– Źle ty się czujemy? – Nagle zainteresowała się czymś więcej niż papierami.
– Doskonale – odparłem zimno. – Czuję się doskonale, Susan. Możesz iść do domu.
Wyszła z mojego gabinetu, ale widać było, że próbuje mnie rozgryźć. A próbuj, próbuj, może ci się uda, amerykańska laluniu. Następnym razem wrzucę cię do whisky zamiast lodu. Lista zaginionych dziewcząt rzeczywiście była długa. Wyselekcjonowano te, które były najładniejsze. Te brzydsze z góry trafiły do kategorii „pasztetów” i najprawdopodobniej obsługiwały klientów w tureckich burdelach. Mnie interesowały dziewczyny z najwyższej półki. Na liście były czterdzieści dwie takie. Według mnie każda bez problemu mogła wygrać wybory miss świata. Prawie wszystkie studiowały lub właśnie ukończyły studia. Zadziwiające było to, że były również dobrymi studentkami i inteligentnymi kobietami. Z policyjnych informacji wynikało, że uważano je za wyjątkowo atrakcyjne i sympatyczne. Jednym słowem nie były to towary ze slumsów, które natura obdarzyła zjawiskową urodą, lecz rzadkie okazy z tak zwanych dobrych domów. W rezerwacie z pewnością znajdowałyby się pod ścisłą ochroną, bezcenne jak brylanty. Dobry dom oznaczał dostęp do nauki, kultury i poprawnego języka. Przeważnie zapewniał również poczucie humoru i optymizm. Zorientowałem się, że największy stres, jaki śliczne panienki przeżyły, polegał na wyborze studiów i miejsca zamieszkania. Reszta życiowych dolegliwości była dla nich równie odległa jak mit o Odyseuszu. Przypomniałem sobie moje koleżanki ze studiów i zrobiło mi się smutno. Żadna nie przypominała nawet jednej z porwanych dziewcząt, żadnej nikt nie chciał wrzucić do bagażnika i wywieźć w nieznane. Przez pięć lat musiałem na nie patrzeć i doceniać fakt, że były miłe. Tylko jakiego faceta to rajcuje, kiedy przychodzi co do czego? Porywacze wiedzieli, co robią. Autentyczni hedoniści. Aż dziwne, że nie było ich jeszcze w podręcznikach do historii filozofii. W głowie zaczęła mi świtać myśl, której początkowo nie dopuszczałem. Jeżeli miałem rację, to sprawa naprawdę śmierdziała.
Około dwudziestej trzeciej przekręciłem klucz do swojego mieszkania i ogarnęły mnie złe przeczucia. Usiadłem w fotelu i włączyłem telewizor. Jak zwykle pokazywali bzdeta, który nazywali programem publicystycznym. Redaktorka dwoiła się i troiła, żeby dobrze wypaść, a kilku polityków przypominających kondukt pogrzebowy prężyło muskuły. Mówili o szczęściu, jakie mnie spotka, kiedy każdy metr mojego życia będzie przez nich kontrolowany. Życzę szczęścia, zasrańcy. Może do tego czasu zdechniecie. Nawet nie spostrzegłem się, kiedy zasnąłem. Poczułem na skroni coś zimnego i odgadłem, że właśnie ktoś wziął mnie na muszkę. Chciałem zobaczyć leszcza, ale świecił mi latarką w oczy.
– Czego chcesz? – warknąłem, ale daleko mi było do gryzienia.
– Masz się od tej sprawy odwalić, rozumiesz? – głos zdradzał weterana. Kawa, papierosy i alkohol sprawiły, że brzmiał jak kruszone kamienie. – Mogę ci palnąć w łeb i nikt nawet nie usłyszy. Broń jest nienotowana, tłumik cichy, a sąsiedzi śpią. Nie warto ryzykować dla paru euro…
Chciałem się lepiej usadowić, ale napastnik przesunął lufę w okolice mojego oka. Jeszcze kilka chwil a będę musiał nosić czarną opaskę. W dodatku mit o Cyklopie wcale nie należał do moich ulubionych. Na piersi czułem ciężar kolana napastnika. Dusiłem się, chciałem coś powiedzieć, ale głos uwiązł mi w gardle. Ostatnim wysiłkiem szarpnąłem się i nagle wszystko zniknęło. Rozejrzałem się po ciemnym pokoju, zapaliłem lampkę, ale poza włączonym telewizorem nic nie zasługiwało na uwagę. Sprawdziłem zamek w drzwiach i przeszukałem mieszkanie. Spokój i cisza, jak mawiał pewien lekarz po nieudanej operacji. Napiłem się wody. Stopniowo dochodziło do mnie, że przyśnił mi się koszmar. A swoją drogą, postanowiłem zamontować w drzwiach dodatkową zasuwę. Taki sen mógł być przecież proroczy. Dalej wszystko potoczyło się już normalnie. Zadzwonił mój telefon, a ja pomimo późnej pory odebrałem go.
– Nie śpisz? – Głos Soni zabrzmiał bardzo naturalnie. Za bardzo, jak na trzecią w nocy.
– Już nie – odpowiedziałem grzecznie. – Coś się stało? – zapytałem nieopatrznie.
– Dlaczego tak myślisz? – zareagowała szeptem. W tym momencie ukłoniły mi się wszystkie czerwone latarnie świata.
– Jest noc – położyłem się wygodnie na plecach i zastanawiałem się, co z tym fantem zrobić.
– Przyjechać do ciebie? – To już nie był głos, to była obietnica raju. Moja moralność przestała mi zawracać głowę i błyskawicznie otworzyłem się na drugiego człowieka.
– Czekam, ale niczego nie obiecuję – odpowiedziałem chłodno, o wiele za chłodno.
A potem zdziwiłem się jeszcze bardziej, bo usłyszałem dzwonek do drzwi. Była tam i od początku udawała, że miałem w tej sprawie coś do powiedzenia. Ma wstrętny charakter, zaświtało mi w głowie. Pamiętaj o tym, Arturze. Po raz kolejny zemściłem się na Soni za jej podłe serce. Wiedziałem, że w moje życie wkradł się banał, ale nie oponowałem. Wchłonęła mnie opera mydlana, taka, jakie jeszcze do niedawna wymyślałem dla telewizji. Kicz, szmira i bezguście na najniższym poziomie. A ja w środku, w roli głównej. Bohater, który nie znał zakończenia, chociaż wydawało mu się, że o wszystkim decydował.
– Jesteś niesamowity – Sonia przytuliła się do mnie całym ciałem. Co było robić, raz jeszcze zaopiekowałem się nią z całego serca, a potem wyprosiłem za drzwi. Wszystko odbyło się bez słów i bez krzyku, tak, jakby na to czekała. Coś tu nie grało, a ja nie miałem pojęcia co.
Wykąpałem się i nad ranem grzecznie położyłem spać. Mimo to, złe przeczucia nadal tkwiły w mojej głowie.
Przystojny koleś – stwierdził rysownik Mucha, podając mi portret pamięciowy. – Dziewczyna powiedziała, że bardzo przypomina oryginał…
– OK. To jest forsa – przytaknąłem i podałem mu kilka banknotów. Nie liczył, tylko schował je od razu do kieszeni. Ładny gest, zważywszy na naszą krótką znajomość i zero handlowych tradycji. Potem po prostu skinął ręką i wyszedł z mojego biura.
Zadzwoniłem do Walewskiego i kazałem mu umówić mnie w Komendzie Głównej Policji z komisarzem odpowiedzialnym za śledztwa w sprawie porwań. Miałem w rękach rysopis podejrzanego i teoretycznie mogłem go zachować tylko dla siebie. Nie zamierzałem jednak narażać się policji. Poza tym chciałem zobaczyć minę komisarza, kiedy pokażę mu przystojniaka z tatuażem. Wyjrzałem przez okno, ale powodu do radości nie było. Na dworze padał deszcz, a niebo przypominało sfilcowany koc po pradziadku. Przed wyjazdem do Komendy Głównej musiałem wykonać jeszcze jeden telefon. Kiedy wystukiwałem numer, słyszałem, jak Susan odmawia kolejnemu klientowi, który chciał zlecić nam śledzenie żony, ponieważ przestał jej ufać. Niestety, mały, musisz pójść do konkurencji, bo my pracujemy nad czymś znacznie poważniejszym. Głos Stefana Radwana zabrzmiał w słuchawce energicznie i młodo. Zbyt młodo, jeśli o mnie chodzi. Mój klient najwyraźniej korzystał z luksusów, które mnie omijały. Zgodzimy się, że coś takiego może człowieka zdenerwować.
– Ma pan coś nowego? – zapytał.
– Mam rysopis potencjalnego porywacza – odpowiedziałem tonem faceta, który przydepnął właśnie milion euro. Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza. No, no, kochany, nie wykituj mi tylko przed zapłaceniem honorarium.
– Kto to? – W końcu milioner odzyskał głos. Teraz mówił zwyczajnie, bez energii i optymizmu, które wcześniej tak mnie rozdrażniły.
Читать дальше