Dorothy Sayers - Kat poszedł na urlop
Здесь есть возможность читать онлайн «Dorothy Sayers - Kat poszedł na urlop» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Детектив, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Kat poszedł na urlop
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Kat poszedł na urlop: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Kat poszedł na urlop»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Kat poszedł na urlop — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Kat poszedł na urlop», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
To go zastopowało… Fałszerstwo… do tego nie chciałby wracać. A wszystkie te rzeczy są zbyt skomplikowane lub z innych przyczyn niewykonalne o tej godzinie nocnej.
Aż nagle uświadomił sobie własną głupotę. Nie musi sprawić, żeby Gooch dłużej był żywy, tylko żeby wcześniej był nieżywy. Powinien był umrzeć przed wpół do jedenastej, w czasie, kiedy pan Spiller w obecności trojga świadków grał w brydża.
Jak dotąd idea była słuszna i nawet – w ogólnych zarysach – oczywista. Ale jak będzie ze szczegółami? Jak ustalić czas śmierci? Czy coś wydarzyło się o wpół do jedenastej?
Nalał sobie jeszcze jednego i raptem, jakby mu się zapalił reflektor, ujrzał przed sobą cały plan, żywo i ostro nakreślony we wszystkich złączach i szczegółach.
Spojrzał na zegarek: wskazówki stały na jedenastej dwadzieścia. Cała noc była do jego rozporządzenia.
Wziął z holu elektryczną latarkę i wyszedł śmiało przez drzwi balkonowe. Tuż za nimi, na ścianie budynku, znajdowały się dwa kurki, jeden z zakończeniem do węża ogrodowego, a drugi od fontanny w głębi ogrodu. Ten kurek odkręcił, a potem, nawet nie starając się cicho stąpać, poszedł fantazyjnie wykładanym chodnikiem aż do gęstwiny bzów i okrążył ją z tej strony, gdzie rosły irgi. Mimo tak pięknego wieczoru niebo stało się czarne i prawie nie mógł dojrzeć bladej, wysoko tryskającej wody ponad ciemnymi zaroślami, ale słyszał jej krzepiący plusk i ciurkanie, a gdy wszedł na otaczający trawnik, poczuł, jak wilgotna mgiełka mu wionęła w twarz. W blasku latarki ukazała się ławka pod cisami i na niej, jak przewidywał, taca z karafką whisky, napełnioną mniej więcej do połowy. Wylał jej większość do basenu, szyjkę owinąwszy chusteczką, żeby nie zostawić odcisków. Następnie, wróciwszy na drugą stronę bzów, upewnił się, że pióropusza fontanny nie widać z domu ani z ogrodu.
Następny etap wcale mu się nie podobał. Istniało ryzyko, że ktoś go usłyszy; co więcej, chciał, żeby go usłyszano, jeśli to konieczne; niemniej było to ryzykowne. Oblizał wyschnięte wargi i zawołał zmarłego po nazwisku:
– Gooch! Gooch!
Nie było odpowiedzi, jedynie plusk fontanny, dla jego trwożnych uszu przeraźliwie głośny w tej ciszy. Rozejrzał się, prawie jakby się spodziewał, że trup wykusztyka na niego z ciemności, z głową obwisłą i opadłą szczęką, ukazującą blady połysk uzębienia. Potem, wziąwszy się w garść, poszedł w pośpiechu ścieżką i pod domem znów nasłuchiwał. Nic się nie poruszyło, nic nie było słychać prócz tykania zegarów. Przymknął ostrożnie drzwi biblioteki. Odtąd już musiała być cisza.
Z garderoby obok spiżarni wziął kalosze. Nałożył je i znów wymknął się jak cień przez drzwi balkonowe, a potem wokół domu i na podwórze. Spojrzał na garaż, ale nie świeciło się tam na piętrze, więc odetchnął z ulgą, bo Mastersowi zdarzało się długo nie spać. Dotarł po omacku do przybudówki i poświecił sobie latarką. Kilka lat przed śmiercią jego żona nie mogła już chodzić; przywiózł do La Merveilleuse jej fotel inwalidzki, bo mglisty jakiś sentyment nie dał mu się go pozbyć. Teraz dziękował za to Bogu; jak i za to, że kupił go w dobrej firmie i że fotel sunął tak leciutko i cicho na swych oponach. Znalazł pompkę od roweru i nadmuchał je do twardości, a na wszelki wypadek wpuścił jeszcze tu i ówdzie kroplę oleju. Potem, nadzwyczaj ostrożnie, przetoczył fotel wokół domu pod okno biblioteki. Co za szczęście, że kazał wszędzie położyć płyty i ten fantazyjny chodnik! tak że nigdzie nie mógł zostać ślad opon.
Mało nie skonał, wynosząc ciało przez okno i na fotel. Gooch był zwalistym mężczyzną, a on w nie za dobrej kondycji. Wreszcie się z tym uporał. Tłumiąc odruch, żeby puścić się biegiem, pchał ten ciężar ostrożnie i równo po wąskim chodniku. Słabo widział, a bał się za często używać latarki. Osunięcie się z. chodnika na którąś z rabatek byłoby fatalne; zacisnął zęby i patrzył wprost przed siebie. Miał wrażenie, że gdyby się odwrócił i spojrzał na dom, ujrzałby górne okna pełne białych, wypatrujących twarzy. Czuł prawie nieodparty impuls, żeby odwrócić głowę, ale się zawziął, że nie spojrzy do tyłu.
Wreszcie skręcił za gęstwinę bzów i stał się niewidoczny od strony domu. Pot ściekał mu po twarzy, a najgorsze miał jeszcze przed sobą. Choćby mu serce pękło z wysiłku, musi przenieść trupa przez trawnik. Nie mogą na nim pozostać ślady kół, obcasów ani ciągnięcia po ziemi, które by wypatrzyła policja. Zebrał się w sobie do najcięższego wysiłku.
Udało się.
Gooch leżał teraz przy fontannie, jego zgruchotana skroń była umieszczona starannie na kamiennej, ostrej krawędzi basenu, jedna dłoń zanurzona w wodzie, członki rozrzucone jak najnaturalniej, aby wyglądało, że się potknął i upadł. Zwłoki jego, od stóp do głów, spryskiwała bijąca fontanna, tańcząc i chyląc się od nocnego wiatru. Pan Spiller obejrzał swe dzieło i widział, iż było dobre. Powrót z lekkim fotelem nie nastręczył trudności. Kiedy odstawił go do przybudówki i wszedł ostatni raz przez okno do biblioteki, poczuł, jakby mu się brzemię lat obsunęło z ramion.
Skoro już mowa o ramionach! Kiedy schylał się pod mżawką fontanny, nie zapomniał o zdjęciu żakietu, więc przemokła mu jedynie koszula. Wrzucił ją do kosza na brudną bieliznę. Zaniepokoiło go tylko siedzenie spodni. Osuszył się, ile tylko mógł, chusteczką. Potem zaczął obliczać. Jeśli zostawi fontannę włączoną mniej więcej na godzinę, to chyba osiągnie właściwy efekt. Z trudem panując nad niecierpliwością usiadł i zmieszał sobie ostatni kieliszek brandy.
O pierwszej wstał, wyłączył fontannę, zamknął balkonowe okno biblioteki tak mocno i głośno, jak zwykle, nie mniej i nie bardziej, i pewnym krokiem udał się na spoczynek.
Inspektor Frampton, ku zadowoleniu pana Spillera, okazał się policjantem nader inteligentnym. Wywęszył zostawione mu poszlaki z gorliwością wyszkolonego teriera. Denata widział po raz ostatni żywego Masters, po obiedzie, koło ósmej trzydzieści. Po czym reszta towarzystwa grała w brydża do 10.30. Następnie pan Spiller odprowadził panią Digby. Zaraz po jego wyjściu Masters wyłączył fontannę. Pan Proudfoot wyszedł o 10.40, po czym panna Spiller i służąca udały się na spoczynek. Pan Spiller wrócił około 10.45 lub 10.50 i pytał o pana Goocha. Następnie Masters udał się do garażu, a drzwi pozamykać miał pan Spiller. Nieco później pan Spiller zszedł do ogrodu w poszukiwaniu pana Goocha. Doszedł tylko do bzów, gdzie zawołał go i nie słysząc odpowiedzi wywnioskował, że gość już wrócił i też udał się na spoczynek. Służącej wydaje się, że słyszała, jak wołał Goocha po nazwisku. Według niej mogło to być o wpół do dwunastej, na pewno nie później. Następnie pan Spiller siedział i czytał w bibliotece do pierwszej, po czym zamknął okno i też udał się na spoczynek.
Ciało, gdy je ogrodnik znalazł o 6.30 rano, było jeszcze mokre od fontanny, która nawilżyła też okoliczny trawnik. Ponieważ fontannę wyłączono o 10.30, znaczy to, że Gooch musiał leżeć tam dość długo już przedtem. Ze względu na dużą ilość whisky, którą wypił, jest prawdopodobne, że serce go zawiodło albo potknął się po pijanemu i padając uderzył głową o krawędź basenu. Wszystkie te okoliczności pozwoliły ustalić, że śmierć nastąpiła między godziną 9.30 a dziesiątą; z którą to opinią zgodził się również doktor, z zastrzeżeniem, iż mógłby to stwierdzić jedynie z tolerancją wynoszącą około godziny; i koroner wydał werdykt o śmierci na skutek przypadku.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Kat poszedł na urlop»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Kat poszedł na urlop» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Kat poszedł na urlop» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.