– Pewnie byłoby to zbyt proste… – zacząłem nieśmiało.
– Co?
– Chodzi mi o to… że można by od tego zacząć… nie ma nic do stracenia.
– Nie możesz jaśniej?
Poczułem się głupio, ale powiedziałem: – Zacząć od rozlewni, do których cysterny Chartera dostarczały czerwone wino.
Gerard przez chwilę mierzył mnie wzrokiem, nawet nie mrugnąwszy powieką.
– Zgoda – rzekł w końcu bez specjalnego nacisku. – Od nich zaczniemy. Jak mówisz, nie mamy nic do stracenia. – Popatrzył na zegarek i wypił przedostatni łyk brandy. – Tina nie wpuści mnie do domu.
– Zawsze możesz przyjść tu.
Nie chciałem, żeby w moim głosie zabrzmiała samotność, ale widocznie tak to usłyszał. Popatrzył na ślubne zdjęcie moje i Emmy, które stało w srebrnej ramce na stoliku obok niego. Staliśmy na nim roześmiani pod prysznicem bąbelków z butelki szampana, którą potrząsał mój drużba. Emma lubiła to zdjęcie, bo miało taki klimat swobody. „Państwo młodzi wyglądają zwykle jak figury woskowe – mówiła. – A tu przynajmniej widać, że jesteśmy żywi.”
– Tworzyliście bardzo przystojną parę – zauważył spokojnym głosem Gerard. – I szczęśliwą.
– Tak.
– Na co umarła?
Zapytał o to wprost, bez emocji, więc po chwili odpowiedziałem mu tym samym tonem, tak jak się nauczyłem, jakby dotyczyło to kogoś innego-
– Miała krwotok podpajęczynówkowy. Jakiś tętniak. Naczynie krwionośne rozlało się w mózgu.
– Hm… – Popatrzył na fotografię. -…a ile miała lat?
– Dwadzieścia siedem.
– Taka młoda.
– Podobno to się może zdarzyć w każdym wieku.
– Tak mi przykro.
– Była w ciąży – powiedziałem ku własnemu zaskoczeniu.
Nigdy tego nie mówiłem. Zazwyczaj ograniczałem się do absolutnego minimum. Ale zorientowałem się, że po miesiącach milczenia zaczynam powoli opowiadać wszystko Geradowi. Chciałem mu to powiedzieć i nie chciałem zarazem, starałem się mówić głosem pewnym i nie rozpłakać się… Boże, żeby tylko się nie rozpłakać.
– Chyba od zawsze miewała bóle głowy. Potem bóle krzyża. Nic określonego. Po prostu bóle w krzyżu. Wszyscy kładli to na karb ciąży. Mijały… do następnego razu. Niemal co tydzień, przez dzień czy dwa. Pewnej niedzieli, kiedy była już niemal w szóstym miesiącu, obudził ją jeden z ataków tego bólu, dość silny. Wzięła kilka aspiryn, ale nigdy jej specjalnie nie pomagały. Rano ból się pogorszył; kiedy szedłem na południową szychtę do sklepu, powiedziała, że się położy i prześpi całą sprawę. Ale kiedy wróciłem, płakała… jęczała z bólu. Próbowałem wezwać lekarza, ale trwało to wieki, było przecież niedzielne popołudnie… wreszcie przyjechała karetka… ale wtedy ona już mnie błagała… błagała, żebym ją pozbawił przytomności. Jak mogłem to zrobić? Obydwoje byliśmy przerażeni… straszliwie wystraszeni… to było tak nieubłagane… w karetce przechodziła nieopisane męki… tłukła się pięściami w głowę… nic nie mogłem poradzić… nie mogłem jej nawet objąć… krzyczała, wiła się, skręcała z bólu. Pod koniec jazdy zaczęła tracić przytomność, cieszyłem się z tego ze względu na nią, choć już wtedy obawiałem się… no, bałem się.
– Bardzo ci współczuję.
Przez chwilę wspominałem przeszłość, po czym przełknąłem ślinę i chłodno, spokojnie opowiedziałem mu resztę.
– Przez cztery dni była nieprzytomna, w coraz gorszym stanie. Byłem przy niej. Pozwolili mi. Powiedzieli, że nie mogą ocalić dziecka, że jest za wcześnie. Może za miesiąc… Powiedzieli mi, że to naczynie krwionośne musiało przeciekać od bardzo dawna… to krew wyciekająca do mózgu i do rdzenia kręgowego powodowała bóle głowy i kręgosłupa… ale nawet gdyby zdiagnozowali to wcześniej, niewiele mogliby poradzić… pewnego dnia otworzyłoby się szerzej, tak jak to się stało… więc może lepiej, że nie wiedzieliśmy o niczym.
Zamilkłem. Bez łez. W tym momencie nie mógłbym znieść jedynie współczucia, a tego Gerard mi nie oferował.
– Życie jest potwornie niesprawiedliwe – powiedział spokojnie.
– Fakt.
Nie powiedział, że przejdzie mi to, że czas to najlepszy lekarz. Nie powiedział, że znajdę inną kobietę. Że znowu się ożenię… Gerard coraz bardziej mi się podobał.
– Dziękuję, że mi powiedziałeś.
– Zwykle tego nie robię – usprawiedliwiłem się.
– Wiem. Słyszałem od Flory. Zamykasz się w sobie, powiedziała, jeśli ktokolwiek zapyta.
– Flora bez przerwy coś gada.
– Gadanie czasami bardzo dobrze robi.
Milczałem. Powiedziawszy mu o Emmie, odczułem rodzaj ulgi. Gadanie pomaga. Czasami.
Skończył brandy i wstał, szykując się do wyjścia.
– Jeśli coś ci przyjdzie do głowy, zadzwoń.
– Dobra.
Szedł w stronę drzwi, ale zatrzymał się przy stoliku, na którym stało jeszcze kilka zdjęć w ramkach i kolekcja muszelek Emmy.
– To twoja matka? – spytał, podnosząc zdjęcie kobiety na koniu wśród stada ogarów. – Bardzo przystojna.
– Tak, matka.
Odstawił zdjęcie. Wziął do ręki następne. – Ojciec?
– Tak.
Patrzył na rozbawioną twarz ponad mundurem pułkownika z podwójnym rzędem medalowych baretek, na światło w oczach i wychylenie podbródka, na zdecydowane wargi w półuśmiechu.
– Jesteś do niego podobny – powiedział.
– Tylko zewnętrznie. – Odwróciłem głowę. – Kochałem go, kiedy byłem mały. Uwielbiałem wręcz. Zmarł, kiedy miałem jedenaście lat.
Gerard odstawił zdjęcie i przyjrzał się pozostałym. – Nie miałeś żadnych braci ani sióstr?
– Nie. – Uśmiechnąłem się nieznacznie. – Moje narodziny zakłóciły cały sezon łowiecki. Raz wystarczy, stwierdziła mama.
Gerard spojrzał na mnie. – To ci nie przeszkadza?
– Nie, nigdy mi nie przeszkadzało. Nigdy nie czułem się źle w samotności, dopóki nie poznałem czegoś innego. – Gwałtownie wzruszyłem ramionami. – Zasadniczo dobrze się czuję sam. W końcu znowu tak będzie.
Gerard jedynie skinął głową, przeszedł przez hall do kuchni, skąd wyszedł tylnymi drzwiami. Nie podaliśmy sobie ręki, bo każdy z nas miał rękę na temblaku.
– Bardzo owocny i ciekawy wieczór – powiedział.
– Twoje towarzystwo sprawia mi przyjemność. Wydał się tym zaskoczony. – Naprawdę? A dlaczego?
– Nie oczekujesz zbyt wiele.
– Na przykład?
– No… chińszczyzna na wynos jedzona na kolanach… – W istocie nie o to mi chodziło, ale to wystarczyło.
Chrząknął znacząco, wyczuł ten mój wykręt i nie godził się z tym. – Oczekuję więcej, niż sądzisz. Nie doceniasz sam siebie. – Uśmiechnął się ironicznie. – Dobranoc.
– Dobranoc.
Gerard odjechał, a ja pozamykałem drzwi i przeszedłem przez cały dom, żeby sprzątnąć talerze po kolacji i wstawić do zmywarki. Myślałem o tym, co powiedziałem Gerardowi: że dobrze się czuję sam, słysząc w pamięci wszystkich tych lat westchnienia i smutek samotności w głosach moich klientów. Mówili o wspólnym doświadczeniu, nabierającym szczególnej, strasznej wyrazistości dla każdego indywidualnie. Dwa lata, mówili, tyle potrzeba. Dwa lata, zanim zaświeci słońce. Po dwóch latach osoba utracona staje się wspomnieniem, sama strata staje się możliwa do wytrzymania. Słuchałem ich na długo przedtem, nim przyszło mi do głowy, że mogę potrzebować ich mądrości, ale nadal im wierzyłem. Nie można uciec od żalu, ale kiedyś minie.
Dokończyłem porządkowanie na dole i poszedłem spać do pokoju, w którym kochaliśmy się z Emmą.
Читать дальше