– A co będziemy robić jutro? Mamy jakieś plany?
– Mamy – rozległ się w ciemnościach dźwięczny głosik. – Wczoraj pstryknęłam parę fotek twojemu wielbicielowi. Pojadę do redakcji i wywołam je. Potem skoczę do jednego znajomego na Pietrowkę i pokażę mu zdjęcia. Może coś się wyjaśni.
W tym momencie w myślach magistra nauk historycznych nastąpił gwałtowny zwrot. Fandorin uległ atakowi ostrego samokrytycyzmu. Cóż za haniebny kontrast – maleńka kobieta wielkiego kalibru i potężne chłopisko małego kalibru (niech licho porwie złośliwe dowcipy profesora Crisby’ego). Mówiąc językiem reklam telewizyjnych, poczujcie różnicę: Nicholasowi nie dostawało jednego centymetra do dwóch metrów wzrostu, czyli był to swego rodzaju niedobór, a uparta dziewczynka przekroczyła o jeden centymetr półtora metra. Miara zresztą nie ma tutaj znaczenia, istotne są jedynie przedrostki – „niedo-” i „prze-”. Ta miniaturowa kobietka rozmawia z nim tak, jakby to ona była dorosła, a on niedojrzały, mimo iż w dodatku z pewnością jest od niej o jakieś dziesięć lat starszy.
„Prawdziwa profesjonalistka – myślał z zazdrością Nicholas. – Wszędzie ma swoich ludzi, tyle widziała, tyle wie. Wykonuje ciekawą, niebezpieczną, prawdziwą pracę”.
– Ale czym konkretnie zajmuje się skaut? – zapytał.
– Wydajemy pismo nowego typu – zaczęła wyjaśniać Ałtyn. – Pod względem profesjonalnym bijemy konkurencję na głowę. W innych redakcjach dziennikarz wszystko robi sam – szuka źródeł informacji, zbiera materiały, sprawdza ich wiarygodność, pisze. Natomiast nasz naczelny przyjął zasadę Henry’ego Forda: każdy ma swoje miejsce przy taśmie. Skaut to specjalista w dziedzinie zbierania i sprawdzania informacji. Writer – mistrz koncepcji i stylu. Headliner odpowiada tylko za tytuły. Jest nawet na etacie tak zwany bałwan, zresztą prawdziwy, po zaocznym technikum wychowania fizycznego; jego praca polega na tym, że musi przeczytać cały numer i wskazać, czego nie rozumie. Te miejsca przerabia specjalista od adaptacji tekstu. Mamy i takie stanowisko.
– Ależ to nieuczciwe! – oburzył się Fandorin. – Ty wykonujesz całą podstawową robotę, ryzykujesz, a sława i pieniądze przypadają w udziale twojemu Kuzi. Myślałby kto, wielki autor! Nie tworzy przecież Eugeniusza Oniegina! Z pewnością potrafiłabyś opisać zebrane fakty nie gorzej niż on! A jeśli nawet trochę gorzej, to co z tego? Przecież to twoje informacje, nie jego!
Przeżycia minionego dnia, późna pora i niewygodne posianie sprawiły, że samokontrola magistra osłabła i znów dał się wciągnąć w niebezpieczny odmęt udzielania dobrych rad.
– Nie wiem, Ałtyn, do czego się dogrzebiesz w tej zawiłej historii, ale czuję, że będzie to prawdziwa sensacja. Znany bankier, utrzymujący tajny oddział „służby bezpieczeństwa”, profesjonalny zabójca, angielski głąb. Kiedy stanie się dla nas jasne, o co w tym wszystkim chodzi, powinnaś pójść do naczelnego i powiedzieć: „Chce pan prawdziwą bombę? Supertemat, o którym będzie głośno we wszystkich mediach? Mam w ręku wszystkie potrzebne materiały. Ale pisać będę sama, nie potrzebuję writera. A jeżeli pan się nie zgadza – żegnam, opublikuję artykuł gdzie indziej”. Wybacz zbytek szczerości, Ałtyn, ale sądząc po twoim mieszkaniu i samochodziku, nie płacą ci w „Teleskopie” zbyt hojnie, więc niewiele masz do stracenia. Szepnij tylko naczelnemu, co to za materiał. Facet po prostu nie będzie miał wyboru! Byłby idiotą, gdyby się nie zgodził. Głąbem!
Wyrwał się nieproszony z dobrą radą i, oczywiście, zaraz dostał po nosie, tak jak na to zasłużył.
– Wypchaj się swoimi radami – odcięła się Ałtyn Mamajewa i na tym ich rozmowa się skończyła.
Obudził go nie głośny, lecz przenikliwy dźwięk, którego pochodzenie było niejasne, za to sens oczywisty – musiało się stać coś strasznego.
Nicholas otworzył oczy, uniósł się na stole (ciało magistra, mimo że blat był zasłany kocami, zupełnie zdrętwiało), zobaczył puste łóżko, oświetlone porannym słońcem, i dopiero teraz, poniewczasie, domyślił się, że to Ałtyn krzyknęła.
Tak emocjonalna reakcja zupełnie nie leżała w charakterze maleńkiej dziennikarki, więc Fandorin natychmiast otrząsnął się z resztek snu.
– Ałtyn! – zawołał, zeskoczył na podłogę i rzucił się do przedpokoiku.
Dziewczyna, ubrana w różową piżamę, odwróciła się. Jaskrawy promień słońca, który wpadł z kuchni, oświetlił odgnieciony poduszką policzek. Za plecami Ałtyn, w przedpokoju, panował półmrok.
– Spokojnie – powiedziała napiętym głosem. – Opanuj swój angielski temperament, dobrze?
I zacisnęła usta, oczy natomiast otworzyła bardzo, bardzo szeroko, i te nagle wydały się Fandorinowi bardzo piękne.
Ujrzał swoją wybawicielkę jakby po raz pierwszy, przy czym okazało się, że jest nawet całkiem niebrzydka – niewykluczone, co prawda, że miał w tym swój udział słoneczny nimb, w którego świetle włosy dziewczyny skrzyły się migotliwymi iskierkami. „Gdyby chociaż czasem się uśmiechała – pomyślał Nicholas – można by ją uznać za bardzo ładną”. Ze zrozumiałych względów nigdy nie podobały mu się kobiety niskiego wzrostu – należały jakby do innego biologicznie gatunku. Czyż można odczuwać określonego rodzaju zainteresowanie wobec istoty, która stojąc wyprostowana, czubkiem głowy ledwie sięga twojej przepony?
W tej chwili Nicholas zauważył, że Ałtyn wskazuje coś ręką w na pół ciemnym przedpokoju, przesunął spojrzenie w tym kierunku i od razu zapomniał o głupstwach.
– To twój? – nienaturalnie cichym głosem spytała dziewczyna.
Przy drzwiach wejściowych majaczył jakiś prostokątny kształt. Fandorin krzyknął – i to o wiele głośniej niż przedtem Ałtyn. Neseser! Rzucił się i chwycił walizeczkę. Tak, to jego samsonite, nie było żadnych wątpliwości. Cóż to znowu za diabelska sztuczka!
Gospodyni nacisnęła klamkę i drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem.
– Wczoraj je zamykałam! – obwieściła drżącym głosem. – Doskonale to pamiętam. Przekręciłam zamek dwa razy!
Szybko zatrzasnęła drzwi, zamknęła zasuwę i założyła łańcuch.
Fandorin w wyciągniętych sztywno przed siebie rękach – ostrożnie, jakby trzymał w nich napełnione po brzegi naczynie – zaniósł neseser do kuchni. Zanim go otworzył, zamknął na chwilę oczy.
Wszystko było na miejscu. Notebook, telefon, skaner, dokumenty, portfel. A pismo?!
Chwała Bogu, i ono również. Tam, gdzie leżało – w kopercie. Fandorin miał wrażenie, jakby nesesera nikt nie otwierał, a w każdym razie niczego nie dotykał.
Chociaż nie, ktoś musiał to zrobić. Do skórzanej przegródki na pióro przyklejono skoczem karteczkę. Na niej napisano zamaszyście piórem kulkowym: „Milles pardons, Kolanycz”.
– Co to ma znaczyć? – wyszeptał Nicholas. – Nic nie rozumiem.
– Zwrócili ci twoją relikwię? – zapytała Ałtyn.
Starała się zachowywać w sposób opanowany, choć wciąż jeszcze zęby jej szczękały.
– Kontekst w zasadzie jest jasny – oświadczyła. – Ludzie Soso dopadli kraciastego i rozprawili się z nim po swojemu. A tobie zwrócili twoją własność. Pytanie tylko, jak nas tu znaleźli i jak się dostali do mieszkania. Chociaż to żaden problem – zamek jest do niczego, tandeta, którą można otworzyć paznokciem. Już dawno zamierzałam go zmienić. Ale rzecz w czym innym. Dlaczego nagle tak się o ciebie troszczą? – Zmarszczyła czoło, spojrzała na neseser i nagle pstryknęła palcami. – Mam!
– Co takiego? – przestraszył się Nicholas.
Читать дальше