie przed rokiem. Fajny chłop – w lato w sandałach i w skarpetkach, a na jesieni w kozakach na plastikowych podeszwach. I pomyśleć, że jego głos ważył w wyborach tyle co mój. To dopiero były jaja.
Pokonaliśmy policyjne korytarze, przedstawiając się po drodze każdemu, kto nosił mundur. Potem były wysiedziane krzesła u komisarza i kawa, po której miałem ochotę uwić sobie gniazdo pod okapem jakiejś stodoły. Do tego dwa papierosy i zamknięte okno, bo – jak powiedział komisarz – „zimno”. Walewski odczekał kilka minut, jakby zbierał siły, po czym chrząknął i zapytał:
– Coś nowego, Zbychu?
– Znaleźliśmy ukryte przejście – odparł komisarz. – Niestety, zdążyli uciec… A Radwana musieliśmy przeprosić za najazd. Rozmawiałem z jego żoną. Potwierdziła, że w komputerze były zdjęcia nagich dzieci. Podejrzewa, że jej mąż kazał zamienić dysk. Ten właściwy pewnie poszedł pod młotek…
– Nic innego nie macie? – wtrąciłem, żeby się przypomnieć.
– Radwan zeznał, że pojechał do willi w nocy, bo ktoś do niego zadzwonił i powiedział, że tam trzymają Nanę. Na miejscu przestraszył się, więc postanowił zawiadomić policję – wyjaśnił komisarz.
– Ale jakoś do tego nie doszło – zareagował Walewski i skrzywił się cynicznie. – Informację dostaliście ode mnie.
– A co z bilingami telefonu Radwana? Podobno były nocne połączenia z okolic Puszczy Białowieskiej…
– Fakt – potwierdził komisarz. Efektownym ruchem ręki dał znak zaglądającej do nas sekretarce, żeby się wynosiła, bo przeszkadza. – Były łączenia, ale nikt nic nie mówił…
– Jak to nie mówił? – Walewski jęknął. Przygotowałem się, że być może będę musiał starucha reanimować.
– Dzwonił do swojego szefa ochrony, tamten odbierał, ale rozmowy nie było – wyjaśnił komisarz. Cierpliwy był jak domofon. – Najważniejsze, że lokalizacja odpowiada miejscu przetrzymywania dziewczyny. Facet jest podejrzany, ale brak dowodów. Te, które mamy, to słabizna.
– A szef jego ochrony? – zapytałem z irytacją. – Nic nie powiedział?
– A co miał powiedzieć? – zdziwił się komisarz. – Facet odbiera w nocy telefon, nikt się nie odzywa, to odkłada słuchawkę i śpi dalej…
– A identyfikator telefonu w komórce? – genialnie podsunął Walewski. Jeszcze chwila i z podziwu obejmę go w pasie.
– Radwan go wyłączył – odpowiedział komisarz. Trzeci papieros poszedł w ruch, a ja podszedłem do okna, otworzyłem je i zaczerpnąłem powietrza. Obaj policjanci spojrzeli po sobie wymownie, co miało oznaczać, że jeśli się jeszcze waham, to teraz powinienem skoczyć. Wysokość powinna załatwić sprawę.
– Na czym stanęło? – zapytałem, żeby sprawdzić, czy jeszcze mogę się wysłowić.
– Obserwujemy, podsłuchujemy i tyle – podsumował cierpko komisarz. Nie wiedziałem dlaczego, ale coraz bardziej przypominał mi człowieka z chronicznym bólem głowy. Innymi słowy, sprawa poszukiwań Nany Radwan stała w miejscu, a główny podejrzany czuł się świetnie. Nadal nie mogłem jednak zrozumieć, dlaczego chciał mi zapłacić milion euro za odnalezienie córki, którą prawdopodobnie sam więził. Czyżby był tak sprytny i bogaty, że zastosował najdroższą zasłonę dymną na świecie? Mimo wszystko nie chciało mi się w to wierzyć.
Postanowiłem raz jeszcze porozmawiać z żoną Stefana Radwana, panią Arietą Sosnowską-Radwanową. Skoro nie było żadnego dojścia do jej męża i wszyscy wiedzieli, że są obserwowani, ostatnia szansa znalezienia dziewczyny kryła się w inteligentnej inwigilacji domu. Pani Radwanowa wydała mi się kobietą na tyle sprytną, iż zdecydowałem się powierzyć jej los mojego honorarium.
Opuściłem komendę i z samochodu zadzwoniłem do pani Radwanowej. Odebrała prawie natychmiast, co źle świadczyło o stanie jej nerwów. Umówiliśmy się w Ikei na Targówku. Jej ochroniarz został w samochodzie, a my mieliśmy okazję potajemnie spotkać się w tamtejszej restauracji. Po drodze sprawdzałem, czy nie jedzie za mną detektyw Rudy, ale nikogo nie zauważyłem. Albo Rudy wykonywał inne zadanie, albo stał się niewidzialny i o wszystkim wkrótce doniesie Radwanowi. To był powód, dla którego zdecydowałem się zgłupieć. W toalecie Ikei ucharakteryzowałem się na długowłosego artystę w okularach i obwisłym ubraniu z bazaru. Byłem nie do poznania. Klasyczny łajza pozujący na posiadacza mózgu większego niż ten narysowany w atlasie anatomicznym. Gdybym kogoś takiego spotkał w metrze, natychmiast wykupiłbym w kiosku wszystkie gazety. A może nawet książki, kto wie? Inaczej byśmy nie pogadali na poziomie.
Usiadłem przy stoliku i zacząłem siorbać cienką herbatę z kubeczka. Wziąłem też ciastko, które co pewien czas nadgryzałem. Pani Radwanowa usiadła przy mnie ze swoją kawą i sałatką. Sprawiała wrażenie podnieconej i silniejszej niż poprzednio. Oby, bo nadchodziły ciężkie chwile.
– Jak się pani czuje? – zadałem standardowe pytanie detektywów.
– A jak mam się czuć? Jestem wykończona, łykam tabletki na uspokojenie, nie mogę spać – westchnęła kobieta. – Nawet pan sobie nie wyobraża, jakie to piekło, gdy nie zna się losu własnego dziecka.
– Wiemy, że prawdopodobnie żyje – wtrąciłem cicho. Nie chciałem, żeby wpadła w histerię, dlatego to powiedziałem.
– Jest pan pewny? – dosłownie przeszyła mnie wzrokiem. Aż ciary przeszły mi po plecach. Dobrze, że to nie ja byłem jej mężem, oj, dobrze.
– Nikt nie może być pewny, ale są szanse, że ją uratujemy…
– Pan coś wie i nie chce powiedzieć – przerwała mi. Jeszcze chwila i pani Radwanowa wyciśnie ze mnie obietnicę raju.
Читать дальше