Jedynie ten, kto przez długie lata był ofiarą szantażu i nic na to nie mógł poradzić, w pełni pojąłby uczucia pana Spillera. Nie grały w nich żadnej roli skrupuły; ulga była zbyt wielka. Pozbyć się codziennej udręki, jaką niosła obecność Goocha – jego nie kończące się żądania pieniędzy – wieczna groźba jego pijackiej złośliwości – te korzyści warte były morderstwa. A przy tym – - wmawiał sobie pan Spiller, siedząc w zadumie na sielskiej ławce opodal fontanny – nie było to w istocie morderstwo. Zdecydował się, że złoży po południu wizytę pani Digby. Teraz już mógł ją poprosić o rękę bez doskwierającego lęku o przyszłość. Zapach bzów był odurzający.
– Przepraszam pana – rzekł Masters.
Pan Spiller, odrywając zadumane spojrzenie od tryskającej wody, spojrzał pytająco na Mastersa, który stał przy nim w postawie pełnej szacunku.
– Gdyby pan się zgodził, proszę pana, chciałbym zmienić sypialnię. Pragnąłbym sypiać w domu.
– Tak? – zdziwił się pan Spiller. – A dlaczego?
– Bo ja mam bardzo lekki sen, proszę pana, od czasu wojny, i bardzo mi przeszkadza skrzypienie chorągiewki od wiatru.
– A to ona skrzypi?
– Tak, proszę pana. Tej nocy, kiedy pan Gooch padł ofiarą nieszczęśliwego wypadku, wiatr zmienił kierunek piętnaście po jedenastej. Skrzypienie chorągiewki wyrwało mnie z pierwszego snu i bardzo mi to podziałało na nerwy.
Pan Spiller poczuł raptem chłód w żołądku. Wzrok służącego dziwnie mu w tej chwili przypomniał Goocha. Nigdy przedtem nie zauważył tego podobieństwa.
– To dziwne, proszę pana, jeśli wolno mi tak powiedzieć, że fontanna tak przemoczyła zwłoki pana Goocha, skoro wiatr zmienił kierunek o 11.15. Przecież do 11.15 mżawka z fontanny padała na drugą stronę. Mogłoby to, proszę pana, stwarzać wrażenie, że ciało umieszczono tam po godzinie 11.15 i ponownie włączono fontannę.
– Bardzo to dziwne – rzekł pan Spiller. Z drugiej strony bzów słyszał dolatujące głosy Betty i Ronalda Proudfoota, jak sobie gawędzą, przechadzając się między rabatkami. Byli chyba szczęśliwi. Cały dom wydawał się teraz szczęśliwszy, kiedy nie było w nim Goocha.
– W rzeczy samej dziwne, proszę pana. Pragnąłbym dodać, że po wysłuchaniu spostrzeżeń inspektora nie omieszkałem wysuszyć pana zamoczonych spodni od garnituru, schowanych do bieliźniarki w łazience.
– Ach tak – rzekł pan Spiller.
– Oczywiście nie mam zamiaru informować władz o tym, że wiatr się zmienił, a teraz, już po werdykcie, nie wydaje się prawdopodobne, aby komuś to przyszło do głowy, chyba że ktoś im na to zwróci uwagę. Spodziewam się, proszę pana, że biorąc to wszystko pod rozwagę uzna pan, iż warto mnie zatrzymać na stałe z pensją wynoszącą na początek, przypuśćmy dwa razy więcej niż dotąd?
Pan Spilller otworzył usta, żeby powiedzieć: – Wynoś się do diabła! – i głosu mu zabrakło. Pochylił głowę.
– Jestem panu ogromnie wdzięczny – rzekł Masters i po cichutku odszedł.
Pan Spiller popatrzył na fontannę, której wysoki pióropusz chwiał się i pochylał na wietrze.
– Pomysłowe – wymamrotał bezmyślnie – i prawie nic nie kosztuje.
Używa w kółko jednej i tej samej wody.
***