Wewnątrz Kreml przypominał nie tyle monarszą rezydencję, ile raczej jakieś mrowisko – bezładne, chaotyczne nagromadzenie wszelkiego rodzaju drewnianych i kamiennych budowli, połączonych ze sobą otwartymi lub krytymi galeryjkami. Domostwa te były przeważnie zmurszałe i pokrzywione. Na dachach sterczały jakieś baszty, kopułki, zwieńczenia, kurki – ale wszystkie owe ozdóbki natychmiast padłyby ofiarą pierwszego większego pożaru. Jedna bomba zapalająca z polskiego czy szwedzkiego moździerza – i cała carska twierdza zamieni się w kupę dymiących głowni.
Na warcie najprzyjemniej było stać na stoku kremlowskiego wzgórza, skąd widać Górny i Dolny Ogród, a w nich sadzawki i oranżerie, pełne rzadkich roślin – nawet zimą owocują tam winnograd, cytryny, truskawki. W tym miejscu, z dala od bojarów i dworzan, Cornelius widział kilka razy samego monarchę. Jego cesarska mość lubił się przechadzać pomiędzy tymi rajskimi krzewami – czasem zerwał z gałęzi pomarańczę lub śliwkę, nadgryzał owoc i wyrzucał.
Herr Zaar und Grossfürst aller Russe Selbsterhalter Alexei Mikhailowitz, nazywany przez Rosjan „dobrym carem”, był rumiany, niebieskooki i miał ciemnorudą brodę. Z wysiłkiem dźwigał tęgie ciało na niepewnych, słabych, obrzmiałych nogach. Podczas spacerów w oranżerii jego cesarska mość jednak stawał się wesoły i uśmiechnięty; mruczał nawet pod nosem jakieś hymny religijne, a może i frywolniejsze melodie. Gdy Cornelius pierwszy raz podglądał monarchę przez grube szkło okienka o małych szybkach, osadzonych w krzyżownicy, zdumiał się, jak mało ten dobroduszny grubasek przypomina nieruchawego bałwana, który przyjmuje w Granowitej Pałacie cudzoziemskich posłów. Podczas audiencji car siedział sztywno niczym złota lalka, nawet oczyma nie poruszał. Jak gdyby nie był żywą istotą, lecz jakąś symboliczną alegorią, obrazującą potęgę i ociężały majestat Trzeciego Rzymu.
Wszakże poza owymi oficjalnymi ceremoniami jego cesarska mość, jak szybko zorientował się von Dorn, choć był tęgi, to jednak bardzo ruchliwy i nader ochoczy do wszelkich możliwych rozrywek. Młoda caryca Natalia, wychowanica i powinowata Artamona Siergiejewicza, lubiła wesołe zabawy i różne osobliwości, a małżonek we wszystkim jej ulegał. Ludność olbrzymiego państwa żyła ubogo i surowo, nigdy nie słyszała muzyki, nie widziała teatrów, a w carskich komnatach była i orkiestra, i balet, i występy skomorochów, i trupa aktorska. Doprawdy, wszystko quod licet Jovi [39] . W zakazane szachy Aleksy Michajłowicz grywał nieomal codziennie; trzymał nawet specjalnie mądrego błazna Baltazara – on jeden bowiem nie bał się ogrywać wielkiego monarchy, chociaż nieraz za taką zuchwałość obrywał szachownicą po głowie. Co prawda, car nie bił mocno, bo zaraz się zasapywał z wysiłku, za to bardzo się użalał nad poszkodowanym – wynagradzał mu sowicie krzywdę, tak że Baltazar wychodził na swoje.
Na carskich komnatach wyśpiewywały słodkie trele ptaki, w klatkach darły się kolorowo upierzone papugi – jedne wywrzaskiwały miłe słówka, inne ordynarne sprośności. Ktoś, kto słyszał to po raz pierwszy, był nieraz półżywy ze strachu. Kiedy czubaty Carolus z czerwonym podgardlem rozdarł się: „Na szafot z nim!”, człowiek od razu się chwytał za serce.
W sali tronowej, blisko miejsca, na którym zasiadał władca, stały dwa mechaniczne, nakręcane lwy – miedziane, z kudłatymi grzywami z owczej sierści. Jeśli w specjalnej, skrytej komórce przekręcało się dźwignię, lwy otwierały szeroko zębate paszcze, groźnie przewracały oczami i wydawały głuchy ryk. Wówczas wielu, którzy i tak drżeli na widok cara, przejęci nabożną czcią i lękiem, dosłownie zamierało ze strachu. A monarcha, rozbawiony, z uciechy klepał się po bokach. Bojarzy także się śmiali.
Kiedy Aleksy Michajłowicz był w dobrym humorze, lubił żarty, i to całkiem niewyszukane. Kiedyś podczas wielkiej uczty Cornelius widział, jak car i wielki książę w jednej osobie wezwał oberkamerhera (czyli komorzego), księcia Skariatińskiego, żeby – rzekomo z wielkiej łaskawości – własnoręcznie napoić go winem z pucharu, umyślnie ominął nadstawione usta bojara i nalał mu reńskiego na łysinę i za kołnierz, po czym raczył wybuchnąć serdecznym śmiechem, a oberkamerher również był zadowolony, że monarcha tak dobrze się bawi jego kosztem; więc tylko chichotał wespół z nim i dziękował za wyróżnienie, a inni mu w skrytości ducha zazdrościli.
Kiedyś, sprawdzając wartę na dachu carskiego pałacu, gdzie mieścił się ogród zimowy i staw, Cornelius widział, jak monarcha w europejskim stroju – kamizeli i pończochach – leżał na ławeczce, z głową na kolanach żony, a jej wysokość gorliwie iskała cesarskiego małżonka. Corneliusa zdziwiło nie tyle samo polowanie na pchły – to było normalną sprawą, na pałacowych biesiadach wszyscy się czochrali, Aleksy Michajłowicz nie gorzej od innych (jeden tylko kapitan muszkieterów, dzięki sekretnemu pudełeczku pod pachą, stał spokojnie) – ile europejski strój cara. Gdy opowiedział o tym majordomusowi Matfiejewa, Iwanowi Artamonowiczowi, ten wyjaśnił mu, że Aleksy Michajłowicz od dziecka przyzwyczajony jest do niemieckiego stroju – to zasługa jego wychowawcy, bojara Morozowa. Rosyjskich szat, ciężkich i niewygodnych, car nie lubi, ale nosi je z obowiązku, gdyż tak przystoi prawosławnemu monarsze. W domowych pieleszach natomiast, gdzie nikt go nie widzi, pozwala sobie na swobodę w stroju. A pięć lat temu, kiedy zabiegał o względy przyszłej carycy, zgolił nawet brodę, żeby się przypodobać Natalii Kiriłłownie. Potem, co prawda, znowu ją zapuścił jako człowiek bogobojny.
Powodowany właśnie ową bogobojnością, władca we wszystkie dni postu – a jest ich na Rusi wielkie mnóstwo – czyli w poniedziałki, środy i piątki nie bierze do ust ani kęsa pożywienia, a w cerkwi spędza po sześć godzin dziennie, bijąc nieraz aż półtora tysiąca pokłonów do ziemi. Carycę, choć niezmiernie ją kocha, odwiedza w sypialni nie częściej niż raz na trzy miesiące, i z tej jego pobożnej wstrzemięźliwości wszyscy Rosjanie są bardzo dumni, zwłaszcza że – choć tak cnotliwy – Aleksy Michajłowicz spłodził wielu potomków. Jego cesarska mość ma trzech synów i sześć córek, a jeszcze sześcioro książąt i księżniczek Bóg zabrał w dziecięctwie i wieku pacholęcym.
Z carskiego potomstwa najbardziej podobała się Corneliusowi osiemnastoletnia Sofia Aleksiejewna. Była inna niż pozostałe carówny, które ukradkiem, przez szczelinę w drzwiach lub zza zakratowanego okienka podglądały uczty i audiencje – śmiała, o przenikliwym i jasnym spojrzeniu, rozmowna, nieskrępowana. Sprawdzając warty wokół Kamiennego Teremu, gdzie znajdowały się komnatki carówien, kapitan nieraz widywał Sofię stojącą w oknie i spoglądającą nie w ziemię, jak przystoi rosyjskiej kobiecie, lecz w górę, na niebo, z wypiekami na policzkach i zamglonym wzrokiem. A także w ogrodzie, z książką, co było jeszcze dziwniejsze. Pewnego dnia zaś, kiedy von Dorn dyżurował w galerii Potiesznego Pałacu, księżniczka podeszła do niego i spytała po francusku, czy słyszał o komediach paryskiego autora, Moliera, i czy może zdobyć dla niej w Niemieckiej Słobodzie choćby jeden jego utwór. Cornelius o Molierze nic nie wiedział, ale obiecał zajść w tej sprawie do księgarni Bromeliusa – i spełnił prośbę jej wysokości, przyniósł sztukę zatytułowaną George Dandin, ou le mari confondu, zawstydzony jej frywolną treścią. Otrzymał w nagrodę pierścień z rubinem, dziesięć razy droższy od książki.
Gdyby Sofia była choć odrobinę bardziej urodziwa, Cornelius pewnie puściłby wodze nieziszczalnym marzeniom, ale – po pierwsze – miał już wówczas o kim marzyć, a po drugie, jako się rzekło, Bóg poskąpił carównie piękności. Obdarzył ją ziemistą cerą, kanciastym podbródkiem, masywną, grubokościstą sylwetką. Ale po co carskiej córce uroda? Tak czy inaczej w przyszłości czeka ją tylko klasztor. Rosyjskich księżniczek nie wydawano za cudzoziemskich władców, by nie kalać wiary prawosławnej, za tutejszych wielmożów również – byłoby hańbą dla carskiej córki iść do łożnicy z prostakiem.
Читать дальше