Zapytałam Wiktora wprost, czemu z nimi nie pojechał? Jagódka na pewno chciałaby, żeby kochany tatuś zobaczył, jaki z niej dzielny rajter.
– A bo wiesz co?… Sam właściwie nie wiem – odpowiedział mi, jak na niego mało inteligentnie. – Od jakiegoś czasu wcale prawie nie odrywam się od tego cholernego komputera, chciałbym już wreszcie dopiąć wszystko na ostatni guzik, oddać babie i skasować ją na pieniądze. Dawno miałbym ją z głowy, ale parę szczegółów jej nie odpowiadało i musiałem zmieniać koncepcje. Jeżeli teraz mi będzie grymasić, to ją chyba zabiję. Ale jeżeli przyjmie, to będę miał na jakiś czas forsę i trochę spauzuję. Tylko czy w tym całym porąbanym reklamowym interesie można spauzować? Nie jest wykluczone, że moja klientka zmusi mnie do przyjęcia zlecenia od jednej takiej jej koleżansi, co to ma biznes spożywczy, ale ten biznes spożywczy przestał jej wystarczać do szczęścia i teraz koleżansia zamierza wprowadzić na rynek nowe odkrywcze pismo dla kobiet, cholera jasna by to wzięła. Dla ambitnych kobiet, takich, co to buty muszą mieć od Gucciego albo od Prady, kostiumiki od Chanel i Lagerfelda, paltociki od Armaniego, a do urządzania sobie kuchni i sypialni biorą specjalnego dizajnera, który kosi od nich za to tyle, ile przeciętny nauczyciel zarabia przez trzy lata. Z nadgodzinami. Wypisz wymaluj jak nowe Ruskie. Lula, powiedz mi, czy chciałabyś mieć kuchnię urządzoną przez dizajnera?
Pewnie że bym chciała. Takie kuchnie nie nadają się do gotowania w nich obiadów, mogłabym spokojnie urządzić strajk, bo już chwilami mam dosyć bicia kotletów! Gdyby nie Janek, chyba bym oszalała jako gosposia od wszystkiego. Janek zawsze jakoś znajduje czas, żeby mi przyjść z pomocą.
A Wiktora tak naprawdę nic nie tłumaczy. Dziecko to dziecko i nie wolno lekceważyć faktu, że właśnie nauczyło się jeździć na koniu! Nawet jeśli tym koniem jest tylko stara, leniwa, tłusta Mysza.
Emilka
Hura, hura.
Piękny Wiktorek wraz ze swoimi zniewalająco pysznymi brwiami pojawił się na horyzoncie, a Lula nic! Czyżby zaczynały owocować wszystkie nasze tajne posunięcia? Babcie wprawdzie wyparły się w żywe oczy, kiedy znienacka zapytałam je o forsę, którą inkasowały od nich Aśka z Partycją, ale kto by im tam wierzył, starym chytruskom! Zwłaszcza, że natychmiast chciały koniecznie wiedzieć, dlaczego to ja ostatnio rzucam się Jasiowi na szyję ze zdwojoną częstotliwością (faktycznie, jakoś tak się składa) i chichocząc, wysuwały różne propozycje – jak to określiły – zdynamizowania wzajemnych stosunków tych dwojga. To znaczy Luli i Jasia.
– Mein Gott – mówiła Marianna, popijając z wdziękiem herbatkę ziołową – ja już ne mogę paczecz, jak ta biedna, kochana Lula szę męczy! Kto to widżal, kochacz szę w szlowieku z rodżyną! To znaczy, ja sama kiedysz szę kochałam w takim jednym, co tu mieszkał nedaleko, on był spokrewniony z Hochbergami i miał narzyczoną, ale ja sobie nader szybko wyperswadowała taka miloszcz!
– Święte słowa, moja droga – zabasowała jej babcia Stasia, która jednakowoż nad herbatkę ziołową przedkładała ziołową nalewkę, prezent od Krzysia Przybysza. – Lula jest za dobrą dziewczyną, a Janek ma za dobry charakter, żebyśmy tak to puściły swoim torem. Bo jakby to miało iść swoim torem, to Lula raczej by Wiktorowi wybudowała mały ołtarzyk i modliła się do niego codziennie, niż zrobiła jakikolwiek krok w kierunku Janka. Ty, Emilko, też bardzo dobrze wymyśliłaś, ty się na Jasia rzucaj, ściskaj go i komplementuj, ja widzę, że Lula zaczyna patrzeć na to żabim oczkiem, może wreszcie do niej dotrze, że ma pod nosem człowieka jak kryształ! I moim zdaniem on ją chce!
Omcia popatrzyła krytycznym okiem na karafkę z nalewką, ale po drobnym namyśle podstawiła babci kieliszek.
– Może jednak ja spróbuję tego twojego specjalitetu, Stanyslawa, nalej mi, proszę oczupynkę. Tak szę mówi, oczupynkę? Sehr gut , bardzo dobrze. Ale ja mam jedna wątplywoszcz. Jeżeli Emilia będże szę Jaszowi rzucała i rzucała, to może on pomyszli, że ona szę w nim zakochała? Hę? A Emilia jest piękna dżewczyna, ja widzę, wszyscy panowie na nią paczą przyjemnie. I co to będże wtedy? Stanyslawa, Stanyslawa, żeby my czasem nie pcze… pczekombynowali? Tak Kajtek mówi, nie? Pczekombynowacz.
– O, do licha – mruknęła babcia Stasia, zupełnie jakby mnie przy tym nie było. – Masz rację, Marysiu. Na naszą Emilkę wszyscy lecą, jakby się tak Jankowi odwróciło… Emilka! Ty może jednak przyhamuj troszkę, co? Z tą adoracją Jasia? Jak myślisz?
– No co też babcia – prychnęłam. – Jasio jest monogamista. Jasio może tylko jedną kobietę kochać naraz, a moim zdaniem kocha się w Luli jeszcze od czasów przedpotopowych! Ożenił się tylko przez pomyłkę. Swoją drogą patrzcie babcie, jakie te chłopy niestałe. Powinien był czekać na Lulę; ona na Wiktora czekała, to znaczy była wierna swojemu uczuciu, chociaż Wiktor się wydał za Ewę!
– I naprawdę uważasz, dziecko, że możesz się na Jasia rzucać bezkarnie?
– Na sto procent, babciu.
– No to dobrze. To jednak się na niego rzucaj, a Lula niech będzie zazdrosna. Ziarnko do ziarnka, a zbierze się miarka. Tylko uważaj! A jakbyś zauważyła, że Jasiowi coś się odwraca, natychmiast przestań.
– Dobrze, babciu – powiedziałam grzecznie. – Przestanę. Ale pod jednym warunkiem. Że powiecie wreszcie prawdę w sprawie Aśki i Patrycji! Dawałyście im forsę za uwodzenie Jasia czy nie?
– Zaraz uwodzenie – sarknęła babcia. – Umowa była, że mu troszkę przypodchlebią i to tylko wtedy, kiedy Lula będzie ich miała na widoku. Starały się dziewczęta uczciwie, to i drobna rekompensata słusznie się należała. No i zwrot kosztów.
– Zwrot kosztów?!
– Na przykład za te rękawiczki. Były dosyć drogie, a i Kiełbasińskiej trzeba było zapłacić ekstra za haft, na dodatek w terminie ekspresowym, a jeszcze na skórce źle się wyszywa… Albo za dodatkowe jazdy. Przecież za dodatkowe jazdy u nas się płaci.
– O jejusiu – powiedziałam z podziwem. – A ile babcie im odpaliły za samą fatygę?
– A… taki drobiazg, to zresztą Marianna sponsorowała…
– Omciu?!
– Co, Omczu, co Omczu… Nedużo. Zlecenie było specjalne, estra, czeba było pokazacz ynwencję… No i chyba dalo skutek, tak trochę, nie?
– Omciu, ile Omcia im dała?
– Sto ojro każda dżewczynka dostała plus koszta. Powiedżaly, że to dobrze jest.
– Ja myślę! A co się przy tym najeździły za darmo! Tak nawiasem – dla mnie babcie też przewidziały honorarium?
Babcie spojrzały po sobie z namysłem.
– Dlaczego nie? – zaczęła Marianna, ale Stasia jej przerwała.
– O nie, moja kochana Emilko. Ty musisz się przyłożyć do utrzymania domowej harmonii oraz szczęścia rodzinnego! Jesteśmy rodziną, prawda? Wiktorki najwyraźniej są na drodze do usamodzielnienia się, rodzina się kruszy, więc trzeba umocnić fundamenty!
Argument przemówił mi do wyobraźni.
– Dobrze, proszę babć. Będę umacniała fundamenty. Za friko. Jakby babcie odniosły wrażenie, że przeginam, to proszę mi dać znać.
No i jak tu nie kochać naszych staruszek?
Lula
Emilka miała dobry pomysł. Zanim Wiktor i Ewa wyjechali, zdążyła przedstawić projekt kolejnej wystawy w naszej galerii – trochę ostatnio zaniedbanej – planowaliśmy zresztą od samego początku, że po obrazach Wiktora pokażemy zdjęcia księdza Pawła. Wiktor został zobowiązany do uruchomienia mediów, najlepiej ogólnopolskich. Siedząc w Krakowie, ma przecież pewne możliwości. Nie uchylał się wcale, owszem, obiecał zrobić maksymalny szum. Ma mu w tym pomóc ta jego potencjalna zleceniodawczyni, jak sam się wyrażał „koleżansia klozetowej bizneswoman”. Nie wiem tylko, czy koleżansia, która zamierza tworzyć pismo dla kieszonkowych snobków, zainteresuje się wiejską galerią. Wyraziłam swoje wątpliwości w tym zakresie, ale zostałam zakrzyczana. Przez Wiktora i Emilkę. Oboje zgodnym chórem twierdzili, że nie to ważne, co ważne, tylko to, co się wylansuje. Bardzo dobrze. Niech koleżansia lansuje naszą galerię i niech o niej powie wszystkim swoim koleżansiom.
Читать дальше