I już. Po wszystkim.
Wokół panowała ciemna noc.
No proszę, jaki spryciarz z tego Nicholasa, wszystkich przechytrzył – niczym Bochenek z bajki. Uciekł od babki, uciekł od dziadka…
Ależ się zrobiło zimno! Naprzód marsz! Jak najdalej od „Szynku”.
Na ste-pach, za dzi-kim Baj-ka-łem! Lewa, lewa! Raz-dwa!
Aneks
Limeryk autorstwa nietrzeźwego Nicholasa Fandorina, ułożony 15 czerwca wieczorem, podczas ucieczki z „Szynku”.
Kiedy już skonstatowałem,
Żem jest kłamcą i bęcwałem,
Jako karę za grzechy
Wybrałem dla dusznej pociechy
Tułaczkę hen, za Bajkałem.
Dom o trzynastu oknach. Czarodziejskie właściwości rogu
jednorożca. Cornelius poznaje nowe słowa. Tajemnica
kamienia filozoficznego. Cudze rozmowy. Iwan
Artamonowicz opowiada bajkę. Złe nowiny.
Sierżant Olafsson zasłużył na antałek piwa, muszkieterowie Sałtykow i Lutzen – każdy na sztof wódki. Za to, że szybko biegają – tak powiedział im kapitan von Dorn, gdy zdołał już złapać oddech, powróciwszy spod bram niebios do ziemskich trosk.
Za uratowanie od niechybnej śmierci należałaby się z pewnością o wiele wyższa nagroda, ale Cornelius musiał strzec swego honoru dowódcy. Kiedy zza węgła cerkwi z brzękiem żelaza wypadli trzej żołnierze, przerażającego złoczyńcę raptem jakby wiatr zdmuchnął. Jeszcze przed chwilą stał tutaj, z kindżałem wzniesionym do ciosu, i nagle w mgnieniu oka rozpłynął się w ciemności; nawet śnieg nie skrzypnął pod jego nogami. Żołnierze go w ogóle nie dostrzegli – zobaczyli jedynie dowódcę kompanii, który charcząc, usiłował podnieść się z ziemi. Nie dostrzegli – i bardzo dobrze. Po co mieliby widzieć, jak nocny rabuś depcze po żebrach ich kapitana?
Adam Walser – cóż, ten, oczywiście, był świadkiem owego incydentu, ale trzymał język za zębami. Zresztą z powodu szoku, który przeżył, mowa wróciła mu nie od razu, lecz dużo później, kiedy na wartowni wlano mu do ust miarkę wódki.
– Z całego serca jestem wam wdzięczny za ocalenie, panie kapitanie. – Aptekarz pochwycił rękę Corneliusa, żeby ją uścisnąć, ale zamiast tego zaszlochał i pochylił się, żeby ucałować jego dłoń; zanim kapitan ją wyrwał, Walser zdążył musnąć wargami kostki palców von Dorna. – Jestem starym, słabym człowiekiem. Bardzo łatwo mnie zabić! A wtedy cała mądrość, wszelkie sekrety, jakie znam, przepadną bezpowrotnie. Mój rozum zgaśnie na zawsze. Och, jak niepowetowana byłaby to strata!
Von Dorn słuchał nieuważnie, zaprzątnięty zupełnie inną stratą. W kieszonkowym lusterku niepocieszony kapitan widział swoje oszpecone, szczerbate odbicie. I tak już będzie wyglądał przez resztę życia! Nie mówiąc o tym, że jedyna przewaga, jaką miał nad wspaniałym księciem Halickim, została bezpowrotnie utracona. Nigdy więcej nie będzie mógł obdarzyć dam uśmiechem, gwizdnąć na palcach, odgryźć z chrzęstem kęsa pieczonego baraniego udźca… Niech diabli wezmą tego pechowego aptekarza razem z jego lamentami, szkoda, że nie załatwili go po cichu tam, w zaułku!
– Dam wam żołnierzy, panie. Odprowadżą wasz do domu – burknął Cornelius i omal nie jęknął z rozpaczy – na dodatek jeszcze szeplenił!
– Kochany, najdroższy panie von Dorn – zaczął błagać wystraszony aptekarz – a nie mógłby pan sam mi towarzyszyć?… Ja… muszę z panem porozmawiać o pewnej ważnej sprawie. Zapewniam, że bardzo to pana zainteresuje!
Doprawdy, nawet przy najlepszych chęciach Cornelius nie potrafił sobie wyobrazić, o czym miałby z nim mówić ten stary grzyb. O gruszkach do lewatywy? O uczonych traktatach medycznych?
– Nie mogę. Służba – krótko, starając się nie szeplenić, odparł kapitan. Niech to szlag! „Szłużba”!
Aptekarz nagle zmienił ton, który z błagalnego stał się przypochlebny.
– Nie wpatrujcie się tak wciąż w te połamane pieńki, kapitanie. Wstawię panu nowe zęby, bielsze od poprzednich! I to zupełnie bezpłatnie. Został mi jeszcze kawałek rogu afrykańskiego jednorożca, trzymam go na potrzeby wysokich osobistości, ale panu nie pożałuję.
Kapitan drgnął, słysząc te słowa.
– Zęby można wstawić? To nie żarty?
– No pewnie, że można. Zbiłem tu, w Moskowii, niezły majątek, robiąc piękne sztuczne zęby na zamówienie zamożnych mieszczek – z kości słoniowej, z kłów morsa, a prawdziwe modnisie życzyły sobie nawet ząbków ze szlifowanych pereł!
Perspektywy, które Cornelius niespodziewanie przed sobą ujrzał, sprawiły, że się rozchmurzył. Mina mu poweselała, na duchu też poczuł się raźniej.
– Z pereł! To fantastyczne! Ja też bym takie chciał!
Walser skrzywił się.
– Jednorożec jest o wiele lepszy. Cóż to jest perła? Skruszy się po roku czy dwóch, a zęby z rogu tego stworzenia będą panu służyły do końca życia. Niech pan nie zapomina, co pisali starożytni o magicznych właściwościach jednorożca. Jego róg przynosi szczęście, chroni przed chorobami, a co najważniejsze, zapewnia powodzenie u dam.
Aptekarz mrugnął porozumiewawczo i kapitan od razu się poddał.
– Tak, jednorożec to to, czego mi potrzeba. No, cóż tak siedzicie, panie? Wstawajcie, ruszamy! Odprowadzę was, tak jak chcecie. Kiedy moje zęby będą gotowe?
– Jeśli panu zależy, to nawet dzisiaj, zajmę się tym podczas naszej rozmowy. Usunę korzenie, zrobię odcisk, dopasuję nowe zęby i wstawię je. Oczywiście, nie będzie się pan mógł nimi wgryzać w antonówki, ale uśmiechać się do dziewcząt – ile tylko pan zechce.
Do diabła z antonówkami. Cornelius ich próbował – są kwaśne jak ocet siedmiu złodziei.
Iść trzeba było kawał drogi – aż za mury Białego Grodu, za skorodomski wał, ale nie do Kukuju, gdzie mieszkali wszyscy cudzoziemcy, lecz do zwyczajnej rosyjskiej słobody.
– Nie dziwcie się, kapitanie – powiedział Walser, ledwie nadążając za kroczącym zamaszyście von Dornem. – Jak tylko zjechałem do Moskowii, od razu przeszedłem na tutejszą wiarę, dlatego mogę się osiedlić, gdzie tylko zechcę. Tu jest spokojniej, żaden z ziomków nie wtyka nosa w moje sprawy.
Cornelius był wstrząśnięty. Renegat! Odstępca od wiary! A zdawałoby się, że taki z niego poczciwy staruszek.
– Oburzyło to pana? – Adam Walser uśmiechnął się. – Niepotrzebnie. Nie przywiązuję wagi do tych głupstw. Człowiek ma tylko jednego Boga – rozum. Cała reszta to zwyczajne przesądy.
– Miłość do Chrystusa to przesąd? – nie wytrzymał von Dorn. – I dziesięcioro przykazań? I zbawienie duszy?
Nie wdawałby się w teologiczne spory, ale aptekarz jakoś zbyt łatwo wyrzekł się swojej wiary. Walser odparł z przekonaniem:
– Przesądem jest myśleć, że zbawienie duszy zależy od tego, jak człowiek się modli czy żegna. Duszę – czyli, w moim pojęciu, rozum i moralność – zbawić można, jedynie czyniąc dobro innym. W tym zawiera się i miłość bliźniego, i dziesięcioro przykazań. I co z tego, że nie chodzę do cerkwi i nie wierzę w diabła? Za to, mój dzielny panie von Dorn, darmo leczę biedaków i nie odmawiam wsparcia bezdomnym, głodnym sierotom. Koło moich wrót zawsze stoi skrzynka pełna czerstwego chleba.
– Dlaczego czerstwego? – zdziwił się Cornelius.
– A dlatego, że kto syty, nie weźmie, a kto naprawdę głodny, ukontentuje się nawet stwardniałą przylepką.
Dalej szli w milczeniu. Von Dorn rozważał w myślach to, co usłyszał od aptekarza. Przekonania Herr Walsera mimo jego heretyckiej postawy wydawały się słuszne. W rzeczy samej, cóż to za radość dla Pana z człowieka, który żegna się znakiem krzyża świętego tysiąc razy na dzień, a dla najbliższych jest tyranem i dręczycielem? Wszak wokół niemało można znaleźć takich fałszywych świętoszków. Tak, trzeba okazywać ludziom dobroć i miłosierdzie, a stosunki z Panem Bogiem to już osobista sprawa każdego człowieka, nikogo nie powinny obchodzić. To samo mówił starszy brat Andreas, sługa boży.
Читать дальше