– Ale czego?
– Milcz i słuchaj. Znasz czasopismo „Teleskop”?
– Tak, to tygodnik ilustrowany, wzorowany na „Timesie”. Nasza biblioteka uniwersytecka go prenumeruje, czasem do niego zaglądam.
– A więc ja pracuję w „Teleskopie” jako skaut, czyli zwiadowca. Redakcja ma taki etat. Kiedy przygotowuje się duży artykuł albo zbiera materiały na jakiś temat, my, zwiadowcy, wyszukujemy i sprawdzamy informacje. No wiesz, żeby pismo nie musiało potem zamieszczać sprostowań i być ciągane po sądach. Rozumiesz?
Tak, teraz Fandorin zaczynał chyba coś niecoś pojmować. Przecież to oczywiste, Ałtyn Mamajewa jest dziennikarką, że też od razu się nie domyślił! Bystre spojrzenie, refleks, sposób mówienia. Poza tym na tylnym siedzeniu wozu magister widział cannona z dużym, profesjonalnym obiektywem.
– Nasz naczelny postanowił wydać numer specjalny, poświęcony legalizacji szarej strefy ekonomicznej. Przechodzenie gospodarki z pierwszego, dzikiego stadium kapitalizmu w drugie, quasi-normalne. Nadrzędnym celem naszego pisma jest ukazywanie i komentowanie procesów cywilizacyjnych w Rosji. Nie demaskujemy bolączek społecznych i nie posypujemy głowy popiołem, lecz skupiamy się na pozytywnych stronach nowej rzeczywistości. Żeby ludzie, czytając „Teleskop”, myśleli: życie stało się teraz lepsze, żyje się weselej [33].
– Słuszny kierunek – pochwalił Nicholas. – Bo większość waszych gazet i czasopism ma wyraźną skłonność do masochizmu.
– Kuzia Swiszcz tak samo uważa.
– Kuźma Swiszcz? Publicysta „Teleskopu”?
– Tak, nasza supergwiazda. Dwa baksy za linijkę tekstu. Jego zadaniem jest zaprezentować sylwetkę jakiegoś poważnego biznesmena, który doszedł do pieniędzy nielegalnie, a teraz robi czyste interesy.
– No dobrze, a co ja mam z tym wspólnego?
– Poczekaj, Angliku, nie bądź taki szybki Bill. Najpierw ci wytłumaczę, co z tym wspólnego mam ja, a potem przyjdzie kolej i na ciebie. No więc tak. Kiedy writer, czyli autor, rzuca hasło: „Naprzód!”, zwiadowca bierze nogi w ręce i rusza do boju.
– A co robi writer?
– Na razie nic. W redakcji istnieje bardzo precyzyjny podział funkcji. Do obowiązków writera należy… Zresztą te informacje są ci akurat na plaster.
– Słucham?
– No… Nie mają związku ze sprawą. Istotne natomiast jest to, że mój writer Kuzia wybrał na bohatera swego artykułu Soso Gabuniję. I właśnie on będzie naszym papierkiem lakmusowym.
– Soso? – powtórzył Fandorin. – To o niego mnie pani pytała?
– Tak. Wielki Soso był z początku potężnym bossem w środowisku przestępczym, ot, takim gruzińskim Ojcem Chrzestnym. Potem zajął się biznesem – oczywiście, tylko po to, żeby prać brudne pieniądze. I wszystko tak gładko mu poszło, że kryminalne przekręty okazały się właściwie zupełnie niepotrzebne – facet i bez tego zgarnia szmal, aż miło. No i w ogóle czasy się zmieniają. Epoka gangsterskich powiązań się skończyła. Jedni mafiosi powpadali albo gryzą ziemię, a inni, co sprytniejsi, sami woleli się przekabacić. Teraz bezpieczniej i wygodniej jest nie posyłać do konkurencji zawodowca, który go sprzątnie, tylko napuścić na niego prawników czy urząd skarbowy. W sumie to pozytywne zjawisko. Soso to rozsądny gość, zawsze wie, z której strony wiatr wieje. Stał się takim wzorowym obywatelem, że można się popłakać ze wzruszenia. Jest prezesem zarządu Eurodebetbanku, sponsorem różnych przedsięwzięć kulturalnych, mecenasem młodych sportowców, dożywia sieroty i staruszków, bez metropolity i kilku protopopów nie siada do stołu i łyżki łobio [34]do ust nie weźmie. Słowem, to idealny, modelowy wzór bohatera artykułu Pan obudził sumienie i w złoczyńcy srogim. Ale zanim Kuzia stworzy na swoim macu tę balladę ludową, ja muszę sprawdzić, czy Soso istotnie stał się takim aniołem, że zasługuje na to, by znaleźć się na naszej honorowej liście nawróconych, czy też lepiej wybrać na bohatera artykułu kogo innego. To jest moje zadanie.
Nicholas spojrzał na Ałtyn z szacunkiem. No proszę, temu chucherku powierzają pracę, z którą potrafi się uporać tylko naprawdę doświadczony reporter.
– Ale przecież to bardzo trudny obowiązek. I z pewnością niebezpieczny?
Ałtyn wzruszyła ramionami.
– Mała kobietka nie może się uganiać za drobną zwierzyną – oświadczyła.
Fandorin próbował zagadnąć, ile Ałtyn może mieć wzrostu. Pięć stóp, nie więcej.
– Ile pani mierzy? Półtora metra?
– Więcej – odparła z godnością. – O cały centymetr. Dlaczego mi ciągle przerywasz? Powiedziałam przecież: masz słuchać i nie kłapać dziobem.
– Tak, tak, przepraszam. Proszę mówić dalej.
– No więc. Zajrzałam tu i tam, poskrobałam, powęszyłam. Pogadałam z tym i owym. Niby wszystko na medal, żadnego szkieletu w szafie. Operacje bankowe w porządku, jeśli nie liczyć drobnych przekrętów ze środkami z budżetu, ale tego nie uważa się u nas za wielki grzech. No, może jeszcze jakieś małe formalne lewizny, ale nic istotnego. Ostatnio Soso okropnie się napalił na pakiet kontrolny Westsiboil. To dopiero łakomy kąsek, wszystkim aż ślinka cieknie. Oczywiście, trzeba się koło tego dobrze nakręcić, podstawić kogoś, ale za te sztuczki kryminał nie grozi. Umiarkowanie brudne interesy epoki nie w pełni rozwiniętego kapitalizmu. Już miałam dać Kuzi sygnał, że może się brać do dzieła, aż tu nagle – bęc! Dokopałam się do czegoś ba-a-rdzo interesującego. – Ałtyn wytrzymała efektowną pauzę, po czym wyszeptała podniecona: – Okazuje się, że nasz Mcyri [35]ma podwójne esbe.
– Podwójne esbe? – powtórzył zakłopotany Nicholas. – A co to takiego „esbe”?
– Służba bezpieczeństwa.
– Po co w banku służba bezpieczeństwa? Przecież to zwykła spółka, a nie jakiś koncern przemysłu zbrojeniowego.
– No, służbę bezpieczeństwa ma każdy w miarę solidny bank, u nas, w Rosji, nie można się bez tego obejść. Esbe jest także w Eurodebecie. Wszystko jak Pan Bóg przykazał: szef to zawsze były pułkownik KGB, poza tym – chłopcy w garniturach, pełne wyposażenie techniczne, pozwolenia na broń – do niczego nie można się przyczepić. Ale cały smak w tym, że Wielki Soso utrzymuje jeszcze drugą służbę bezpieczeństwa! – wykrzyknęła dziennikarka. – I to tak ściśle utajnioną, że nie ma o niej pojęcia nawet Siergiejew!
– Kto?
– Siergiejew to dawny pracownik organów, który kieruje teraz bankową służbą bezpieczeństwa. O drugiej esbe w Eurodebecie nie wie nikt z wyjątkiem samego Soso. Rozumiesz, czym to pachnie?
Fandorin odparł po chwili namysłu:
– Myślę, że kryminałem. Można założyć, że pan Soso nie zerwał ze swoją przestępczą przeszłością i zachował strukturę, dzięki której jest w stanie przeprowadzać niezgodne z prawem działania.
– Ja też byłam tego zdania. A skoro tak, to oficjalna służba bezpieczeństwa stanowi jedynie przykrywkę, kiedy natomiast trzeba kogoś postraszyć albo wykończyć, zajmuje się tym jego szwadron. Oni sami się tak nazywają – jeden raz udało mi się przestawić na ich częstotliwość. Też kawalerzyści się znaleźli! – sarknęła ze złością. – Lotny szwadron huzarów.
– To już chyba bardziej przypomina argentyńskie „szwadrony śmierci” – wymamrotał Nicholas, przeniknięty nagłym dreszczem. – A więc to oni chcą mnie zabić, tak? Ale za co? Jak mogłem pomieszać im szyki? O Westsiboil pierwszy raz usłyszałem od pani, przysięgam.
– O Boże, ależ wy, Anglicy, jesteście wybuchowi. – Ałtyn Mamajewa pokręciła głową. – Pozwolisz mi skończyć czy nie?
Читать дальше