Zygmut Miłoszewski - Gniew
Здесь есть возможность читать онлайн «Zygmut Miłoszewski - Gniew» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 0101, Издательство: WAB, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Gniew
- Автор:
- Издательство:WAB
- Жанр:
- Год:0101
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Gniew: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Gniew»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Gniew — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Gniew», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Dopiła kawę, myśląc, że w jednym siwy fagas ma rację. Żaden urząd za nią tego nie załatwi. Pora się z tym rozprawić. Raz na zawsze.
3
Prokurator Teodor Szacki zaparkował pod „pijalnią piw regionalnych”, żeby nie zapomnieć kupić sobie czegoś na wieczór, jak będzie wracał. Browar Kormoran był bardzo pozytywnym odkryciem jego olsztyńskiej emigracji. Niektóre ich wyroby były słodsze niż eklerka, ale niektóre pierwsza klasa. Zawsze się snobował na picie wina, ale uznał, że mieszkanie w Olsztynie to trochę jak wakacje, a piwo do wakacji bardziej pasuje. Trochę miał wyrzuty sumienia, że od tego się tyje, ale za każdym razie przy kasie obiecywał sobie, że wróci do biegania, i tak uspokajał swoje sumienie.
Oczywiście do biegania wrócę, jak tylko pogoda na to pozwoli, myślał, zapinając płaszcz. Dochodziła jedenasta, ale była lodowata mgła, a ciemne chmury wisiały tak nisko, że słonecznego światła przedostawał się tu promil. Wydawało mu się, że zmierzcha.
Wszedł do budynku Anatomicum i nagle poczuł się bardzo domowo i przyjemnie, uderzyła go – jak to czasem bywa – nostalgia za bezgrzesznymi latami, za domem rodzinnym i szczęśliwym dzieciństwem w bloku na Powiślu. Uczucie było tak silne, że zatrzymał się zdziwiony. Stał tak, rozglądając się, ale nie było niczego znajomego w bezosobowym szpitalnym korytarzu, jarzeniowym oświetleniu i przekrojach anatomicznych na ścianach. Chodziło o zapach! O jedyne w swoim rodzaju połączenie smrodu pasty do podłogi ze wspaniałym aromatem wołowego rosołu. Który kojarzył mu się z dzieciństwem, bo w sobotę zawsze było pastowanie, a w niedzielę rosół. Małe rytuały tradycyjnych rodzin, czasy PRL-u.
Ucieszył się, że rozpoznał źródło nostalgii. A potem zdziwił niepomiernie, bo w prosektorium – nawet w takim, gdzie jeszcze niedawno wisiały serpentyny na bezcieniowych lampach – nie powinno pachnieć rosołem.
Wszedł do auli sekcyjnej, szkielet leżał na chromowanym stole, z czaszką przekrzywioną na bok, jakby obserwował z zaciekawieniem, co się tutaj dzieje. Profesor Frankenstein stał tyłem do szkieletu przy długim stole, z którego usunięto cały sprzęt laboratoryjny, a umieszczono tam różne pojemniki. Przy jednym, znajdującym się na gazowym palniku, stała asystentka Frankensteina i mieszała parującą zawartość. Szacki wyobraził sobie, jak przy każdym ruchu z bulgoczącego płynu w kadzi wypływają gałki oczne. Odchrząknął.
Odwrócili się jednocześnie. Frankenstein i jego asystentka. On wyglądał tak samo jak wczoraj – niczym szalony naukowiec z niemego filmu. Zapinany z boku fartuch, długa gęba, siwa blond fryzura i okulary w złotych oprawkach. Jego asystentka za to prezentowała się, jakby zeszła z planu pornosa, gdzie wszyscy pieprzą się w laboratoryjnych dekoracjach. Kobieta była piękna naturalną pięknością dziewczyny z sąsiedztwa, brunetka o falujących czarnych włosach i kształtach, których nie ukryłaby, nawet strojąc się w worek na kartofle. Poniżej zapiętego fartucha ukazywały się jedynie czarne rajstopy i szpilki na obcasach tak cienkich, że można było nimi przekłuwać uszy. U góry spod fartucha nie wystawał żaden kawałek garderoby. Chciał myśleć o czymś innym niż o tym, że na pewno pod fartuchem ma tylko pończochy, ale nie mógł.
– Prokurator Teodor Szacki, pani Alicja Jagiełło – profesor Frankenstein dokonał prezentacji. – Kiedyś moja najzdolniejsza studentka, dziś asystentka, doktoryzująca się z oznaczania daty zgonu, właśnie wróciła ze stażu na legendarnych trupich farmach w Stanach. Odbywające się tutaj eksperymenty będą częścią jej pracy doktorskiej.
Szacki podał rękę kobiecie, zastanawiając się, czy ostentacyjny seksapil wiąże się z jej pracą z martwymi ciałami. Znał wielu patologów, każdy miał jakieś dziwactwo, które ratowało przed popadnięciem w obłęd. Legendarna szefowa Zakładu Medycyny Sądowej w Gdańsku poszła na przykład w macierzyństwo, przy sali sekcyjnej miała pokój do karmienia kolejnych niemowląt, a jej mąż, niegdyś świetny prokurator, tak bardzo zajmował się domem, że w końcu został autorem bestsellerowych książek o zdrowych daniach dla małych dzieci i porzucił wymiar sprawiedliwości.
Doktorantka Jagiełło patrzyła na niego ogromnymi oczami w bladobłękitnym kolorze nieba w upalny dzień. Spojrzenie wyrażało przenikliwość i żywą inteligencję. Kobieta robiła wielkie wrażenie pod każdym względem.
– Jakieś nowiny w sprawie mojego klienta? – Wskazał na szkielet.
– Mnóstwo – odparła, podchodząc do rozłożonych kości. Najwyraźniej przejęła inicjatywę.
Stary profesor wydawał się z tego zadowolony. Patrzył na Jagiełło rozczulonym wzrokiem ojca, który uczył dziecko jazdy na nartach, a teraz obserwuje z trybun, jak wygrywa zawody w biegu zjazdowym.
– Przede wszystkim obejrzałam wszystkie kości, szukając śladów, które mogłyby nas naprowadzić na przyczynę śmierci. Oczywiście to tylko kości, ale mogły zostać uszkodzone przez kulę, nóż lub tępe narzędzie. Złamania lub pęknięcia też dałyby nam pojęcie o tym, co przeżył jako żywy człowiek.
Założyła lateksowe rękawiczki, wzięła czaszkę do ręki i trzymała ją przez chwilę w dłoni gestem Hamleta.
– Nic nie znalazłam, to znaczy prawie nic. Na pewno nie przyczynę zgonu. Na kości potylicznej – obróciła czaszkę tyłem w jego stronę – jest gwiaździste pęknięcie. Znamy takie bardzo dobrze, bo często je widzimy na kości czołowej. To efekt uderzenia głową w płaską powierzchnię, w ścianę lub podłogę, u ofiar wypadków właściwie standard. Z tyłu zdarza się dużo rzadziej. Coś jednak nie dawało mi spokoju i obejrzałam w powiększeniu. I pęknięcia wskazują na to, że nie powstały w wyniku jednego, tylko wielu uderzeń.
– Jakby ktoś go walił czymś płaskim po głowie? – zapytał Szacki. – Łopatą do odśnieżania?
– Myślałam o tym, ale trudno wyobrazić sobie coś takiego. Ofiara musiałaby być unieruchomiona, z głową w takiej samej pozycji, i ktoś musiałby uderzać nie dość, że czymś płaskim, szeroką deską na przykład, to jeszcze z precyzyjnie odmierzoną, za każdym razem identyczną siłą.
– Mało prawdopodobne.
– Właśnie. Zamiesza pan, profesorze?
Frankenstein dostojnie skinął głową i podszedł do bulgocącej kadzi ze stali nierdzewnej.
– Myślałam raczej o drgawkach. Konwulsjach wywołanych urazem, zatruciem, być może schorzeniem neurologicznym. Jest też, niestety, inna teoria, ale o tym za chwilę.
Pochyliła się i odłożyła ostrożnie czaszkę. Szacki obserwował ją uważnie przy tym ruchu, chciał zobaczyć skrawek spódnicy, bluzki, przebijający przez fartuch guzik lub szlufkę paska, ramiączko od stanika.
Podeszła do miednicy denata i ujęła delikatnie środkowy palec prawej dłoni.
– Na niektórych palcach u dłoni i stóp są dziwne obrażenia.
– Dziwne?
– Niespotykane, przynajmniej ja się z takimi nie zetknęłam, ani osobiście, ani w literaturze. Kości wyglądają na, z braku lepszego słowa, spiłowane. Jakby ktoś wziął stary, tępy pilnik do drewna i spiłował brutalnie czubek palca. O chirurgicznej precyzji nie ma tutaj mowy, kość jest połamana i rozszarpana. Proszę spojrzeć.
Podsunęła mu pod nos paliczek. Cienka kość faktycznie kończyła się drzazgami. Szackiego przeszedł dreszcz na myśl, jak można się nabawić takiej kontuzji.
– Co ciekawe, w wypadku lewej ręki wyglądają tak także paliczki środkowe, nie tylko dalsze.
– Co to oznacza?
– To oznacza, że trzymając się porównania z pilnikiem, ktoś, kto piłował palec, nie skończył, kiedy jego część odpadła, tylko piłował dalej.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Gniew»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Gniew» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Gniew» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.