Robert Wegner - Niebo ze stali
Здесь есть возможность читать онлайн «Robert Wegner - Niebo ze stali» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 0101, Издательство: satan, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Niebo ze stali
- Автор:
- Издательство:satan
- Жанр:
- Год:0101
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Niebo ze stali: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Niebo ze stali»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Niebo ze stali — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Niebo ze stali», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
– Chyba – odpowiedział zgodnie z prawdą, a burza, którą dostrzegł w spojrzeniu mężczyzny, przybrała na sile.
– Chyba? – W tym pytaniu było wszystko, łącznie ze zgrzytem noża ocierającego się o okucie pochwy.
– Dostaliśmy mapy, plany i notatki, ale nie przeszliśmy jej sami. Zrobił to inny oddział.
– Więc dlaczego ten inny oddział nas nie poprowadzi?
– Bo to Bękarty Czarnego, a on uważa, że do tego zadania wystarczymy my. Swoje własne oddziały woli mieć pod ręką.
Nie było sensu opowiadać o konflikcie z Kwatermistrzostwem.
– I mamy uważać...
– Czy te mapy są dokładne?
Pytanie zadał gospodarz, i to najwyraźniej wystarczyło, by zamknąć usta temu najbardziej gniewnemu.
– Straż dba o to, by jej mapy były najlepsze. W górach od tego zależy życie. Są dokładne.
– Wóz przejedzie?
– Zgodnie z tym, co jest zaznaczone, przejedzie przez większość drogi. Niemal połowa trasy biegnie starym szlakiem w stronę Awnmort. To mały zamek, jeszcze trzydzieści lat temu był bazą Straży. Potem go opuszczono, bo remont był nieopłacalny, a w tamtej okolicy i tak nie ma sensu trzymać stałej załogi. Czasem jeszcze z niego korzystamy, a droga mimo że nie jest już używana, zachowała się w dobrym stanie...
Kenneth przerwał, bo w miarę jak mówił, Verdanno pochylali się w przód, zaciskali pięści, spinali. Najwyraźniej te informacje były dla nich na wagę złota.
– Żebyśmy się dobrze zrozumieli – spojrzał w oczy And’ewersowi – stąd, z tego miejsca, do Wyżyny Lytherańskiej jest lotem ptaka jakieś czterdzieści, może czterdzieści pięć mil. Ale szlak kluczy między zboczami, zawraca na północ, potem na południe, w pewnej chwili, zgodnie z mapą trzeba będzie jechać nawet na zachód. Myślę, że o ile trasa do Awnmort jest dość prosta, o tyle potem zaczną się problemy. W jednym miejscu należy przerzucić most nad wąwozem, według notatek szerokim na prawie osiemdziesiąt stóp, w innym przejście w skałach zwęża się do dwóch jardów, wóz nie przejedzie bez solidnej kamieniarskiej roboty. Będzie też trochę drzew do wykarczowania, chyba że chcecie objeżdżać ładny kawałek lasu, co wydłuży drogę o jakieś dziesięć mil. Tak czy inaczej, to nie wycieczka na jeden dzień.
Wozak potakiwał każdemu jego słowu i wydawał się notować coś w myślach. Spokój i zdecydowanie ani na chwilę nie znikły z jego spojrzenia.
– A na końcu? – zachrypiał. – Jak wygląda zejście na wyżynę?
Kenneth pochylił się, wyjął z dogasającego ogniska nadpalony patyk i zaczął rysować na ziemi.
– To jest wschodnia ściana Olekadów – zrobił pionową kreskę – wysoki na milę skalny mur bez żadnych przełęczy czy przesmyków. Tylko w jednym miejscu jest tam skalna ostroga, długa na pół mili, lekko zakręcająca na południe...
Zaznaczył ją oszczędnym ruchem.
– Szlak, który mamy wam pokazać, kończy się właśnie u szczytu tej ostrogi, długa na kilkaset jardów szczelina w skale prowadzi wprost na jej początek, mniej więcej trzysta stóp nad poziomem gruntu. Ta szczelina to najwęższe gardło na całej trasie, w jednym miejscu ma tylko nieco ponad trzy stopy, a i samo wyjście ze skalnej ściany jest dobrze ukryte. Potem już tylko półmilowy zjazd w dół skalnym grzbietem i jesteście w domu.
Drgnęli na to słowo, jakby kropla roztopionej smoły spadła im na kark. Kenneth pokiwał głową i zmierzył się spojrzeniem z And’ewersem.
– Ile wozów chcecie tamtędy przeprowadzić?
Verdanno miał twarz jak z kamienia, po czym poruszył szczęką, zacisnął zęby, sapnął.
– Wszystkie.
Nie było serii zduszonych jęków ani oburzonych spojrzeń, tylko towarzysząca im i milcząca dotąd kobieta wykonała coś, co chyba było gestem aprobaty, bo uśmiechnęła się przy tym szczerze.
– Oczywiście mówicie nam to, bo i tak sami byśmy się domyślili, mam rację?
Fenlo Nur. Krępy podoficer nie wiedział, kiedy należy zachować milczenie.
– Oczywiście. – Has uśmiechnął się szeroko. – Za to ty jesteś dobry w dotrzymywaniu tajemnic, mam rację?
Kenneth widział, jak dziesiętnik kamienieje. Od czubków palców po oczy, które nagle straciły wyraz.
– Młodszy dziesiętniku... – powiedział to tak spokojnie, jak tylko się dało.
Nur oderwał spojrzenie od starca i przeniósł je na dowódcę. Trzeba przyznać, że porucznik nie spodziewał się zobaczyć w jego twarzy czegoś w rodzaju zagubienia i paniki.
– Młodszy dziesiętniku – powtórzył jeszcze raz – jeśli znów odezwiesz się bez pytania o pozwolenie, osobiście przeniesiesz wszystkie te wozy na plecach, rozumiemy się?
Nur zamrugał i znów był tym żołnierzem, którego Kenneth wczoraj spotkał w stajni, cynicznym i złośliwym, z przyklejonym do ust grymasem kwalifikującym się do raportu o znieważenie oficera.
– Tk jst, pnie pruczniku – wycedził, połykając samogłoski.
Kenneth westchnął.
– Tak lepiej, żołnierzu. Oczywiście jeśli twoje kłopoty z wymową się utrzymają, będziesz musiał wrócić do stajni. Nie mogę pozwolić, by moją dziesiątką dowodził ktoś, kto nie potrafi się poprawnie wysławiać.
Grymas się pogłębił, ale tym razem „tak jest” padło głośno i wyraźnie.
Porucznik odwrócił się ku Wozakom, którzy obserwowali całą scenę z wyraźnym zainteresowaniem.
– Kiedy chcecie wyruszyć?
– Jutro. – And’ewers potarł w zamyśleniu policzek. – Najlepiej skoro świt.
– Przynajmniej jeśli chodzi o początek drogi, nie powinno być zatem problemów. Do Awnmort jest jakieś osiemnaście mil, czyli pierwsze wozy powinny tam dotrzeć wieczorem. Ale po drodze nie ma żadnego miejsca do rozbicia obozu. Zresztą, na większości trasy takiego miejsca nie ma. Nie ma też możliwości zawrócenia wozu albo odciągnięcia go w bok, gdyby na przykład zgubił koło lub złamał oś. Będziecie najczęściej wyciągnięci w sznur, bez możliwości manewru. Na tych odcinkach nie da się wyprzęgać zwierząt i odprowadzać ich na bok, poza tym prawie na całym szlaku nie ma wodopojów ani pastwisk, wszystko, od zapasów paszy po wodę, musicie mieć na wozach. Pierwsza duża przeszkoda, ten wąwóz, o którym wspominałem, jest pięć mil za zamkiem. Jak zamierzacie go przebyć?
– Zbudujemy most.
– A materiały? Kamienie, zaprawa, cegły?
Zaśmiali się nagle wszyscy, nawet ten zachmurzony.
– Meekhańczycy. – Has wyglądał na najbardziej ubawionego. – Kiedyś spróbujecie budować łodzie z kamienia i cegieł. Albo z żelaza. Ale dobrze, będziecie naszymi przewodnikami, więc wam pokażemy, jak należy to robić w drodze.
Kiedy skończył mówić, już się nie śmiał. Za to oczy miał zimne i twarde.
– A teraz opowiedz nam jeszcze o tym, co dzieje się w okolicy i dlaczego powinniśmy trzymać warty dzień i noc.
* * *
Wóz, którym zamierzały dotrzeć do hrabiego, nie wyróżniał się rozmiarami, miał jednak znakomity i świadczący o bogactwie właściciela zaprzęg. Oraz dorównujące mu przepychem wnętrze. Egzotyczne gatunki drewna konkurowały z jedwabiem, batystem i atłasem. Dwie miękkie sofy, mahoniowy stolik, tkana wełna na ścianach, rzeźbione szafki z kryształowymi szybkami, osobna sypialnia.
Besara obejrzała wszystko i rzuciła tylko jeden komentarz:
– Niezbyt krzykliwie, ale za to dużo motywów końskich.
Bo wewnątrz konie były wszędzie, cwałowały po wełnie arrasów, pasły się na obiciach sof, nawet nogi stolika wyglądały jak cztery wyciągnięte w skoku końskie sylwetki. Ktoś najwyraźniej miał monotematyczny gust.
Nic dziwnego, to wóz Verdanno. Sofy, jeśli pominąć miękkie siedziska, zbudowano na wiklinowych szkieletach i przymocowano na stałe do podłogi, podobnie jak stolik; porcelanowe naczynia w szafce tkwiły w osobnych, wyłożonych wełną przegródkach, a małe oliwne lampki przykryto wysokimi szklanymi kloszami, które powinny chronić wnętrze przed przypadkową iskrą. Łóżko w sypialni stanowiło powiększoną wersję łóżek, które Kailean znała z wozów swojej drugiej rodziny.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Niebo ze stali»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Niebo ze stali» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Niebo ze stali» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.