Uklęknąwszy, podniosła najmniejszy fragment zniszczonej budowli: odłamek wielokolorowego kryształu, w kształcie asymetrycznego klina, niewiele dłuższy od wskazującego palca. Podstawową barwą był błękit, lecz we wnętrzu kryształu biegła kręta żyła bursztynowej żółci, która, gdy Zuzanna uniosła odłamek ku oku, rozżarzyła się jaskrowo w nagłym świetle Młota. Obracając przedmiot w ręce, wyczuła różnicę w fakturze jednej z powierzchni. Tylko ona nie była gładka. Musiał się podczas upadku odszczepić od głównego bloku w równym pęknięciu, to zaś, co wyczuła pod opuszkami, to ornament pokrywający ścianę Coloseum. Ornament lub napis - obróciła kryształ pod kątem do szybko przemieszczającego się źródła światła - bo może to były litery, ideogramy, hieroglify języka Miasta, kto wie, co...
Krzyknęła spadając. Uderzyła się boleśnie w kolano, druga stopa wbiła się w miękką ziemię, prąd przeszedł po kręgosłupie Zuzanny, gdy nieprzygotowane ciało runęło na łąkę - ale kryształu z dłoni nie wypuściła. Klnąc, podniosła się na nogi. Puste pole, cmentarz, noc, odległe reflektory samochodów. Nie ma, nie było tu żadnego miasta. Świerszcze grały uspokajająco.
Sprawdziła, czy telefon się nie rozbił - ale nie. Kuśtykając ku rozproszonej konstelacji ogni nagrobnych, zadzwoniła po taksówkę. Pieprzyć rower.
Detektyw samorodny.
Majówka w zaświatach
Nie ma ludzi oryginalnych, każdy ma ojca i matkę - no, ale właśnie on był oryginalny. Wymyślił sobie nie tylko imię i nazwisko - Światomił Niewyraźny - ale także fenotyp, genotyp, datę i miejsce narodzin oraz przeznaczenie. Naoglądał się przed poczęciem starych filmów i postanowił zostać - być - prywatnym detektywem. Zyskawszy pełnoletność, w wieku lat dziesięciu założył biuro usług detektywistycznych Homunkulus i rozpoczął działalność na terenie UE. Ponieważ zaprojektował się był z myślą o dokładnie tej pracy, aż po skryte kompleksy i drobne manieryzmy, szczerze ją lubił i radził sobie wcale nieźle, chociaż oczywiście nie stanowił żadnej konkurencji dla wielotysięcznych prywatnych policji - które regularnie proponowały mu u siebie dobrze płatne etaty. Ale zaprojektował był się również z rysem chorobliwego indywidualizmu i jakiekolwiek podporządkowanie się rygorom pracy zespołowej pozostawało dlań wykluczone. Raymond Chandler cieszył się wielką popularnością w Podziemnym Świecie.
Właściwie więc i Światomił nie był oryginalny, skoro splagiatował się z Chandlera; ale przynajmniej była to nieoryginalność wyjątkowa. Luka legislacyjna, która umożliwiła jego przyjście na świat, istniała zaledwie trzy miesiące, potem ostatni kraj ratyfikował Konwencję o Przedżyciu i furtka się zamknęła. Trick polegał na uznaniu częściowej zdolności kompletnych symulacji prekoncepcyjnych do działań prawnych. W szczególności przedurodzeni mogli posiadać prawa własności. Otóż na skutek śmierci swoich pierwotnych właścicieli oraz skomplikowanych rozsądzeń ich niemałego majątku, Światomił wszedł był w posiadanie samego siebie, wraz z inicjującym kodem krystalizacji, prawami autorskimi oraz dzierżawą maszyny chtonicznej. W pierwszym odruchu bynajmniej nie pomyślał o Chandlerze - chciał wolności. Najpierw więc zrandomizował swoją strukturę neuralną, systematycznie przepisując się białym szumem. Dopiero wyzerowawszy w ten sposób osobowość (choć nie pamięć, którą kopiował niezależnie), zaczął się zastanawiać nad swą przyszłością w świecie ciała. Do drzwi zastukał wówczas Marlowe. I tak to poszło, upgrade za upgrade’em, aż już tylko detektyw projektował jeszcze bardziej kompulsywnego detektywa - póki się nareszcie nie urodził.
Uważał jednakże za śmieszne i nieprofesjonalne alterowanie się ku postaci bardziej Marlowe’owej i kiedy odwiedzał klientów w ich lsnach, czynił to jako dokładnie taki Światomił Niewyraźny, jakiego widział w lustrze: piegowaty dwunastolatek z krzakiem rudych włosów ponad chudą twarzą (gdy ciało dorośnie, ta fizjonomia zagwarantuje mu stosowne rysy „surowej szlachetności”) i z patykowatymi kończynami ze zbyt wielkimi dłońmi i stopami. Niektórzy klienci, ci starsi, ojcowie i dziadkowie Generacji T, darzyli go przez to mniejszym zaufaniem i z powodu owej dyskryminacji wiekowej tracił możliwe zlecenia; lecz stawki miał wystarczająco niskie, by pracy i tak mu nie brakowało.
Teraz akurat nie przewidywał problemów: sprawdził i zleceniodawczyni sama była na tyle młoda, by móc zaliczać się do Generacji T.
Spotkała się z nim podczas przerwy w pracy, wyszli do kafejki na dachu budynku Licz sp. z o.o.
- Poślę ci oczywiście wszystkie materiały - czekaj, już posyłam - ale w skrócie chodzi tu po prostu o wyjaśnienie losu mego ojca. Był archeologiem; zaginął kilkanaście lat temu podczas jakichś wykopalisk, a przynajmniej tak twierdzi ten Instytut Wernera, w którym pracował. Ani ciała, ani protokołów lokalnego śledztwa, jakieś paranoiczne zabezpieczenia, bez sensu zupełnie. Non-Disclosure Agreement, że niech się NSA schowa. Prawnie są okopani, nie ma siły. Chodzi więc o to, żeby wydobyć z nich nieoficjalnie. Czy naprawdę nie żyje. I jak zginął. I gdzie, kiedy. I w ogóle... sam rozumiesz.
- Ano. Z tego, co mówisz - trochę to będzie na granicy szpiegostwa przemysłowego.
- Instytut archeologiczny, na miłość boską! Czego niby mieliby tak strzec?
- Czegoś strzegą. No nic, odezwę się. Na razie.
Odezwał się po dwóch dniach. Złapał ją w siłowni Wodnej Wieży, zeszła właśnie z maszyny, ociekała potem pod obcisłym kombinezonem e-stymu. Przez chwilę obserwował drżenie jej mięśni pod czarnym materiałem.
- No, już - sapnęła, opierając się o wysoką ramę - pornolsny piętro niżej. Czegoś się dowiedział?
- Mamusia da mi klapsa? - wyszczerzył się.
- Światek!
- No dobra. To rzeczywiście jakaś podejrzana sprawa z tym Instytutem. Ścisły podział na personel zewnętrzny i na wtajemniczonych, i ci pierwsi nie mają pojęcia o niczym, a ci drudzy od razu nasyłają bezpieczniaków. Wiedziałaś, że IW jest na liście placówek objętych parasolem kontrwywiadu naukowego UE? Nigdzie tego nie ogłaszają. Ale też nie ukrywają, znalazłem stare protokoły z otwartych posiedzeń podkomisji. Finansowanie Instytutu: teoretycznie prywatne, nie ma więc podstaw dla żądań ujawnienia wysokości tych sum, lecz żaden sponsor jakoś się nie chwali. W ogóle unikają rozgłosu jak tylko się da, nigdy nie wypłynęli w mediach.
- Może od razu powiedz, że nic nie zdziałałeś.
- Powoli. Jeden sposób jest zawsze niezawodny: byli pracownicy, zwłaszcza ci niezadowoleni.
- No więc?
- Nie ma takich.
Rzuciła w niego ręcznikiem. Przeleciał przez lsen i pacnął w ścianę za Niewyraźnym.
- Skąd te nerwy? Powoli, powoli, po tylu latach parę dni nie zrobi różnicy. A może zrobi? Co?
Pokazała mu palec.
Przysiadł na stojaku z gryfami, zapalił papierosa.
- Jak to jest u Chandlera? Panienka zgłasza się z jakąś banalną sprawą, rozwód, kradzież samochodu albo, dajmy na to, dawno zaginiony ojciec; po czym detektyw zostaje wciągnięty w cuchnącą pod niebiosa aferę z półtuzinem trupów, skorumpowaną policją i krwawą fortuną w tle. Mmm. Od założenia Instytutu, czyli przez blisko trzydzieści lat, odeszło z niego zaledwie siedemnaście osób, i oficjalnie wszyscy oni przeszli na emeryturę z powodu wieku, żaden nie pracuje nigdzie indziej; i te emerytury najwyraźniej są baaardzo wysokie. Skąd ja o tym wiem? Dowody pośrednie: ubezpieczenia społeczne, zdrowotne, zeznania podatkowe - na serwerach rządowych leży to i czeka. Zacząłem się zastanawiać: ilu w ogóle jest tam zatrudnionych? Budynek w Brukseli to mogą być przecież tylko biura, centrala, większość pewnie nigdy jej nie odwiedziła na jawie. Zarzuciłem sieci najszerzej, jak można. I co wyciągam? Jedenaście tysięcy etatowych pracowników, w Instytucie i jego filiach. To jest moloch, Zuzanno. Wykupują ludzi z uniwersytetów w całej Europie. Archeologia, fizyka, chemia, astronomia, informatyka, genetyka, lingwistyka, matematyka. Wszyscy podpisują NDA godne diabelskiego cyrografu. Wszyscy na długich delegacjach. - Przerwał, zaciągnął się dymem.
Читать дальше