Adam Przechrzta - Chorangiew Michala Archaniola
Здесь есть возможность читать онлайн «Adam Przechrzta - Chorangiew Michala Archaniola» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Старинная литература, на русском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Chorangiew Michala Archaniola
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Chorangiew Michala Archaniola: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Chorangiew Michala Archaniola»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Chorangiew Michala Archaniola — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Chorangiew Michala Archaniola», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
- Jak się czujesz? - zapytał.
- Żyję - wychrypiałem. - Czy ktoś nas ściga?
- O ile wiem, to nie, tam siedziało tylko tych dwóch.
- Kim byli?
Nie sądziłem, że Maks poda mi ich tożsamość, jednak miałem nadzieję, że nie zabiliśmy operatorów z jakiejś antymafijnej agencji. Ci ostatni mieliby na pewno przy sobie dokumenty potwierdzające ich status.
- Mafia, Afgańcy - mruknął. - Poznałem po tatuażach.
- Jakaś konkurencja?
- Zobaczymy. Nie masz się z czego cieszyć - powiedział, zauważywszy, że odetchnąłem z ulgą.
Miał rację. Afgańcami nazywano weteranów rosyjskich sił specjalnych z Afganistanu. To byli nie tylko zawodowcy, ale też często ludzie, którzy rozsmakowali się w rozlewie krwi. Należeli do najokrutniejszych żołnierzy rosyjskiej mafii. Przeżywszy piekło na ziemi, nie bali się niczego. Byli bezlitośni, sprawni, skuteczni. No i mieli ogromne doświadczenie bojowe - policjanci czy żołnierze, poza najbardziej elitarnymi jednostkami, nie stanowili dla nich wielkiego zagrożenia. Jeśli mnie namierzą…
- Kamery - wymamrotałem. - Zniszczyłeś filmy?
- Chyba tak - odparł po chwili zastanowienia Maks.
- Chyba?!
- Nie zostałem, aby sprawdzić - wyjaśnił. - Wrzuciłem do pomieszczenia, które wyglądało mi na centrum monitoringu, granat fosforowy. Powinno wystarczyć.
Przymknąłem z ulgą powieki, przynajmniej na razie byłem bezpieczny.
- Zawiadomiłeś Marka? - spytał po chwili.
- Nie i nie mam zamiaru. Jeśli nawet byłby skłonny mi pomóc, nie chcę, żeby ryzykował dla mnie życiem.
- To się może okazać konieczne - zauważył. - Ta grupa… Ci, co zaatakowali posiadłość Magika, to nie był fanklub Myszki Miki.
- Nie! - warknąłem.
Wujek umilkł. Nie, żebym go przekonał, Maks po prostu nie lubi tracić czasu na dyskusje, które uważał za bezsensowne. W końcu i tak zrobi swoje, a ja nie będę w stanie mu przeszkodzić.
Wjechaliśmy na leśną drogę, do domu pozostał kilometr. Stęknąłem, kiedy podskoczyliśmy na wybojach. Wracaliśmy Nissanem Patrolem wujka, dopiero teraz przypomniałem sobie, że mój wóz został niedaleko siedziby Magika.
- Co z moim samochodem? - Poruszyłem się niespokojnie.
- Zabrałem z niego dokumenty, niestety, można go będzie zidentyfikować na podstawie numerów podwozia i innych takich. Zyskaliśmy tylko trochę czasu.
- Tam są moje odciski palców! I Anny…
- Granat dymny - odparł krótko. - Nie miałem drugiego fosforowego, ale to holenderska szesnastka.
Ponownie odetchnąłem z ulgą. Holenderski granat dymny numer szesnaście był dymny tylko z nazwy. Takie a nie inne określenie to najprostszy sposób obejścia międzynarodowych konwencji dotyczących użycia broni zapalającej. Zresztą, nie można powiedzieć, że granat nie dymił. Rzucony w stertę trupów wytwarzał dym ze spalonych, ludzkich ciał…
* * *
Maks pochylił się, zszywając kolejną ranę. Półleżąc na kozetce, przyglądałem się z fascynacją, jak precyzyjnie operuje igłą chirurgiczną. Mogłem sobie na to pozwolić, środki przeciwbólowe, które mi zaaplikował, spowodowały całkowite odrętwienie poranionych miejsc. Jeśli rany się nie rozpaprają, nie będzie źle. Większość była na tyle głęboka, że musiał zakładać szwy dwu- lub trzywarstwowo. Te zakładane w głębi rany miały na celu likwidację wolnej przestrzeni pomiędzy tkankami. Zbierający się w niej płyn wysiękowy powodował gorsze gojenie się ran, pozostawiając duże, głębokie blizny, no i zwiększał ryzyko zakażenia. Na coś takiego raczej nie mogłem sobie pozwolić, wolałem uniknąć wizyty w szpitalu i związanych z oficjalnym leczeniem pytań.
- Co z Anną? - zapytałem.
- Powiedziałem jej, co się stało, rozłączyła się zaraz potem.
- Nie powiedziała, że przyjeżdża tutaj? - Starałem się z całej siły, żeby w moim głosie nie słychać było zawodu.
- Nie. - Usta Maksa rozciągnęły się lekko, jakby z trudem powstrzymywał uśmiech. - Ale wiem już co nieco o tych Afgańcach.
- Tak? - westchnąłem przeciągle.
To była ważna sprawa, lecz fakt, że Anna nie miała zamiaru mnie odwiedzić, przygnębił mnie bardziej niż się spodziewałem.
- Nie przejmuj się tak Anną, to dziewczyna pracująca - powiedział pocieszającym tonem Maks.
- Co z tymi Afgańcami?
- To ludzie Szaleńca.
- Znaczy jakiegoś wariata?
- Nie, w Afganistanie kumple nazwali go Szaleńcem, bo nie zwracał uwagi na zagrożenie. Ksywka została mu do dzisiaj. Postanowił przejąć część interesów Magika i stąd to starcie.
- Starcie?! - parsknąłem. - Ludzie Ihora raczej nie zaliczyli zbyt wielu trafień w tym meczu.
- Może tak, może nie - odparł z roztargnieniem Maks, delikatnie manipulując szwami.
- Co ty kombinujesz? - Obrzuciłem kątem oka dzieło wujka.
- Nie ruszaj się - mruknął. - Jeśli wywinę brzegi ran, blizny będą mniejsze. Co do Magika, to nie jestem pewien, czy masz rację. Być może będzie ci winien drugą przysługę.
Sapnąłem wściekle, całkiem możliwe, że Maks się nie mylił. Jeśli Ihor wiedział, że konkurencja czai się na niego, mógł sprowokować atak w korzystnym dla siebie miejscu i czasie. Na przykład urządzając spotkanie w podkrakowskiej posiadłości.
- Dlaczego mnie w takim razie nie uprzedził?
- Bo byłeś elementem tego planu. Niezbędnym elementem. Zapewne ludzie Szaleńca cię obserwowali, to, że wyjechałeś z miasta o określonej porze, zadecydowało o natychmiastowym ataku. Myśleli, że Magik będzie na terenie swojego rancza. Jednak… jednak może się trochę pomylił. Może się obaj pomylili.
- Bez zagadek, wujku - poprosiłem. - Straciłem dobry litr krwi i jestem trochę ogłuszony tymi znieczulaczami.
- Anna - odparł poważnie. - Nie wzięli pod uwagę Anny.
- Nie rozumiem?
- Gdybyś był w Specnazie i miał na zawołanie kumpli, którzy walkę z Afgańcami potraktowaliby jako świetną rozrywkę? Gdyby ktoś spróbował zabić bliską ci osobę? -odpowiedział pytaniami.
Chwilę potrwało, zanim słowa Maksa utorowały sobie drogę do mojego zamroczonego środkami przeciwbólowymi mózgu. Co bym zrobił w podobnej sytuacji? Nie potrzebowałem się długo nad tym zastanawiać… Odepchnąłem Maksa i usiadłem, starając się przezwyciężyć zawrót głowy.
- Muszę natychmiast… - wymamrotałem.
Nawet nie zauważyłem ruchu dłoni. Poczułem ucisk na szyi, Maks jak zwykle nie tracił czasu na dyskusje. Zemdlałem.
* * *
Chłodna dłoń gładziła mnie po czole, czułem, że ktoś opiera się o moje biodro. Otworzyłem oczy - Anna. Siedziała na dywanie, tuż przy moim łóżku. Widząc, że się ocknąłem, pocałowała mnie w policzek, przesłała zmęczony uśmiech.
- Nareszcie się zbudziłeś - powiedziała z ulgą.
- Co tam słychać? - spytałem.
- Nic specjalnego. - Ziewnęła, zakrywając usta. - Nawiasem mówiąc, nieźle cię pochlastali - zauważyła. - Kiedy zmieniałam ci opatrunki…
- Tak długo byłem nieprzytomny?!
- Maks podał ci środek nasenny, bo podobno gdzieś się wybierałeś - poinformowała mnie z lekką ironią.
Przyciągnąłem Annę do siebie, przytuliłem. Nie protestowała. Nie miałem nic przeciwko przyjacielskim żartom, ale teraz potrzeba mi było czegoś innego. Musiałem upewnić się, że Anna jest bezpieczna, zrzucić z siebie lęk, który dręczył mnie nawet w stanie nieświadomości.
- Wszystko będzie dobrze - obiecała, jakby słysząc moje myśli. - Kochanie… - dodała po chwili cichutkim szeptem.
- To wszystko zaszło dalej niż przelotny romans, prawda?
Nie odpowiedziała. Nie musiała, wiedziałem, że mam rację. Żadne z nas nie należało do ludzi łatwo nawiązujących kontakty, przyzwyczajenie się do myśli, że jesteśmy od kogoś zależni, będzie trudne. Miałem wiele pytań, ale wszystkie one mogły trochę poczekać. Przesunąłem się na łóżku, zrobiłem jej miejsce.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Chorangiew Michala Archaniola»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Chorangiew Michala Archaniola» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Chorangiew Michala Archaniola» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.