Pracowali bardzo solidnie, bo z powodu wczorajszego nieróbstwa na zimowy Karpacz pozostał im tylko jeden dzień – i to niecały. Po południu powinni się przemieścić do Samotni. Nie bardzo jeszcze wiedzieli, czym właściwie do tej Samotni pojadą, ale nabrali już zaufania do ratowników i nie zawracali sobie niepotrzebnie głowy. Nocleg czekał ich w schronisku, a od świtu bladego znowu ciężka praca, tym razem już ta bardziej zasadnicza, to znaczy góry.
O trzeciej Eulalia uznała, że Karpacza ma już dosyć. Ekipa pospiesznie pożywiła się w jakimś barze i Stryjek znowu popędził czerwonego land – rovera w górę. Eulalia jeździła wiele razy z Bliźniakami w Karkonosze, rozpoznała więc Biały Jar i ten koszmarny przystanek autobusowy, od którego było do stacji wyciągu teoretycznie dwadzieścia minut na piechotę. Tylko że te wszystkie czasy wypisane na drogowskazach mają się nijak do osób z astmą, niestety. Docierała do wyciągu ostatkiem sił i wściekła jak diabli. Uważała, że może się męczyć w górach, po to tu w końcu przyjeżdża, ale w mieście?! Dopiero na krzesełku przechodziła jej złość.
Teraz zaś z wielką przyjemnością zobaczyła, że Stryjek zawija gwałtownie w lewo i jakby nigdy nic podjeżdża stromą ulicą. To jej się spodobało. Nigdy więcej do wyciągu piechotą!
Śniegu, oczywiście, im wyżej, tym było więcej. Pod dolną stacją rover nawet leciutko się kopał w zaspach.
Stryjek zaprosił na kawę.
Eulalia myślała, że pójdą do baru Szarotka, który jeszcze gonił resztkami gości, ale okazało się, że zostali zaproszeni do Bacówki.
Pokochała tę Bacówkę od pierwszego wejrzenia. Mały drewniany domek na kamiennej podmurówce; w obszernym wiatrołapie suszyły się jakieś swetry i kurtki z emblematami ratowników, w dyżurce cicho szumiało radio nastawione na odbiór, a w pokoju obok na kominku płonął najprawdziwszy ogień. Jacyś dwaj młodzi ludzie na widok Stryjka oświadczyli, że w takim razie kończą dyżur, i poszli sobie.
Eulalia rozmarzyła się w cieple kominka.
– A może wyjedźcie beze mnie? Zrobicie zdjęcia, a ja na was tu poczekam…
Drzwi Bacówki otworzyły się nagle i stanął w nich mężczyzna w narciarskim ubraniu i z plecakiem. Obrzucił ekipę przelotnym spojrzeniem. Eulalia przysięgłaby, że skrzywił się z obrzydzeniem na widok sterty charakterystycznego sprzętu i kurtek z telewizyjnym logo, wiszących na haku.
Może nie lubi telewizji.
Mruknął ogólnie jakieś powitanie i zwrócił się do Stryjka:
– Witaj, Stryjeczku, widzę, że masz gości, więc ja tylko na moment, nie miałem czasu śledzić prognoz, powiedz, to się utrzyma jakiś czas?
– A co, chcesz pojeździć? Spokojnie możesz planować co najmniej trzy dni. Przyszedł wyż i będzie teraz nad nami stał. A może siądziesz z nami, napijesz się kawy?
– Nie, dziękuję. Spóźniłem się na wyciąg i teraz trzeba iść do Strzechy na własnych nogach. Trochę mi to zajmie czasu, nie będę się spieszył. Do widzenia państwu.
– Czekaj! – Stryjek zatrzymał gościa w progu. – Państwo zaraz jadą ratrakiem do Strzechy. Zmieścisz się na pace.
– Myślisz?
– Oczywiście. Państwo nie mają nic przeciwko temu, prawda?
– Ależ skąd – powiedziała Eulalia.
Mężczyzna skinął głową, nie siląc się na uśmiech. Eulalia doszła do wniosku, że facet raczej ich jednak nie lubi.
Kolejny młodzieniec w czerwonej kurtce wszedł do Bacówki.
– Komu w drogę, temu trampki. Ratrak jest. Możemy jechać.
Eulalia podniosła brwi.
– Co to jest ten ratrak?
– Taka maszyna do ubijania śniegu. Zaraz pani zobaczy.
Nieznajomy spojrzał na nią z politowaniem. Pewnie uważał, że kobiety niewiedzące, co to jest ratrak, nie powinny realizować filmów o górach.
Stryjek był uprzejmiejszy.
– Nie jeździła pani nigdy na nartach? A mówiła, że zna góry.
– Wyłącznie w wersji letniej – powiedziała, wygrzebując się zza stołu. – Zima mnie brzydzi. Możemy jechać.
Nie zamierzała tłumaczyć nieznajomym facetom, zwłaszcza gburowatym, że astmatyk może się udusić od samego zimnego powietrza. No, może nie udusić, ale przydusić w stopniu dosyć nieprzyjemnym.
Ratrak okazał się stodołą na gąsienicach. Eulalia, lubiąca duże rzeczy, była zachwycona. W kabinie zmieściła się jednak tylko ona i Marek z kamerą. Reszta musiała jechać wierzchem. Śnieg zaczynał znowu sypać, więc zastanowiła się przez moment, jak im tam będzie na tym wierzchu. Trochę jej było szkoda Rysia. Gbur niech marznie, jego problem.
Ekipa serdecznie pożegnała Stryjka – do pojutrza – a kolejny sympatyczny młodzian umiejscowił się obok Eulalii i uruchomił potwora.
Eulalia sądziła, że spod Bacówki pojadą znaną jej z letnich wędrówek drogą przez las, ale rzeczywistość okazała się piękniejsza. Ratrak wykręcił zgrabnie i ruszył jak burza pod górę, nie zwracając uwagi na takie drobiazgi jak drogi czy szlaki.
Wyjechali na jakiś stok – z wrażenia przestała rozpoznawać znajome miejsca – po czym pan kierowca uznał, że najlepiej będzie strawersować zbocze. Skręcił z wdziękiem tańczącego słonia w prawo, nie tracąc w ogóle tempa. Maszyna dostosowała się do przechyłu terenu, w związku z czym Eulalia nagle stwierdziła, że leci gdzieś w dół. Kierowcę ujrzała nad głową. Marek pod spodem znowu wyrażał się nieprzyzwoicie. O tych na pace wolała nie myśleć.
Nagle ratrak wyrównał i stanął. Zapanowała niebiańska cisza. Kierowca popatrzał na swoją pasażerkę bacznym wzrokiem.
– No i jak, spodobał się pani mój pojazd?
– Rewelacja – wychrypiała z przekonaniem i wypadła z ratraka na śnieg, pośliznąwszy się na oblodzonej gąsienicy.
Gbur właśnie pomagał zsiąść skostniałemu Rysiowi. Rysio, podobnie jak reszta ekipy, nie miał porządnego ubrania, odpowiedniego do takich warunków. Teraz ponosił konsekwencje, trzęsąc się okropnie.
Okazało się, że ratrak skończył kurs koło Strzechy Akademickiej, dalej trzeba było iść na własnych nogach. Eulalia nie przejęła się tym specjalnie, ponieważ schodzenie w dół nie sprawiało jej najmniejszych trudności. Bezcennym sprzętem zajęli się dwaj ratownicy, którzy pojawili się nie wiadomo skąd.
Pokrzepiwszy się w Strzesze herbatą z cytryną, ekipa z pełną beztroską ruszyła w drogę w tych swoich nieodpowiednich butach. Gbur gdzieś zniknął, natomiast w pewnej chwili w pobliżu przemknęli na nartach dwaj ratownicy, wioząc pomiędzy sobą sprzęt filmowy, umieszczony w czymś, co wyglądało jak denko od kajaka zaopatrzone z obu stron w kije. Eulalia przypomniała sobie, że to coś nazywa się chyba akia. I w czymś takim przewozi się ratowanych ludzi?
Odprężeni już i zadowoleni z życia filmowcy prawdopodobnie pobili rekord świata w długości zejścia ze Strzechy do Samotni: pokonanie kilkuset metrów zajęło im równo półtorej godziny. Głównie dlatego, że Rysio miał półbuty na skórzanych podeszwach i co dwa metry zaczynał zjeżdżać w przepaście. Eulalia i Marek czuli się zmuszeni go asekurować, co polegało na tym, że ona wydawała okrzyki przerażenia, a on klął jak szewc. Ten typ asekuracji zapewne nosi miano werbalnej.
W miarę schodzenia coraz szerzej otwierał się wokół nich potężny kocioł Małego Stawu. Marek zaczął żałować, że oddał kamerę ratownikom.
Dopadł jej natychmiast po dotarciu do schroniska. Pogonił Rysia do statywu i zaczął maniacko filmować otoczenie. Eulalia przypomniała sobie, że jej świetny operator pierwszy raz w życiu jest w prawdziwych górach; przypuszczała, że właśnie doznawał iluminacji.
Читать дальше