Na miejscu wypadku dopytałem znajomego reportera, gdzie zawieźli ranną kelnerkę. Przy okazji poinformował mnie, że nazywała się Ryś, co potwierdziło moje złe przeczucia. Ktoś ze świadków powiedział, że kierowała samochodem, jakby była pod wpływem alkoholu. Dziwne było to, że piła kilka minut po trzynastej, przed pójściem do pracy w klubie. Coś mi tu śmierdziało. Zawieźli ją do szpitala przy Szaserów, co oznaczało, że powinna przeżyć. Znałem stamtąd kilku lekarzy i dwie pielęgniarki – wszyscy na poziomie, a przy tym bardzo mili. Szczególnie jedna pielęgniarka, z którą łączyły mnie w przeszłości bardzo bliskie, ale krótkotrwałe stosunki.
W izbie przyjęć zastałem tłok znany mi z bazaru. Wyglądało na to, że ludzie specjalnie poświęcali się dla lekarzy, aby ci mogli ich uzdrawiać. Więcej nieszczęścia naraz było tylko w telewizji. Do Magdy Ryś dotarłem szybciej, niż sobie wyobrażałem. Okazało się, że nie była wcale pijana, lecz podano jej jakiś narkotyk i straciła przytomność za kierownicą. Policja sprawdzała właśnie butelkę z coca-colą i batony w jej samochodzie. Dziewczyna twierdziła, że nic innego od rana nie piła i nie jadła. Cóż, zdrowe odżywianie też nie dawało gwarancji szczęścia.
– Chemia, panie redaktorze – usłyszałem głos znajomego lekarza. Doktor Omski uśmiechał się i smutno kiwał głową. Miał nieco ponad trzydzieści lat, ale jego twarz zdradzała już objawy starości. W szpitalu płacili mu tak dobrze, że nie mógł z niego wyjść, żeby przypadkiem nie trafić na listę centralnego rejestru dłużników. Dla niego nadal byłem „panem redaktorem”.
– Dzień dobry, doktorze – przywitałem się. – Mówimy o Magdzie Ryś, tak?
– Ktoś musiał jej dosypać do butelki zbyt dużo jakiegoś środka – wyjaśnił. – Wyjdzie z tego, ale niewiele brakowało. Jutro będzie można z nią pogadać, jeśli panu o to chodzi…
– Przyjadę – pocieszyłem go, bo wyraźnie mu na tym zależało.
– Zapraszam po jedenastej – powiedział, uścisnął mi rękę i odszedł do kolejnego nieszczęśnika, który miał zakrwawioną dłoń.
Na parkingu rozejrzałem się, ale na szczęście nikt nie zamierzał częstować mnie coca-colą ani batonami. Przemknęło mi przez głowę, że sam mogę być zagrożony, ale trwało to tylko chwilę. Na horyzoncie była za duża forsa, żebym zrezygnował z tej sprawy. Poza tym wierzyłem w swoje mięśnie. Nie na darmo codziennie robiłem trzydzieści pompek, tyle samo podciągnięć i dwadzieścia skłonów. Do tego dochodziła także jedna długa seria uderzeń w worek bokserski zawieszony pod sufitem. W mieszkaniu miałem też swoją fotografię w kimonie, co samo w sobie stanowiło zaporę nie do przejścia. To musiało wzbudzać respekt nawet w największych bandziorach. Co by nie powiedzieć, robiło się gorąco.
Październik stał się nagle chłodny i deszczowy. Nana Radwan wychodziła częściej do ogródka, przeważnie w przeciwdeszczowym płaszczu i z parasolem. Przyzwyczaiła się do odwiedzin nieznajomego mężczyzny i w pewnym sensie na nie czekała. Nigdy nie przyszedł nikt nowy. Jej kochanek pojawiał się co dwa dni, z regularnością szwajcarskiego zegarka. Za każdym razem zaskakiwał ją czymś nowym. Najwyraźniej sprawiało mu przyjemność milczące kochanie się z nią przy muzyce i odkrywanie tajemnic jej ciała. Dotykał bioder, szyi, brzucha i pleców Nany, jakby chciał zapamiętać na zawsze drogocenną rzeźbę. Czasami zatrzymywał dłoń na jej masce. Wydawało się, że za chwilę pozwoli się zobaczyć, ale na tym poprzestawał. Innym razem jego palce rysowały esy-floresy na skórze dziewczyny. Zdarzało się też, że dyskretnie obwąchiwał ciało i włosy swojej kochanki. Wtedy czuła jego gorący oddech. Raz nawet przyniósł ze sobą w prezencie bardzo drogie perfumy. Złapała się na tym, że coraz częściej chciałaby z nim porozmawiać, zobaczyć i porównać ze swoim wyobrażeniem. Po dotyku wnioskowała, że jest wysportowany, przystojny i wysoki. Skóra mężczyzny nie była już młoda, ale zachowała sprężystość i zawsze ładnie pachniała. Ciekawość sprawiła, że Nana zaczęła zastanawiać się, co musiałaby zrobić, by zobaczyć jego twarz.
Po południu, kiedy Ozi wyprowadzał ją na spacer, wydarzyło się coś, co znów jej przypomniało o niebezpieczeństwie. Przez otwarte drzwi do jednego z pomieszczeń zobaczyła dziewczynę, która kochała się właśnie z trzema mężczyznami. Była ładna, ale z wyglądu trochę wulgarna. Obok łóżka kręcili się dwaj kamerzyści, a na krzesełku z napisem „reżyser” siedział Toni i wydawał polecenia. Kiedy zobaczył Nanę, skinął jej dłonią, jakby mijała go na ulicy, po czym znów skupił się na filmie. Ozi uśmiechnął się krzywo i wyprowadził pannę Radwan do ogrodu.
– Kto to był? – zapytała, skubiąc nerwowo rękaw swetra. Nie padało, więc mogła swobodnie pospacerować i popatrzeć w niebo.
– Stawiała się, to chłopaki zrobili jej sztafetę – odpowiedział, co jeszcze bardziej zaskoczyło dziewczynę.
– I co potem? – W jej głosie pojawił się strach.
– Film – odparł z grymasem ust, którego nigdy wcześniej u niego nie widziała. – Trochę w sieci, na zachętę, reszta na płytach…
– A co z nią? – dopytywała się coraz bardziej nerwowo.
– Popracuje jakiś czas u nas, a potem się zobaczy – podsumował filozoficznie Ozi. – Może trafi do Niemca, może do Turka albo Holendra. Kto to wie?
– A jak nie zechce? – Nana zdała sobie nagle sprawę, że Ozi traktuje ją z dziwną pobłażliwością. – Nie boisz się mi tego mówić?
– Ja się niczego nie boję – zaśmiał się i naprężył efektownie mięśnie karku. – Panienka nie ma nic do gadania. Dostaje procha i zaczyna się jazda. Nawet nie pamięta, że nakręciła film. Co zrobi? Pójdzie na skargę? Do kogo? Na rynku jest spalona. Ludożerka widziała ją w tylu pornosach, że szkoda gadać. Ty, mała, masz fart, bo ktoś cię kupił na wyłączność. Dopiero jak mu się znudzisz, to pójdziesz w obieg. Kto wie, może sam cię wezmę…
Nana wyobraziła sobie setki dziewcząt sprzedawanych w ten sposób do domów publicznych na całym świecie. Były gwałcone i bite, oswajane z uległością i brakiem nadziei. Musiały przyjmować tysiące klientów, z których żaden nie interesował się ich losem. Kiedy się starzały lub chorowały, sprzedawano je taniej do coraz gorszych spelun, aż wreszcie lądowały na ulicy. Jednak nawet tam zawsze znajdował się ktoś, komu musiały płacić za opiekę. Zaczynała rozumieć, że w całym swoim nieszczęściu była prawdziwą wybranką losu. Poza porwaniem, uwięzieniem i stosunkami tylko z jednym klientem nie spotkało jej jeszcze nic złego. Dzień po dniu uświadamiała sobie, jak niewiele z takich dziewcząt wracało do swoich domów, jak mało z nich zdołało uciec. Przypominała sobie artykuły w gazetach i filmy w telewizji. Niemal zawsze bez nadziei na ocalenie.
Rzuciła spłoszone spojrzenie w stronę Oziego, ale nie odeszła. Wiedziała już, że cenił tylko siłę i pieniądze, a okazywanie strachu traktował z pogardą. Poprawiła sweter i spodnie, jakby chciała zająć czymś ręce. Wyglądała seksownie, tego była pewna. Jej kosmetyki, ubrania i jedzenie zawsze były drogie i starannie dobrane. Tajemniczy mężczyzna musiał być nią zainteresowany bardziej, niż przypuszczała. W tym momencie była wściekła na siebie za dawną naiwność, za to, że myślała, iż całkowicie kontroluje swoją prywatność. Nie wyobrażała sobie nawet, że ktoś mógł ją kupić jak ciastko, a jej ciało potraktować jak towar. Nic nie było w stanie tego zmienić. Mogła studiować, gdzie tylko chciała, być genialna lub mieć mocny charakter, ale pewnych ludzi w ogóle to nie obchodziło. Liczyła się wyłącznie jej uroda.
Читать дальше