Paweł Jaszczuk - Akuszer śmierci
Здесь есть возможность читать онлайн «Paweł Jaszczuk - Akuszer śmierci» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 0101, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Akuszer śmierci
- Автор:
- Жанр:
- Год:0101
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Akuszer śmierci: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Akuszer śmierci»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Akuszer śmierci — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Akuszer śmierci», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
– Nie udaję, wracam z jakiejś bzdurnej komedii z panem w roli głównej!
Wilga wyszła, Stern chciał prześlizgnąć się za nią, lecz inspektor chwycił go za ramię.
– Musimy, Kuba, pogadać na osobności. Teraz!
– O czym? Myślałem, że wczoraj wszystko sobie powiedzieliśmy.
Zięba podprowadził Sterna do końca korytarza. Weszli do niewielkiego pokoiku. Inspektor zachowywał się tak, jakby ktoś mógł ich śledzić.
– Chociażby o naszym wspólnym znajomym, któremu wczoraj ktoś chciał pomóc zejść z tego świata.
– To nie moja specjalność – odparł Stern z zabawną nutą w głosie.
– Ani moja – zripostował gliniarz.
– Co ja mam z tym wspólnego?
– Tak się głupio składa, że nasz znajomy chował w kieszeni twoją wizytówkę. Inspektor podsunął redaktorowi karteczkę z numerem telefonu i adresem redakcji.
– Napisane Jakub Stern!
– Czyżby Mosze Halewi?
– Nie udawaj durnia, jak de Brie! Chyba nie dzwonił do ciebie zapytać o pogodę. Skąd go znasz i o czym rozmawialiście?
– Z pogrzebu Szczęściarza, a rozmawialiśmy o... aniołkach.
– Kpisz sobie, Kuba, ze mnie?
– Gdzieżbym śmiał. Kiedy zadzwonił do redakcji, zapytałem go o Charewicza, a wtedy nieoczekiwanie się wyłączył. Czy...
– Tak. Żyje, ale o mało nie wyzionął ducha. Jakiś sadysta obciął mu język i wepchnął do gardła.
– Chryste!
– Wątpliwe, by kiedykolwiek mógł mówić. Leży teraz w klinice.
– Przy Pijarów? – zapytał czujnie Jakub. – Muszę go odwiedzić.
– Ani się waż! Pamiętasz, o której dzwonił?
– Jakoś tak przed południem. Chyba kwadrans na dwunastą, bo zanim weszła Kazia, spojrzałem na zegarek – odparł Stern, przypominając sobie fatalną rozmowę z Maniem. – Czy ustaliłeś już, kto to zrobił?
– Panie Stern, konferencja prasowa skończona – powiedział Andrzej Zięba urzędowo, podając redaktorowi na pożegnanie rękę.
Jakub się nie przejął. Przeżył już kilka metamorfoz inspektora. Zięba bywał porywczy, ale też niekiedy sentymentalny. Zdaje się, że miał żonę, która od niego odeszła, bo systematycznie łoił jej skórę. Teraz zgaszone szare oczy i cyniczna policyjna gęba z zaciśniętymi ustami mogłyby ją tylko wystraszyć. Do tego szeroka klatka i wielkie jak bochny pięści – wypisz wymaluj zapaśnik. Być może ten policyjny atleta trzymał w domu akwarium z rybkami, którym zwierzał się ze swego losu. Mógł mieć pasję, o której nikomu nie mówił. Tylko jaką? A może skrywał swoje talenty w głowie, jak pewien pisarz, który przez całe życie obmyślał genialną powieść i nigdy nie przelał jej na papier. Kilka razy spotkał go na meczu Pogoni (bo Zięba był jej wiernym kibicem) i raz w teatrze, w loży honorowej obok wiceprezydenta, komendanta straży pożarnej i radnych, ale częściej widywał go w knajpach.
Samotny policyjny pies, którego gwiazda powoli gasła, odszedł jak niepyszny do swoich obowiązków. Stern miał dość własnych kłopotów, by użalać się nad jego losem.
Po powrocie do redakcji podzielił się z de Brie wiadomością o aniołkach i tak jak to sobie zaplanował, zszedł do archiwum w poszukiwaniu materiałów.
W wilgotnym piwnicznym pomieszczeniu, pełnym szaf, szklanych gablot i półek, poruszał się bez wyczucia. Od podłogi po sufit piętrzyły się roczniki „Kuriera”, a także setki teczek, segregatorów i skoroszytów, w których zgromadzono dokumenty, zdjęcia, rachunki i notatki ważne dla tych, którzy przestali już pisać albo pożegnali się ze światem. Przy półce oznaczonej „1928 r.” zatrzymał się. Wyjął przewiązany tasiemkami rocznik. Zdmuchnął kurz i zaczął go przeglądać. Rozmarzył się. Czytał swoje juwenalia dziennikarskie, które powstawały pod czujnym okiem poprzedniego naczelnego, Krezusa. Otworzył też inne teczki ze swoimi tekstami. Były ich setki, jeśli nie tysiące: Tajemnicza zbrodnia w Rowach, Kolekcjoner kobiecych dłoni, Dusiciel znad Pełtwi.
Odłożył księgę na półkę i sięgnął po kolejny tom, a potem po następny. Dość szybko się zorientował, że traci czas, że nic pośród pożółkłych kartek nie znajdzie, a kiedy zobaczył szczura na rurze kanalizacyjnej, wpatrującego się weń ciekawsko, zgasił światło, zamknął drzwi i wycofał się chyłkiem do teraźniejszości.
Nie znalazł żadnej wzmianki o fabrykantkach aniołków. Mógł popytać jeszcze w innych wydziałach, u Halinki Badurek i u Stasia Długolaty, ale był pewien, że nikt prócz niego nie przechowuje w pamięci kroniki lwowskich wydarzeń kryminalnych. I wtedy w jego głowie zrodził się pewien ryzykowny plan.
Pożegnał się z de Brie i zszedł na portiernię. Odwiesił klucz z literką „A” na haczyku. Zenon Czerkieski w lot dostrzegł jego markotną minę.
– Nie znaleźliśmy potrzebnej informacji, a może ja w czymś pomogę? – przyjrzał się uważnie redaktorowi, wystawiając w grymasie żółte zęby.
– A niby skąd pan może o tym wiedzieć?
Portier skrzywił się boleśnie, jakby dokuczały mu hemoroidy.
– Niejeden przekonał się już w „Kurierze”, że z Zenonem trzeba żyć w zgodzie – rzucił zgryźliwie, wiedząc, że Jakub nie darzy go szczególną sympatią.
Redaktor przystanął. Wyjął papierosa i poczęstował Zenona.
– Żartowałem. Dobry z pana człowiek – powiedział portier, przysuwając krzesło – tylko strasznie zarobiony.
Stern przysiadł, patrząc na zdeptane linoleum. Instynktownie odwrócił głowę, pamiętając, że rozmówca rzadko się myje i cuchnie mu z ust. Dopadła go natrętna myśl, że jeśli cieć ma żonę, to tylko taką samą jak on starą flaumę, która by do niego pasowała.
– A może to, czego pan szuka, jest tu? – Portier puknął się wskazującym palcem w czoło.
– Nie sądzę! Szukam informacji o aniołkach. Konkretnie o fabrykantkach aniołków – wypalił.
– To tylko mała cząstka wielkiej całości – mądrzył się portier, dłubiąc szponiastym paznokciem w zębach. – W archiwum nic pan nie znalazł z tej prostej przyczyny, że nasza gazeta zaczęła się ukazywać wiele lat po tej aferze.
– Jakiej aferze?
– Z fabrykantkami aniołków, bo chyba o tym rozmawiamy! Przepraszam, ale to nie ja wymyśliłem to urągające ludzkim uszom określenie!
Stern nadstawił uszu, a portier, widząc jego zaciekawioną minę, ciągnął dalej.
– Mózgiem geszeftu w naszym mieście była Dorota Tarka.
– Pamiętam to okropne nazwisko. Moi rodzice straszyli mnie nim, gdy raz jako dziecko oddaliłem się od domu!
– I mieli rację! Krwawa wdowa mieszkała w domu Pod Księżycem, na końcu Kleparowskiej. Ludzie nazwali go tak, bo zanim poszła siedzieć do furdygarni, dekorowała okna od frontu księżycami z cynfolii – wyjaśnił. – Stara urządziła w swoim domku ochronkę. I przyjmowała cudze dzieci na wychowanie. Oczywiście nie robiła tego za darmo.
– Co w tym złego?
– Czekaj pan! Nie gorączkuj się tak! Okazywało się, dziwnym zbiegiem okoliczności, że dzieci pozostawione jej na wychowanie przenosiły się w try miga na łono Abrahama. Za to córeczka gospodyni cieszyła się doskonałym zdrowiem i donaszała ubranka po chorowitych rówieśnikach, dopóki mamusi nie aresztowali, bo potem oddali ją do domu dziecka. Mówiono o starej, że ma złe oko. Podobno kiedy spojrzała na cudze dziecko, przestawało rosnąć. Gadano też – Zenon przyciszył głos i nachylił się w stronę Jakuba – że Tarka specjalnie dosypywała do potraw utartego szkła i ciętego włosia, a gdy dzieci grymasiły, kazała im brać dokładki. Wyobrażam sobie nieboraków, gdy stała nad nimi, gapiąc się w talerze.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Akuszer śmierci»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Akuszer śmierci» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Akuszer śmierci» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.