Paweł Jaszczuk - Akuszer śmierci
Здесь есть возможность читать онлайн «Paweł Jaszczuk - Akuszer śmierci» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 0101, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Akuszer śmierci
- Автор:
- Жанр:
- Год:0101
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Akuszer śmierci: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Akuszer śmierci»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Akuszer śmierci — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Akuszer śmierci», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
– Widzisz, synku, pan redaktor nie brzydzi się gościć w plugawych żydowskich progach – spojrzał na Izaaka mętnym wzrokiem.
– Tato, proszę!
– Co proszę, co proszę? Dobrze, że w końcu przyszedł. Chciałem z tym zarozumialcem już dawno na poważnie porozmawiać!
– O czym? – Jakub próbował obrócić słowa kolegi w żart, obracając w palcach mokry kieliszek.
– O czym? Jeszcze się pyta, spryciarz, o czym? – zabuczał adwokat. – Chcesz znać najświeższe wieści, które przyniósł z miasta mój kochany syn? No to posłuchaj.
– W parku Kilińskiego banda uczniów napadła na dwóch starozakonnych i tak ich stłukła, że odwieziono ich na pogotowie – powiedział Izaak, patrząc na Sterna.
– Dodaj, synu, że w klinice UJK pobito Żydów, którzy stawili się na badania lekarskie, a w okolicy politechniki studenci dali wpierdol kilkunastu pejsatym przechodniom.
– Tato?
– Co, tato? Co, tato? Mam mu tłumaczyć, że idzie ze swoją redakcyjną sziksą pod prąd? – Adwokat rzucił na stół najnowszy numer „Kuriera”, przyniesiony przez syna. – Wyjaśniać, że nie czas zajmować się jednym przebrzydłym żydowskim wisielcem? Zamiast pisać o zaginionej Lei, niech lepiej pisze, że na trybunie honorowej stoi Śmigły-Rydz i kawaleria w szyku paradnym pozdrawia genialnego wodza. Huraaaaa! Huraaaaa!
Samuel śmiał się dzikim śmiechem, paradując po salonie w ciemnozielonym jedwabnym szlafroku.
– Aj, ja, jaj! Ja się ciebie mocno dżiwię, panie Stern. Ja ciebie daję moje życiowe doświadczenie, a ty się jeszcze mocno zastanawiasz, czy jego ode mnie bracz? – zażydłaczył.
Jakub wypił wódkę i odstawił kieliszek na stół. Milczał. Chciał odpowiedzieć przyjacielowi, tak samo dowcipnie, że nie ma racji, lecz zabrakło mu słów.
Czwartek, 30 marca 1939
Rano uczepiła się go natrętna melodia. Kupił ja sy ancug nowy I do nowyj hulam baby, Co na rogu Kupernika Stoi cięgiem bez bucika.
A gdy golił się w łazience nad zlewem, przemówiła do niego z całą siłą idiotycznej perswazji kolejna zwrotka:
Rach, ciach, ciach
Babe w piach
I jasny anieli
Kogoś w morde szczeli.
Pod nieobecność Wilgi podśpiewywał ją jeszcze mimowolnie w redakcji, gdy zadzwonił telefon. Stern podniósł słuchawkę i przedstawił się grzecznie, lecz zamiast odpowiedzi usłyszał monotonny dźwięk kapania wody, jakby ktoś włożył słuchawkę do garnka w zlewie. A potem wyłowił uchem inny odgłos, jaki wydaje ostrze noża przeciągnięte po kamiennej osełce. Raptem wszystko ucichło. Denerwująca cisza trwała kilkanaście sekund, niczym muzyczna fermata, i nagle ze słuchawki wylały się inne dźwięki: zduszony charkot, jakby krzyk z zakneblowanych ust.
Zastanawiał się, kto zrobił mu ten dowcip. Konkurencja, a może pobudliwy czytelnik, któremu się naraził demaskatorskim tekstem? Nie miał czasu na czcze dywagacje. Zaplanował wypad na Pijarów i trudną rozmowę z Halewim. Właśnie szykował się do wyjścia, gdy dostrzegł w maszynie Wilgi zapisaną kartkę. Obszedł jej biurko, nachylił się i przeczytał.
„Noworodek w potoku. Jak donosi komenda miejska policji, na brzegu potoku Wuleckiego, pod torami prowadzącymi do Stanisławowa, odkryto przedwczoraj zwłoki noworodka płci żeńskiej, oplecione czarnym odpustowym różańcem. Wszystko wskazuje na dzieciobójstwo. Przeprowadzona sekcja wskazała, że przyczyną śmierci wcale nie było utonięcie. Biegli znaleźli na ciele szereg obrażeń. Trwa wyjaśnianie ich genezy. Zgon musiał nastąpić kilka dni przed odnalezieniem ciała. Prokuratura nie ujawnia okoliczności śmierci, jednak sądzi się, że matka dopuściła się swego odrażającego czynu zaraz po porodzie. Policja zwraca się za naszym pośrednictwem do P.T. Czytelników o wszelkie informacje, zapewniając pełną dyskrecję. (WdB)”.
Doszedł do Pijarów i stanął przed uniwersytecką kliniką lekarską. Przypomniał sobie, że rodzice Anny są absolwentami wydziału lekarskiego. Tu się poznali na jakichś ćwiczeniach. Teściowa była akuszerką, a teść lekarzem dziecięcym, i oboje przy każdych odwiedzinach z dumą podkreślali wieloletnie tradycje swojej Alma Mater.
Zamierzał od razu wejść na oddział chirurgiczny, jednak czujna pielęgniarka na izbie przyjęć zatrzymała go. Zapytał więc o zdrowie Mosze Halewiego.
– Nie mam prawa nikogo informować o jego zdrowiu, to specjalny pacjent! – zakomunikowała, blokując drogę korpulentnym ciałem.
Stern nie tracił tupetu. Uśmiechnął się do grubaski najpiękniej, jak umiał.
– Ja też, niestety, gdybym nawet chciał, nie mogę podać siostrze swoich danych. Zabraniają tego resortowe przepisy, lecz bardzo proszę o telefon do pana inspektora Zięby – zaczął Stern stanowczo i prędko podyktował pielęgniarce numer komendy wojewódzkiej, cały czas patrząc jej w oczy. Przećwiczył ten sposób wielokrotnie i zawsze z dobrym skutkiem. Tak było i tym razem. Siostra dyżurna przeprosiła go za podejrzliwość i podała numer sali, w której leżał Halewi, zaznaczając, by nie męczyć go długą rozmową, gdyż jest po operacji.
Doceniał troskę inspektora o to, by jego pacjent otoczony był fachową, całodobową opieką, a nie leżał w przepełnionym szpitalu żydowskim przy Rappaporta, zwanym wykańczalnią.
Wszedł po wypastowanych schodach na drugie piętro i cicho otworzył drzwi do izolatki. W niewielkim pomieszczeniu z widokiem na porośnięte bukami wzgórze leżał obrócony plecami do Sterna mężczyzna ubrany w pasiastą pidżamę. Na jego szafce pod oknem stały w wazonie świeże kwiaty, a w majolikowej menorze paliły się świece. Kto tak dbał o pacjenta? Chyba nie Zięba?
Stern schwycił metalowy taboret i postawił u wezgłowia pacjenta. Rozbudzony Mosze obrócił się niespokojnie i na widok redaktora uniósł się wolno na poduszce. Z obłędem w oku patrzył na gościa, który zdjął ramkę z metalowego oparcia i studiował zapis lekarski.
– Jedenaście godzin po operacji. Temperatura powoli spada, to bardzo dobry znak, panie Halewi – skomentował zapis w rubryczkach. – Będzie pan zdrowy jak ryba. Jeszcze nieraz zjemy czulent i wypijemy śliwowicę w pana ulubionej knajpce.
Pacjent nie uśmiechał się. Dowcip redaktora nie podobał mu się zupełnie. Nabrał ostrożnie powietrza przez nos. Chciało mu się kichnąć, lecz wiedział, że ta prozaiczna czynność może spowodować pęknięcie założonych na języku szwów, dlatego podniósł prawą dłoń i nerwowo potarł czubek nosa, wytrzeszczając oczy.
– Kto pana tak urządził? Nie skaleczył się pan przecież w język przy goleniu – zażartował Stern, próbując nawiązać kontakt z chorym.
Halewi miał przerażony wzrok, jego palce skręcały nerwowo prześcieradło, więc wciąż udając dobrego wujka, redaktor zapytał chorego o miejsce zdarzenia, lecz znowu nie było odpowiedzi, bo Mosze, nawet gdyby chciał, nie był w stanie powiedzieć słowa.
– Nie pamięta pan, no cóż, pańska sprawa. – Patrzył pytająco. – Wywołałem zdjęcia z kliszy, którą mi pan niedawno podarował. Są niezwykle interesujące. Jest pan ciekaw, co przedstawiają?
Chory nie odzywał się; unikał spojrzenia redaktora.
– Nie wiem tylko, kto je zrobił pan, Lille czy Auerbach? A może razem podpatrywaliście małe dziewczynki? O ile wiem, jest pan starym kawalerem. Bywa, że samotni ludzie zaspokajają swoje popędy w wymyślny sposób. Co by było, gdybym poszedł z nimi na policję?
Halewi zapadł się w poduszkę, ruszając nerwowo wargami jak królik.
– Panie Mosze, nie dosłyszałem odpowiedzi! – krzyknął Stern, nachylając się nad uchem chorego.
Żyd milczał, wpatrując się z nadzieją w drzwi, jakby zza nich miała nadejść pomoc.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Akuszer śmierci»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Akuszer śmierci» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Akuszer śmierci» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.