Peter i Debbie wykonywali większość rutynowej pracy – porównywali, czy numery na wyciągach bankowych zgadzają się z numerami czeków i zapłaconymi fakturami. Zaangażowanie jeszcze jednego pracownika do tej pracy pomogłoby mi i Trevorowi tylko do pewnego stopnia. Pozyskanie trzeciego współudziałowca, na prawach równych naszym, z pewnością rozładowałoby napięcie, ale oznaczałoby dzielenie zysków na trzy zamiast na dwie części, co przyczyniłoby się do znacznego spadku naszych dochodów. Trevor w ogóle nie chciał o tym słyszeć. Fuzja z tą firmą z Londynu oznaczałaby, że Trevor przestałby być szefem, a ja nie mógłbym startować w wyścigach… czyli, reasumując, sytuacja impasowa.
– Debbie i ja nie dostaliśmy naszej wypłaty w zeszłym tygodniu – powiedział Peter. – Bess też nie. – Bess była maszynistką.
– I bojler w łazience przestaje działać – dorzuciła Debbie. – Poza tym mówiłeś, że dziś po południu mogę o wpół do czwartej iść do dentysty…
– Przykro nam z powodu całej tej dodatkowej pracy – powiedział Peter głosem, który wcale na to nie wskazywał – ale dzisiaj jest piątek, czyli muszę iść na zajęcia do Instytutu dla Księgowych.
– Hm – odparłem. – Peter, zadzwoń do więzienia Leyhill i dowiedz się, czy Connaught Powys ciągle jeszcze tam jest.
– Słucham?
– Więzienie Leyhill. To gdzieś w Gloucestershire. Zadzwoń do informacji po numer.
– Ale…
– Idź i zrób, o co cię proszę – uciąłem. – Connaught Powys. Czy ciągle tam jest.
Kiedy wychodził z pokoju, wyglądał na zakłopotanego, ale przecież on, podobnie jak Debbie, zaczął u nas pracować już po tej skomplikowanej sprawie, która znalazła swój finał w sądzie. Debbie wyszła, żeby przynieść pierwszą porcję potrzebnych mi dokumentów, i zacząłem pracować nad poświadczeniami dla radców prawnych.
Jako że sprzeniewierzanie pieniędzy, które klienci lokowali w różnorakich funduszach, stało się iście kwitnącym przemysłem, uchwalono prawo nakazujące rewidentom co pół roku sprawdzać, czy pieniądze i papiery wartościowe powierzone radcom prawnym nie zostały przypadkiem zdefraudowane. Jeśli okazywało się, że tak, Nemesis niezwłocznie pozbawiała malwersanta posady. Jeśli wszystko było w porządku, rewident podpisywał poświadczenie i inkasował należną mu opłatę.
Kiedy Peter wszedł do pokoju, wyglądał dumnie, jakby wrócił z jakiejś niebezpiecznej misji.
– Dowiedziałem się w więzieniu, że zwolniono go sześć tygodni temu, szesnastego lutego.
– Dzięki.
– Musiałem sporo się namęczyć, żeby się tam dodzwonić.
– Hm… dobra robota – odparłem. Cały czas wyglądał tak, jakby uważał, że należy mu się więcej pochwal, ale ich nie dostał.
Skoro Connaught Powys był na wolności od sześciu tygodni, to miał okrągły miesiąc na zorganizowanie mojej wycieczki. Usilnie próbowałem skoncentrować się na zaświadczeniach dla radców prawnych, ale wspomnienie forpiku nie dawało mi spokoju.
Rachunki pana Granta zgadzały mi się gdzieś za trzecim podejściem, ale cały czas się myliłem, pracując nad wyliczeniami Denby’ego Cresta. Uświadomiłem sobie, że wcześniej zawsze traktowałem jasność umysłu jako coś przyrodzonego, jak chodzenie: jako jedną z tych naturalnych rzeczy, których się nie ceni, dopóki się ich nie straci. Od wczesnego dzieciństwa cyfry były dla mnie drugim językiem, zrozumiałym bez najmniejszego wysiłku. Sprawdziłem wyliczenia Denby’ego Cresta pięciokrotnie i za każdym razem nie zgadzało mi się o pięćdziesiąt tysięcy funtów, a że go znałem, bo czasami dla nas pracował, wiedziałem, że to niemożliwe. Denby Crest nie jest żadnym kanciarzem, pomyślałem wyczerpany. To mój zamulony mózg nie jest w stanie poprawnie pracować. Pewnie gdzieś umieszczałem źle przecinek i przez to prawdopodobnie rozdymałem nic nie znaczącą rozbieżność pięciu funtów czy pięćdziesięciu pensów do znaczącej sumy pięćdziesięciu tysięcy.
W końcu zadzwoniłem do jego biura i poprosiłem, żeby mnie z nim połączono.
– Posłuchaj, Denby – powiedziałem. – Strasznie mi przykro, ale czy jesteś pewien, że dostarczyłeś nam wszystkie niezbędne dokumenty?
– Tak sądzę – odparł głosem zdradzającym zniecierpliwienie. – Dlaczego nie zostawisz mojej sprawy Trevorowi? Jutro wraca do Anglii, prawda?
Wyjaśniłem, że zepsuł mu się samochód.
– Zjawi się w biurze dopiero w środę albo w czwartek.
– Hm. – Był wyraźnie zbity z tropu i zamilkł na dłuższą chwilę. – Mimo wszystko – odezwał się potem. – Trevor jest przyzwyczajony do tego, jak się rozliczamy. Zostaw, proszę, nasze poświadczenie do jego powrotu…
– Ale jest już po terminie – odparłem.
W środku było ciasno, brudno i twardo.
– Spędziłeś tutaj prawie tydzień – rzekła Hilary głosem pełnym niedowierzania.
– Pięć nocy i cztery i pół dnia – odparłem. – Nie przesadzajmy.
– Niech ci będzie – odparła sucho.
Staliśmy przy furgonetce przez minutę czy dwie i martwa cisza oraz chłód panujący w magazynie zaczął przenikać nasze mózgi. Zatrząsłem się lekko i wyszedłem przez drzwi na świeże powietrze.
Hilary ruszyła za mną, a wychodząc kopnęła kamień. Pokryte odłażącą farbą drzwi zatrzasnęły się.
– Dobrze spałeś zeszłej nocy? – spytała.
– Nie.
– Miałeś koszmary?
Spojrzałem na szare niebo i z lubością wziąłem kilka głębokich oddechów.
– Hm… sny – odparłem. Przełknęła ślinę.
– Dlaczego chciałeś tu przyjechać?
– Żeby zobaczyć, które biuro nieruchomości oferuje ten budynek na sprzedaż. Nazwa biura jest na tablicy, na ścianie. Kiedy policja wczoraj mnie stąd wywoziła, byłem zbyt rozkojarzony, żeby rozglądać się po okolicy.
Skwitowała moją wypowiedź wybuchem śmiechu, rozładowującym napięcie.
– Jaki ty jesteś praktyczny!
– Ktoś, kto umieścił tu furgonetkę, wiedział o istnieniu tego miejsca – zauważyłem. – Ja nie wiedziałem, a mieszkam w Newbury od sześciu lat.
– Zostaw to policji – powiedziała poważnie. – W końcu przecież ciebie znaleźli.
Potrząsnąłem głową.
– Ktoś zadzwonił do Scotland Yardu i podał im, gdzie jestem.
– Zostaw to im – nie dawała za wygraną. – Teraz już po wszystkim.
– Nie wiem. Mówiąc wyświechtanym językiem, ta furgonetka to jest tylko czubek góry lodowej.
Wsiedliśmy do mojego samochodu i zawiozłem ją do miasta na parking, gdzie zostawiła swój. Stanęła koło niego, wysoka w szkarłatnej pelerynie, i zaczęła szukać w torebce długopisu i notatnika.
– Proszę – powiedziała, pisząc. – To mój adres i numer telefonu. Możesz się zjawić w każdej chwili. Możesz potrzebować… – Zamilkła na chwilkę -…bezpiecznego miejsca.
– A mogę przyjechać po radę? – zapytałem.
– Po cokolwiek. Uśmiechnąłem się.
– Nie – powiedziała. – Po to nie. Chcę mieć wspomnienie, a nie rutynę.
– Zdejmij okulary – poprosiłem.
– Żeby cię lepiej widzieć? – Zdjęła je, spoglądając na mnie badawczo rozbawionym wzrokiem.
– Dlaczego nie nosisz szkieł kontaktowych? – zapytałem. – Masz wspaniałe oczy bez okularów.
W drodze powrotnej do biura wstąpiłem do sklepu spożywczego, zakładając, że jeśli nie zacznę jeść rzeczy, które lubię, nie wrócę do normalnego odżywiania się. Oddałem też negatywy Hilary do wywołania, więc kiedy wszedłem do biura, była już prawie piąta.
Debbie i Petera już nie było, jak zwykle w piątki, a dentysta i kursy były tylko po części prawdziwą przyczyną ich nieobecności. Rozmaitość powodów wymyślanych przez nich w ciągu kilku lat byłaby godna pozazdroszczenia, gdyby dotyczyła pracy: ale z doświadczenia wiedziałem, że jeśli zmuszałem ich do pozostania w pracy do piątej i tak od piętnaście po czwartej pracowali bardzo niewydajnie. Bess, idąc za ich przykładem, już przykryła maszynę do pisania i była zajęta nakładaniem nowego, grubego makijażu na stary. Osiemnastoletnia i zgrabna Bess traktowała pracę jako nudną przerwę W jej życiu seksualnym. Obdarzyła mnie szerokim uśmiechem, przejechała językiem po świeżej, błyszczącej szmince i prowokacyjnie kołysząc biodrami wyszła cieszyć się weekendem.
Читать дальше