– To jasne – kiwnął głową.
– W każdym z trzech zaginionych transportów Kennetha Chartera było sześć tysięcy galonów szkockiej o mocy mniej więcej pięćdziesiąt pięć procent alkoholu.
– Fakt.
– Każdy ładunek miał większą moc niż whisky w handlu detalicznym. Do zawartości cysterny ludzie sprzedający Rannoch musieli dodać wodę, żeby rozcieńczyć whisky do odpowiedniej mocy, mniej więcej czterdzieści procent alkoholu.
Gerard słuchał i kiwał głową.
– W tym momencie mieliby dość szkockiej do napełnienia około pięćdziesięciu tysięcy butelek standardowej wielkości.
Gerard lekko rozchylił usta, kompletnie zaskoczony.
– Kenneth Charter nigdy o tym nie wspomniał.
– On tylko transportuje, nie rozlewa. Może nigdy tego nie liczył. Ale przy trzech cysternach mówimy już o stu pięćdziesięciu tysiącach butelek w ciągu sześciu miesięcy, a to nie jest ładunek, który można trzymać na jakimś podwórku na zapleczu.
Gerard przez chwilę milczał, zastanawiając się nad tym, co usłyszał, a potem powiedział jedynie: – Mów dalej.
– Za każdym razem bardzo szybko wypompowano zawartość cysterny, skoro znajdowano ją pustą następnego dnia.
– To prawda.
– A więc jeśli celem całej operacji nie było po prostu zrujnowanie Kennetha Chartera, co mogłoby oznaczać pozbycie się whisky w jakimś rowie, tak jak szofera, to zawartość cystern wypompowano do magazynu.
– Oczywiście.
– Logicznym miejscem rozładunku byłaby więc rozlewnia.
– Ale ładunek nigdy tam nie dojechał.
– Nie dojechał do rozlewni Rannoch. To nie to samo.
– Fakt. – W jego oczach pojawiło się rozbawienie. – Mów dalej.
– Rozlanie trzy razy po pięćdziesiąt tysięcy butelek nie zajmie żadnej porządnej rozlewni sześciu miesięcy. Niewielkie winnice butelkują takie ilości w ciągu kilku tygodni bez najmniejszego trudu. A jeśli tymczasem butelkowana whisky zamienia się w wino… mówiąc konkretnie, w wino z „Silver Moondance”.
– Aha! – Było to potwierdzenie, że dotarliśmy do sedna sprawy. – Mów dalej.
– No cóż, w rozlewni można łatwo napełnić każdy rodzaj butelek winem z jednego źródła, a kształty butelek w „Silver Moondance” odpowiadały etykietom, etykiety burgunda na butelkach burgunda i tak dalej. Niech wystarczy fakt, że w „Silver Moondance” znaleźliśmy i wino, i szkocką pod fałszywymi etykietami… mógłbym się założyć o wysoką sumę, że były rozlewane w jednym miejscu.
Gerard automatycznie popijał swoje wino.
– Gdzie? – spytał krótko.
– No… tu właśnie jest problem.
– Masz jakieś pomysły?
– Przyszło mi do głowy, że może to być jedna z tych rozlewni, o których mówił Kenneth Charter, tych, które mają trudności czy zmierzają do bankructwa, odkąd Francuzi zaczęli butelkować więcej własnych win. Przypuśćmy, że stoisz na progu bankructwa i przychodzi ktoś, i proponuje ci pracę. Nawet gdybyś wiedział, że nie jest to całkiem legalne, mógłbyś się zgodzić i siedzieć cicho. A może rozlewnia była na sprzedaż czy wynajem za śmieszną cenę, co nie jest wykluczone… a interes wydawał się opłacalny i długotrwały…
– Tak, to możliwe – przyznał Gerard. Myślał nad tym z pięć sekund. – A więc prowizorycznie szukamy na razie rozlewni. Odłóżmy to na chwilę. W Deglet’s często pracujemy dwójkami, omawiamy sprawę, przerzucamy się pomysłami, często dochodzimy do wniosków, na które w pojedynkę nigdy byśmy nie wpadli. Jestem przyzwyczajony do tego sposobu pracy, lubię go… ale mój partner jest w Londynie, a prawdę mówiąc, jestem zbyt zmęczony, żeby tam jechać… a ty jesteś na miejscu i w dodatku pękasz od fachowej wiedzy. Nie masz nic przeciwko temu, że podzielę się z tobą moimi pomysłami? Ale natychmiast się włącz, jeśli na coś cię naprowadzę. Bo na tym polega wartość tych sesji. Podchwytywanie pomysłów. Zgoda?
– Oczywiście. Tylko że ja…
– Po prostu słuchaj. Przerwij mi, jeśli nasunie ci się jakiś komentarz. Na tym to polega.
– W porządku.
– Poza tym… czy masz jakąś brandy? Uśmiechnąłem się. – Naturalnie. Jaką chcesz?
– Wszystko jedno.
Dałem mu Hine Antique, westchnął tak, jakby wkładał stary wygodny but. Sobie też nalałem, wierząc, że przypisywane temu gatunkowi brandy właściwości lecznicze nie są żartem. Jeśli masz mdłości, napij się brandy; jesteś zmęczony, napij się brandy; masz dreszcze – napij się brandy.
– No to dobrze – zaczął, tuląc w dłoni kieliszek. – Najpierw podsumowanie status quo. Pod tym hasłem mamy pierwszy fakt, o którym nigdy nie możemy zapomnieć, a mianowicie: nasz podstawowy cel to uratowanie firmy Kennetha Chartera bez pakowania jego syna do więzienia. Za to nam płacą. Sprawiedliwość i inne względy są drugorzędne.
Napił się brandy.
– Fakt numer dwa: syn Kennetha Chartera, który dla utrudnienia sytuacji też ma na imię Kenneth, więc nazwiemy go Kenneth junior, umożliwił kradzież szkockiej, informując Zaraca z „Silver Moondance” o trasie przejazdu cysterny. Ale nadal brak nam odpowiedzi na jedno pytanie…
– Skąd Kenneth junior znal Zaraca?
– Właśnie. Aha, mam tu odbitki stron z notesu juniora. – Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyjął dość dużą kopertę i położył ją na stole. – Zostawię ci, może zobaczysz tu coś, czego nam nie udało się zauważyć.
Dostrzegł na mojej twarzy wyraz powątpiewania.
– Ale spróbujesz? – to pytanie zabrzmiało niemal surowo.
– Tak – odparłem, nie starając się usprawiedliwiać.
– W porządku. Fakt numer trzy: Zarac przekazał informację, ale nie było go przy kradzieży cysterny. Fakt czwarty: w „Silver Moondance” sprzedawano whisky pod fałszywymi etykietami, o czym Zarac, jako główny kelner od alkoholi, musiał wiedzieć. Powstaje przypuszczenie, że fałszywa whisky pochodziła z wcześniejszego ładunku skradzionego z cystern Chartera. Jakieś uwagi?
Pokręciłem przecząco głową.
– Drugie przypuszczenie: Larry Trent wiedział, że oszukuje klientów, podając fałszowaną whisky i wino.
Umilkł, czekając na uwagi.
– Owszem, zgadzam się z tym. Powiedziałbym nawet, że to nie ulega wątpliwości.
– Przypuszczenie trzecie: to Larry Trent organizował kradzież cystern.
Zmarszczyłem brwi.
– Nie sądzisz?
– Nie wiem. Nigdy z nim nie rozmawiałem… nie mogę więc snuć domysłów na podstawie pierwszego wrażenia. Z pewnością obracał większą ilością gotówki, niż mógł zarobić w „Silver Moondance”, ale twierdził, że to pieniądze brata…
Opowiedziałem Gerardowi to, co usłyszałem w Martineau Park od Orkneya Swayle’a. Larry Trent kupował konie i wysyłał je za granicę na sprzedaż. Trudno sobie wyobrazić przyjemniejszy sposób cudownego wybielania nielegalnych pieniędzy.
Gerard wypił trochę brandy.
– Uwierzyłeś w tego brata? – spytał.
– Masz na myśli przypadek hipotetycznego przyjaciela? Mój przyjaciel ma kłopot, chciałbym prosić o radę?
Potwierdził skinieniem głowy.
– Mógłbym tak podejrzewać, gdyby nie jedno stwierdzenie, które brzmiało niezwykle po ludzku, bardzo prawdopodobnie. Według Orkneya Larry miał powiedzieć, że kupuje konie dla swojego brata, bo brat nie potrafi odróżnić dobrego konia od kiepskiego. Chyba jedyna rzecz, której jego brat nie potrafi, miał się wyrazić. Orkney Swayle mówił, że Larry był zazdrosny. Taki rodzaj pretensji w moim przekonaniu wskazuje na istnienie brata. Czy jakiejś realnej osoby. Może wspólnika.
Zapanowało krótkie milczenie. Obydwaj myśleliśmy o wspólniku, który mógł, ale nie musiał być bratem. W końcu Gerard nadał mu imię, w każdym razie to imię, pod jakim był nam znany.
Читать дальше