Corneliusowi już się nie wydawało, że Walser plecie bzdury. Kto by mógł pomyśleć, że jakieś stare bazgroły są warte takich obłędnych pieniędzy? Sto tysięcy liwrów!
– Ale Arystofanes, Tacyt – to wszystko jeszcze nic, mój dzielny kapitanie. – Aptekarz nachylił się, dotykając niemal twarzy Corneliusa. W małych niebieskich oczkach niby maleńkie ogniki płonęły odbicia zapalonych świec. – W posagu księżniczki Zofii znajdowała się skrzynia z tajnymi, zakazanymi pismami, do których dostęp mieli jedynie sami władcy. Co konkretnie zawierała, car Iwan nie wiedział, gdyż wszystkie dzieła napisano w językach starożytnych. Właśnie od tej tajemniczej skrzyni kazano Saventusowi zacząć. Oprócz niektórych ksiąg z okresu początków chrześcijaństwa, które w Bizancjum uznawano za heretyckie, pastor znalazł tam traktat matematyczny autorstwa niejakiego Zamoleusa. Choć był człowiekiem wielce uczonym, nigdy dotąd o nim nie słyszał.
Kapitan wzruszył ramionami – to chyba jasne, że on tym bardziej.
– Inflantczyk zaczął studiować ów traktat i odkrył rzecz zdumiewającą: księga okazała się fałszywa, a ściślej mówiąc, podwójna. Z wierzchu grecki tekst na kartach pergaminu, a pod nim inny, jeszcze starszy, spisany na papirusie. W dawnych czasach niekiedy tak właśnie robiono – chowano jedną książkę wewnątrz drugiej… Wosk już zastygł. Teraz wyjmę odlew.
– A co było na tym ukrytym papirusie? – zapytał von Dorn, usuwając z dziąseł odrobiny wosku.
Adam Walser podniósł palec i oznajmił:
– Całe złoto świata. – Spojrzał na opuszczoną szczękę muszkietera i roześmiał się. – Nie żartuję. Ten aramejski rękopis zawierał szczegółową recepturę sporządzania czerwonej tynktury.
– Recepturę sporządzania czego?
– Czerwonej tynktury, inaczej magisterium – czarodziejskiego proszku, który niekiedy bywa również nazywany kamieniem filozoficznym.
– Tego, nad którego wynalezieniem biedzą się alchemicy? Dzięki któremu każdy metal można zamienić w złoto?
„A może aptekarz nie jest przy zdrowych zmysłach? – pomyślał kapitan. – No jasne. Zachowuje się dziwacznie i wygaduje głupstwa”. Ale głos rozsądku natychmiast umilkł, zagłuszony oszalałym biciem serca. Całe złoto świata!
– No, może nie każdy – Walser pokręcił głową – ale taki, który jest zbliżony do złota pod względem ciężaru. Na przykład rtęć. Widzi pan, mój dzielny przyjacielu, wewnątrz każdej cząsteczki materii drzemią potężne siły, które tylko czekają na odpowiednią chwilę, by się przebudzić. Od tego, w jakiej konfiguracji zastygły te siły, zależy właśnie, co to za substancja – żelazo, miedź czy cyna. Ta, którą nazywamy kamieniem filozoficznym, budzi tę tajemną siłę i wielokrotnie ją pomnaża, tak że cząsteczki materii zaczynają się poruszać, po czym zastygają na powrót już w zupełnie innym układzie. W następstwie tego procesu jeden element może przekształcić się w inny. Oczywiście, im owe elementy z natury są sobie bliższe, tym mniej kamienia filozoficznego potrzeba do transmutacji.
– I w traktacie Zamoleusa znajduje się recepta na uzyskanie z innych metali złota?
– Tak, wraz ze szczegółowym opisem kolejnych stadiów tego procesu i nawet próbką drobin złota. Saventus widział je na własne oczy i próbował badać ich reakcje z kwasem.
Cornelius szarpnął kołnierz – zrobiło mu się nagle duszno, gorąco.
– A więc to wszystko prawda? Kamień filozoficzny nie jest wymysłem szarlatanów?
– W swoich zapiskach pastor przysięga na Pana Jezusa, że złoto jest autentyczne i recepta prawdziwa. Saventus zajmował się również alchemią, tak że znał się na tych sprawach.
– Chwileczkę, Herr Walser, nic nie rozumiem… – Kapitan chwycił się za głowę. – A dlaczego władcy bizantyjscy nie skorzystali z tej receptury? Mając kamień filozoficzny, mogliby nie tylko odbudować wielkie imperium rzymskie, ale podbić cały świat!
Aptekarz zamrugał oczami i mruknął niepewnie:
– Rzeczywiście, dlaczego? Ach, chyba wiem. Basileusowie uważali alchemię za wymysł szatana, diabelską naukę. Cesarstwo wschodnie przetrwało tysiąc lat w niezmienionej prawie formie – przypominało muchę zatopioną w bursztynie. Bizantyjczycy nie wierzyli w naukę, rozum i postęp i właśnie dlatego prześcignęli ich zachodni i wschodni barbarzyńcy. W Konstantynopolu nie pogłębiano wiedzy, jedynie gromadzono ją bez wszelkiego pożytku. Dobrze przynajmniej, że jej nie unicestwiano, lecz starano się przechować – tak jak ową skrzynię z zakazanymi książkami. Bizantyjscy cesarze bardzo przypominali pod tym względem rosyjskich carów.
– A co, car Iwan także bał się diabelskiej nauki?
– Nie sądzę. Kiedy Saventus oznajmił mu o swoim odkryciu, monarcha polecił wyrwać pergaminowe karty fałszywego traktatu, a papirus oprawić w srebrną okładkę, gęsto wysadzaną „ognistymi kamieniami krainy Wuf”, jak czytamy w zapiskach. Nie wiem, co to za kraina, ale w Rosji nazywa się tak rubiny.
– Oprawa jest cała z rubinów? – głosem zdławionym z podniecenia zapytał von Dorn. Taki skarb łatwiej sobie było wyobrazić niż jakiś nigdy niewidziany kamień filozoficzny.
– Tak. Ale spostrzegłszy, jaka pożądliwość zapłonęła w oczach cara, pastor przestraszył się – zrozumiał, że posiadacza takiego sekretu Iwan żywego nie wypuści. I korzystając z tego, że cieszył się przywilejem swobody, zbiegł z Moskwy – najpierw na Litwę, stamtąd do Polski, aż wreszcie osiadł w Heidelbergu. Tam wkrótce zmarł, powierzywszy swoje zapiski uniwersytetowi. Na tytułowej karcie rękopisu zachowała się notatka sekretarza naukowego: „Stek bzdur i niedorzeczności, gdyż panu doktorowi Saventusowi, jak powszechnie wiadomo, rozum się pomieszał. Jego opowieściom o obyczajach Moskowitów nie można zatem dawać wiary”. Skoro tak zawyrokowano, nic dziwnego, że przede mną przez sto lat nikt nie zaglądał do rękopisu.
– A co, jeżeli to naprawdę stek bzdur i niedorzeczności? – zaniepokoił się kapitan. – Pan przecież nie mógł widzieć tego Saventusa, a sekretarz dobrze go znał. Wygląda na to, że w Heidelbergu wszyscy wiedzieli, iż pastor jest nie przy zdrowych zmysłach.
– Bardzo możliwe, że przykre przejścia w istocie zmąciły nieco rozum Saventusa – przyznał Walser. – Ale jego relacje wcale nie są bzdurne. Dla heidelberskich profesorów z zeszłego stulecia Moskowia była jakąś baśniową, nierzeczywistą krainą, a ja teraz wiem doskonale, że pastor opisywał tutejsze obyczaje wiernie i zgodnie z prawdą. Nie ma żadnych wątpliwości, że Saventus rzeczywiście mieszkał na Kremlu i widywał groźnego cara Iwana. A skoro przedstawia tak doskonale nawet drugorzędne szczegóły, dlaczego miałby zmyślać jakieś brednie na temat kamienia filozoficznego?
Aptekarz popatrzył na kapitana sponad okularów i machnął maleńkim pilnikiem, którym wygładzał kawałek białej kości – pewnie rogu jednorożca o magicznych właściwościach.
– A nie mogło być tak, że właśnie w tym przejawił się obłęd pastora? W fantazjach na temat Liberii?
– Nie, nie mogło. Gdy przeczytałem zapiski, zacząłem zbierać informacje o bibliotece bizantyjskich władców i stwierdziłem, że w tym względzie Saventus niczego nie zmyśla. Liberia rzeczywiście trafiła do Moskwy. A później, kiedy po drodze do Moskwy zatrzymałem się w Dorpacie, widziałem katalog Liberii, sporządzony przez niejakiego pastora Wettermanna – jeszcze jednego Inflantczyka, któremu car Iwan pokazywał swój bezcenny księgozbiór. Matematyka Zamoleusa figuruje w tym wykazie.
– To zmienia postać rzeczy – rzekł z namysłem Cornelius. – A więc nie ma żadnych wątpliwości.
Читать дальше