Stała w wyczekującej pozie, z pięścią wpartą w biodro.
- I?
- Jan Klajn nie był jedyny. Zawiadomienia o zaginięciu i śmierci w odległych krajach otrzymało jeszcze ponad sto pięćdziesiąt rodzin pracowników IW.
Obserwował ją uważnie.
- Spodziewałaś się.
- Tak, trochę.
- Dziewczyno, to jest pieprzone Watergate. Jakim cudem utrzymują coś takiego w tajemnicy? Men in Black by nie poradzili.
- Rozumiem. Natychmiast przeleję na twoje konto honorarium.
Poderwał się, zgasił papierosa.
- Akurat! Detektyw jest głupi, daje się wciągnąć kobiecie w aferę. Detektyw po to jest. Pokazałaś mu Sokoła Maltańskiego i ma uciec? Ha!
- Ty chyba naprawdę masz tyle lat, co twoje ciało.
- Ale też detektyw wie, że kobieta coś ukrywa. Kobiety zawsze coś ukrywają. Więc pogrywa z nią nieczysto. Mały szantaż.
- Oho.
- A jakże. Jeśli nie powie mu, co wie, on pójdzie z tym do mediów, zapłacą, oj, zapłacą; no i wtedy będzie już bezpieczny.
Dłuższą chwilę gapiła się na niego, mamrocząc coś pod nosem.
Odruchowo rozejrzał się.
- Czy ty mnie przypadkiem nie wpuszczasz w zewnętrzny lsen?
- Nie, nie. Mam chowańca w głowie. - Postukała się palcem w skroń.
- Co?
- Nakorteksowa symulacja prekoncepcyjna. Zgadnij, kto z nas dwojga wybrał agencję Homunkulus - parsknęła sarkastycznie. - Się jej skojarzyło.
- Sądzisz, że źle trafiłaś? - nacisnął Światomił. Nie podchodził bliżej do Zuzanny, musiałby zadzierać głowę; lecz i tak jasno widziała, iż przestał żartować: naprawdę go uraziła. - Że ludzie z innej firmy byliby z tobą bardziej szczerzy?
Na salę weszło trzech rozmawiających głośno mężczyzn, spostrzegli samotną Zuzannę. Uśmiechnęli się, ukłonili.
- U mnie w mieszkaniu - mruknęła do Niewyraźnego, rozpinając z trzaskiem e-stymowy kombinezon i skręcając do wyjścia.
Importowała go od razu na balkon. Usiadł w kronicznym foteliku przy kurtynie wodnej, stopy ledwo sięgnęły podłogi. Słyszał, jak krząta się wewnątrz. Pojawiła się już przebrana w białą sukienkę, niosąc tacę z dzbankiem kawy i sugarpaiami. Nawet nie zabrała drugiej filiżanki, żeby mógł uprzejmie odmówić - oboje byli ponad te rytuały oswajania lsnu.
- Ale właściwie dlaczego nie? - rzucił, gdy siorbała parującą ciecz. - Dlaczego miałabyś mieć coś przeciwko ujawnieniu i nagłośnieniu? Przecież chyba o to ci chodzi, nie? Oficjalne śledztwo - to byłoby coś.
- Mmm, nie darujesz mi, prawda? - mruknęła, pogryzając sugarpaia. - No więc proszę: chodzi mi o skarb.
- Skarb?
Wskazała ruchem głowy w lewo. Niepotrzebnie, już tam patrzył, rozcięty lsen otwierał się na fantastyczny krajobraz - aż Światomił wstał i podszedł do balustrady. Lsen usunął wodną ścianę, detektyw spoglądał z czterdziestego czwartego piętra wieży prosto na pustynną równinę pod trzema słońcami, na horyzoncie płonął monument, smuga dymu kreśliła niebo, mimo wszystko gwiaździste.
- Co to jest, jakaś gra?
Zuzanna bez słowa ponownie zalterowała lsen. Patrzyli wzdłuż konstrukcji orbitalnej, przez którą prześwitywały błękitne pierścienie planety.
- No, ładne - skwitował Niewyraźny, opierając brodę na poręczy balustrady. - Czyje to?
- Takimi holografiami mam nabity cały memak. I wcale nie sądzę, żebyśmy tu mieli do czynienia z symulacjami graficznymi.
Zmiana po raz trzeci.
- Byłam w tym Mieście. To znaczy nie dokładnie tutaj, nie poznaję budynków, ale to jest to samo Miasto.
Wkrótce przyszło Światomiłowi zdecydować: wariatka czy nie. Siedział grzecznie naprzeciw niej na tym balkonie wychodzącym na nieziemską metropolię, krzywiąc się ironicznie i unosząc brwi, gdy opowiadała, i na koniec był tak samo mądry jak na początku.
- Jaja sobie robisz, prawda? Miasto pojawiające się i znikające! Może od razu dopowiedz całą bajeczkę: tatuś kopał na obcych planetach, Instytut Wernera obsadzają kosmici, a ty odziedziczyłaś amulet przywołujący Jerozolimy i Troje wymarłych alienów.
Wyjęła naszyjnik spod sukienki. Misterna kompozycja obracała się na swoich osiach, przepływała od formy do formy - omal hipnotycznie. Wyciągnął rękę. Natychmiast schowała klejnot, to już był odruch ochronny.
- Niezłe. Nie dałabyś do analizy, co?
- Zapomnij. Ale mam coś innego.
Po minucie wróciła z błękitnym ostrosłupem półprzeźroczystego kryształu. Postawiła go na stoliku. Światomił pochylił się, dotknął; dotyk oczywiście najmniej tu wiarygodny.
- Widzisz te znaczki, o, tu, na tej ściance, widzisz? - wskazała. - Tak w ogóle to jest fragment większego ornamentu, musiał iść przez całą ścianę. Próbowałam coś znaleźć w sieci, ale nie pasuje do niczego. Chcesz, poślę ci, sam poszukaj.
- I niby czemu ten kawałek nie zniknął, skoro całe miasto rozpłynęło się w powietrzu, hę?
- Bo go w ręce trzymałam. A ty jak myślisz? Czekaj, nie mów, wiem: biedaczka rozczuliła się nad grobem tatusia, skojarzyła archeologię, amulet i tajemniczy instytut i zwidziało się jej coś, teraz wmawia innym. A capnęła, co było pod ręką i odpowiednio tajemniczo wyglądało. Nie?
- Co się przejmujesz, nie dla takich świrów pracowałem. Na wszelki wypadek noś ten amulet, może znowu zadziała - to wtedy od razu zapisuj wszystko na serwerze i dzwoń do mnie. OK?
- Nie bój się, noszę, noszę.
- Ciekawe, czemu tu ci się nie pokazuje, kiedy cały Kraków mógłby je zobaczyć.
- Może jednak coś jest w trumnie ojca...
- O Jezu. To ja już lepiej pójdę, nie zdradzaj mi swoich pomysłów. Pa, odezwę się.
Nie miała bynajmniej zamiaru bawić się w hienę cmentarną. Bogiem a prawdą, samo opowiedzenie Niewyraźnemu o Mieście umniejszyło wiarę Zuzanny w nie o połowę. Są rzeczy możliwe i są rzeczy niemożliwe, to była rzecz niemożliwa, miasto-widmo. Żeby jeszcze rzeczywiście zwid i mara - ale weszła, dotknęła, zabrała kryształ. I staruszka, staruszka na cmentarzu - też je widziała. Więc co? Jedno wielkie szaleństwo, fałsz pamięci.
I te obrazy na memochipie ojca... Może to było na odwrót, może wymyśliła sobie wszystko już po tym, jak je obejrzała, i to z nich wzięła Miasto i całą resztę, wyobraźnia posłusznie wypełniła szczeliny, diabli wiedzą, gdzie capnęła ten kryształ; a teraz wydobywa z ruin pamięci falsyfikat za falsyfikatem... Może tak to było.
Oglądała holopamiętnik ojca przed snem - nie na libarycie, lecz w mocnej projekcji na przeciwległej ścianie, w całkowicie ciemnej poza tym sypialni. Ula wierciła się na poduszce obok.
- Tam chyba nie ma powietrza.
- Widzę.
- Więc jak on to fotografował?
- Nie wiem. W skafandrze.
- Jak kosmonauta, co?
Na niektórych zdjęciach był widoczny sam Jan Klajn. Bardzo rzadko fotografował się celowo, pozując, ale wyłowiła, po powiększeniu i przeprocesowaniu hologramów, sporo odbić ojca, w lustrzanych płaszczyznach, w kryształowych ścianach, w lodzie, w powierzchni wody, nawet w kałużach stojących na ulicach Miasta. Z tego wniosek, że w Mieście pada deszcz - ale samego fenomenu aury nigdzie Jan na zdjęciach nie uwiecznił.
W sumie było ich siedemset czternaście, wszystkie wysokiej jakości, z defaultowego rozstawienia dziesięciocalowego, standard Sony-Techu, ale już po starannej wstępnej obróbce, toteż efekt głębi wypadał bardzo naturalnie, zwłaszcza w przypadku ujęć z daleka, panoram odległych krajobrazów, a te stanowiły większość memochipowej holoteki. Zdjęć Miasta (domyślała się, że to wszystko było Miasto, choć za każdym razem fotografował inne budynki) naliczyła sto dziesięć; reszta zawierała widoki jeszcze bardziej fantastyczne. Zupełnie nie wiedziała, co o tym sądzić. Czy ojciec rzeczywiście spacerował po obcych planetach? No przecież absurd. To musiały być snapshoty z jakichś jego lsnów science fiction, sformatowane w standardzie kamer 3D.
Читать дальше