– Co brała? – zapytał doktor, patrząc w moim kierunku.
– Nie wiem – odpowiedziałem. – Tak ją znalazłem…
– Pan nas wzywał? – włączył się do rozmowy chudy policjant w stopniu sierżanta.
– Ja – potwierdziłem. W tym czasie lekarz i sanitariusz kładli Susan na noszach.
– Pan strzelał?
– Ja. Mam pozwolenie na broń…
– Poznaję pana z telewizji – uspokoił mnie policjant. – Broń muszę zatrzymać. Widzę, że jeden został postrzelony, a drugi zderzył się ze ścianą. Pojedzie pan z nami złożyć zeznania – zdecydował, mimo olbrzymiej sympatii do mnie.
Przypomniałem sobie, że kilka lat temu w tym właśnie miejscu kręciłem reportaż o szkołach podrywania. Kręciliśmy ukrytą kamerą facetów, którzy z powodu wrodzonej nieśmiałości wstydzili się rozmawiać nawet z własnym psem. Ich zadanie polegało na tym, żeby poderwać na ulicy nieznajomą dziewczynę i zaprosić ją do kawiarni. Jeden z uczniów, stary byk około czterdziestki, tak bardzo przejął się rolą, że zanim się odezwał, zemdlał dokładnie pod nogami dziewczyny, która najpierw wezwała pogotowie, a niedługo potem za niego wyszła.
Próba porwania mojej byłej sekretarki trochę niektórym w życiu namieszała. Bandziorów wzięli pod lupę jedni policjanci, mnie drudzy, a Susan zaopiekował się szpitalny personel. Kiedy w końcu skończyli mnie maglować, pojechałem sprawdzić, czy lekarze za długo nie badają mojego amerykańskiego marzenia. Na oddział dostałem się łatwiej, niż przypuszczałem – dziewczyna nie miała nawet ochrony. Pozdrowiłem panie pielęgniarki, ukłoniłem się jakiemuś doktorowi i trafiłem do sali, w której leżało aż sześć kobiet. Wszystkie chore i mało pogodne. Susan leżała pod kroplówką i obojętnie patrzyła na krajobraz za oknem. Było się czym ekscytować – korony drzew robiły sobie chiński masaż, a chmury bawiły się w policjantów i złodziei. Nadchodził wczesny wieczór. Susan usłyszała moje kroki i odwróciła głowę. Uśmiechnęła się. Wskazała ręką krzesło. Wyciągnąłem je spod łóżka i grzecznie usiadłem. Pozostałe panie udawały, że mnie nie widzą, ale i tak dobrze czułem na sobie ich świdrujące ślepia. Mimo woli podreperowywałem też ich słuch.
– Dziękuję – odezwała się Susan i dotknęła mojej dłoni. W tym momencie moje tętno mogło zagrać w Gwiezdnych wojnach .
– Co za to dostanę? – upomniałem się o swoje.
– Wszystko idzie na lepszy czas – Susan wypowiedziała to na tyle enigmatycznie, że mogłem sobie pomyśleć cokolwiek. – Dlaczego oni chcieli mnie zabrać?
– Policja ich przesłuchuje. Niedługo będę wiedział – wyjaśniłem, a moja dłoń ani o milimetr nie wysunęła się spod dłoni Susan. Z każdą sekundą czułem, jak coraz bardziej się zrastamy.
– Porwali mnie dla publicznej budowli? – Susan nie ustępowała. Czyżby myślała, że ktoś chciał wymienić ją na ministerstwo finansów? Policyjna krew – wszędzie wietrzyła korupcję.
– To możliwe – potwierdziłem. – Wszystkie ładne dziewczęta są ostatnio porywane do domów publicznych…
– Ale ja nie mam już dwadzieścia lat – stwierdziła na tyle nieprzekonująco, że musiałem natychmiast zareagować.
– Wyglądasz na jeszcze mniej – rzuciłem komplement, a kobiety na sali znacząco westchnęły. Nic z tego, zepsute babcie, żadnych figo-fago nie będzie.
– Co powiedzieli lekarze? – zapytałem, poprawiając kosmyk włosów Susan. Robiło się bosko. Brakowało tylko terminu ślubu.
– Chloroform – odpowiedziała przytomnie. – Otworzyłam drzwi i najechali na mnie…
Tak, tak, jak Niemcy na Polskę w trzydziestym dziewiątym, pomyślałem. W tym momencie zadzwonił Walewski i powiedział coś naprawdę optymistycznego. Obaj bandyci nie pamiętali, kto zlecił im porwanie i w jakim celu. Zakrawało na cud, że nie zapomnieli własnych imion. Mój współpracownik chciał sobie chyba pogadać, bo kontynuował, ale nic nowego mi już nie powiedział. Pożegnałem go więc naciśnięciem guzika w telefonie i odwróciłem się do Susan.
– Kiedy cię wypuszczą? – zapytałem, pochylając się w jej stronę bardziej, niż wypadało.
– Jutro może to być możliwość – odparła.
– Zadzwoń – poprosiłem, ale napięty byłem jak kandydat przed wyborami. Susan widocznie to wyczuła, bo zamrugała powiekami jak lalka Barbie. – Przyjadę po ciebie…
– Pewnie będę czekać – szepnęła. Patrzyła na mnie tak, jakbym obiecał utrzymywać ją do końca życia. Anioł to był, nie kobieta. Anioł, który przybył do mnie z Ameryki.
W nocy obudziłem się zlany potem, miałem drgawki. Śniła mi się Susan w ubraniu Walewskiego i z mięśniami Borga. W dodatku raz po raz wyskakiwała z lodówki i gryzła mnie w szyję. Miałem wrażenie, że słyszę, jak chłepcze moją krew. Wstałem, zamknąłem okno i poszedłem do kuchni zaparzyć sobie herbatę. Twardy jak Chuck Norris to ja na pewno nie byłem. Uświadomiłem sobie, że dwaj zatrzymani porywacze wcale nie muszą o mnie zapomnieć i w dodatku mają kolegów. A zatem, witaj smutku. W każdej chwili mogłem spodziewać się zemsty. Popijałem herbatę, patrzyłem przez okno na uliczne latarnie i powoli się uspokajałem. Nie było ze mną tak źle. Powiedzmy, że miałem bardzo, bardzo małe jaja, ale jednak miałem.
Położyłem się przed czwartą. Obudził mnie dopiero dzwonek do drzwi. Poderwałem się trochę nieprzytomny, zebrałem myśli i poszedłem otworzyć. Niewiele brakowało, a na głos zacząłbym dziękować Bogu za tę niespodziankę. U drzwi stała Susan Smith i cierpliwie naciskała na dzwonek. Otworzyłem, a jakże, i to bardzo szybko. Moja Amerykanka po traumatycznych przeżyciach wyglądała nadzwyczaj dobrze. Płaszcz, sukienka i dekolt zostały dobrane chyba przez dyżurną pielęgniarkę. Kolory tkanin się żarły, ale Susan była w komplecie. Miała dwie ładne nogi w pończochach, co zakrawało na poszpitalną perwersję, kuperek owszem, owszem, dla takich konsumentów jak ja, szyję odsłoniętą na wypadek przyjazdu pogotowia i to coś, co pod dekoltem rywalizowało z Alpami.
– Wejdź, proszę – zachęciłem ją widokiem mojej nagości, o której po prostu zapomniałem. Zorientowałem się, kiedy z uwagą zaczęła przyglądać się moim skarbom. Wtedy uciekłem do łazienki, a ona, śmiejąc się, rozgościła się w mieszkaniu. Nigdy w życiu nie widziałem tak szybko dochodzącej do siebie rekonwalescentki. Wziąłem szybki prysznic, ogoliłem się i wyszorowałem zęby. Kiedy wyszedłem z łazienki, przypominałem Rzymianina. Biały ręcznik przewiązany na biodrach emanował uczciwością singla.
– Tu jestem – usłyszałem głos z sypialni. Potem wszystko odbyło się po bożemu. Ona otworzyła się na świadome macierzyństwo, a ja zapomniałem, że właśnie w taki sposób ludzie od tysięcy lat płodzili dzieci. Jeśli kroplówki tak działały na kobiety, to warto było coś takiego zainstalować w domu. Wystarczyło postawić stojak, podłączyć plastikową torbę do długiej rurki i wbić ukochanej w żyłę czystą igłę. W szufladzie przy łóżku zawsze powinien znajdować się preparat, który na takie leczenie pozwala. Poza tym lekarze domowi mogliby przy okazji ćwiczyć wypisywanie recept. Kapanie podłączałby człowiek swoim koleżankom przynajmniej trzy razy w tygodniu, najlepiej po południu, a w weekendy dodatkowo zawsze rano, powiedzmy. Kap, kap, kap i oto przed drzwiami robotników z Teksasu, Manchesteru czy Zagłębia Ruhry stawałyby kandydatki na uczciwe kobiety. Bo, wyjaśnijmy to sobie raz na zawsze, za niż demograficzny i upadek ludzkości ktoś jednak odpowiadał – natomiast goście tacy jak ja, szczerzy aż do bólu, zawsze byli gotowi do współpracy.
Читать дальше