– Proszę posłuchać. – Wilde był wyraźnie zdenerwowany, a Joanna posłała Mike’owi przelotny, triumfujący uśmiech. – Jonathan mógł zrobić ze swoimi pieniędzmi, co mu się żywnie podobało. Postanowił zapisać je mojej córce. Długo razem pracowali i darzył ją ogromną sympatią.
Dziewczyna mrugała nerwowo oczami i patrzyła po ich twarzach, usiłując nadążyć za tokiem rozmowy.
– Kiedy został spisany ten testament, panie Wilde?
– Miesiąc temu – odparł niepewnie.
– Rozumiem. No cóż, bardzo panu dziękuję za pomoc.
– Czy to już wszystko? – spytał. – Mam sporo pracy.
– Tak, to wszystko – odparła Joanna. – I niech pan uważa na wydział – rzuciła na odchodnym. – Podobno są jak lwy: lubią bawić się swoją ofiarą, zanim ją zjedzą. – dodała, nie odwracając głowy.
I wyszła, zadowolona, zostawiając za sobą rozkołysane drzwi. Stamtąd udali się z powrotem na komendę.
Joanna usiadła za biurkiem, a przy niej Mike i Dawn Critchlow.
– Coś mi już świta w głowie – oznajmiła – ale potrzebuję jeszcze paru szczegółów. Macie już raport biegłych z badania tego listu, który Selkirk dostał na kilka godzin przed śmiercią?
Mike podał jej jakiś dokument.
– Przyszedł dziś rano – oznajmił. – List wydrukowany został na innej drukarce niż listy Carterów. Taka jest oficjalna opinia biegłych.
– Świetnie – ucieszyła się Joanna. – Na to właśnie liczyłam.
Oboje spojrzeli wyczekująco na Dawn.
– Nasi chłopcy zajrzeli do spraw majątkowych Justina Selkirka. Okazuje się, że pół roku temu sprzedał dom.
– Po tym, jak jego kredyt przerósł cenę nieruchomości – mruknął Mike, ale Dawn miała dla nich w zanadrzu kilka zaskakujących informacji.
– Wcale nie – odparła. – Miał trzydzieści tysięcy długu, a dom sprzedał za trzydzieści osiem tysięcy.
Joanna otworzyła usta ze zdziwienia.
– Co? – wyjąkała, przywołując w pamięci ciasną, obskurną przyczepę.
– Nie wiem – odrzekła Dawn – ale posterunkowy Phil Scott twierdzi, że na jego koncie brakuje tych ośmiu tysięcy.
– No, no – mruknął Mike z zadowoleniem. – A więc mamy ptaszka.
Joanna rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie.
Dawn zawahała się, po czym ciągnęła dalej:
– Chcę wam coś pokazać. Kupiłam to w kiosku.
I rzuciła na biurko jakieś czasopismo kobiece, na okładce którego widniała ładna, roześmiana buzia dziecka. Na fotografii napisane było: Pięcioletnia Rowena Carter – kolejna ofiara pijanego kierowcy, a pod spodem czarnymi literami: Uciekł z miejsca wypadku, ale los okazał się sprawiedliwy. Czytaj dalej na stronie…
Joanna podniosła głowę.
– To ten brakujący portret ze ściany. Już teraz wiem, po co go zdjęli.
Otworzyła czasopismo na podanej stronie. Artykuł podpisany był nazwiskiem Ann Carter, a obok zamieszczono zdjęcie zrozpaczonej matki w objęciach męża. Joanna dwa razy przeczytała tekst. Był napisany w nieco zjadliwym tonie z nutą wyniosłości, ale autorka nie pałała nienawiścią czy żądzą zemsty. U dołu strony było zdjęcie Selkirka i krótki opis tego, co zaszło w Gallows Wood, a w ostatnim zdaniu podsumowano, że „dostał to, na co zasłużył”.
Joanna wróciła do okładki czasopisma i zauważyła aktualną datę. Zamyślona, podała je Mike’owi, a on przeczytał artykuł bez słowa. Po chwili Joanna wstała, zdjęła kurtkę z oparcia krzesła i narzuciła ją na ramiona. Nauczyła się już radzić sobie z ręką w gipsie, która z każdym dniem ciążyła jej coraz mniej.
– No, to przynajmniej wiemy już, co się stało z brakującym portretem – podsumowała. – To niesamowite. Odkąd byliśmy u Carte-rów po raz pierwszy, miałam jakieś dziwne przeczucie – dodała, ale ani Mike, ani Dawn nie mieli pojęcia, o czym mówi. Wyczytała to w ich oczach. – Ale wy pewnie i tak nic nie rozumiecie. Chodź, Korpanski, zapraszam cię na lunch. Okazałeś się naprawdę niezłym szoferem.
Gdy byli już w drzwiach, zadzwonił telefon. Joanna wahała się, czy odebrać, ale poczucie obowiązku zwyciężyło.
– Czy to pani inspektor Joanna Piercy?
– Tak. Witam, panie Prince.
Mówił donośnym, stanowczym głosem. Widocznie nie chciał okazywać smutku po stracie córki. Ludzie różnie reagują po śmierci bliskich, pomyślała Joanna.
– Chcemy się wypowiedzieć w imieniu naszej córki – zaczął. – W gazetach piszą o niej różne rzeczy.
Joanna odparła, że nie warto nawet komentować tekstów z prasy brukowej. Dziennikarze to cwane sztuki, podsumowała w myślach. Nic dziwnego, że gdy tylko dowiedzieli się o śmierci Yolande, natychmiast zwietrzyli sensację i zaczęli snuć domysły, a tacy to już dobrze wiedzą, jakich użyć słów, by zwykłe przypuszczenia zabrzmiały jak fakty.
– Nasza córka nigdy by tego nie zrobiła – ciągnął Price. – Za dobrze ją znaliśmy. Opiekowała się troskliwie każdym swoim pacjentem, bez względu na jego przeszłość. Nie miała żadnych uprzedzeń do innych ludzi…
Joanna usiłowała dopatrzyć się w jego słowach uczuć kochającego ojca, którego nie stać na obiektywną ocenę, ale głos Prince’a nie zdradzał żadnych emocji – on po prostu stwierdzał fakty.
– Zamiast winić naszą córkę za porwanie pacjenta – mówił dalej – powinniście przyjrzeć się bliżej innym, którzy byli wtedy na dyżurze. Z naszej córki zrobiono kozła ofiarnego – dodał wyniośle.
– No i co o tym sądzisz, Mike? – spytała, kiedy wysłuchał jej relacji.
Na biurku piętrzyły się przed nią akta sprawy, komputer był włączony, a Joanna właśnie skończyła przeglądać kolejny raz zeznania. Mike słuchał w zamyśleniu.
– Jeśli ojciec Yolande mówi prawdę, to chyba wszystko zmienia, co? – zasugerowała.
Powoli skinął głową.
Pochyliła się do przodu, opierając się łokciem o czasopismo, aż na okładce zrobiło się wgłębienie.
– Wygląda na to, że jesteśmy już bardzo blisko. Musimy jeszcze raz wpaść do Carterów, może wreszcie coś się wyjaśni, a potem trzeba omówić parę rzeczy.
Mike podniósł się z miejsca, a jego wysoka sylwetka pochyliła się nad Joanną.
– Już prawie mamy ich w garści – orzekła.
Ściągnął brwi tak mocno, że niemal zetknęły się nad jego nosem.
– A mamy jakieś dowody?
– Nastawimy ich przeciwko sobie i wygadają się ze strachu.
W samo południe Emily Place świeciło pustkami – wokół nie było ani żywego ducha i panowała martwa cisza.
Tylko z domu numer czternaście dobiegały jakieś odgłosy.
Andy Carter stał na drabinie i malował okno na piętrze. Zauważył ich z góry.
– Kiedy dacie nam wreszcie święty spokój, do cholery? – krzyknął.
– Mamy tylko dwa pytania, panie Carter. Zszedł z drabiny, ale nie zaprosił ich do środka.
– Przychodzicie tu i rozdrapujecie rany – rzucił, urażony. – Odkąd zaczęliście nas dręczyć, Ann nie może spać.
– My rozdrapujemy rany? – spytała Joanna spokojnie. – To nie my zabiliśmy Selkirka. Za to musimy badać każdy ślad, dopóki nie znajdziemy sprawcy. Nie mamy innego wyjścia. Rozumie pan?
Carter zamrugał.
– Chyba rozumiem. Taką już macie pracę. No, to o co chcieliście spytać?
– Skąd pan wie, że zabójca kazał Selkirkowi klękać?
To pytanie wyraźnie go zdenerwowało. Zaczął niespokojnie wodzić wzrokiem po ich twarzach.
– No mów, Carter – ponaglił go Mike.
Ale mężczyzna zacisnął wargi.
– W takim razie pojedzie pan z nami na komendę.
– Nie, błagam! Muszę tu zostać… Ann się wścieknie, jeśli nie zastanie mnie w domu…
Читать дальше