– Porozmawiaj z nimi, Emilko – zdecydowała babcia. – Jeśli im to rozwiązanie będzie odpowiadało, to ja się chętnie zgadzam. Lula?
– Dlaczego nie? Oni są sympatyczni. No i ta hippoterapia… zawsze to jakieś rozszerzenie oferty. Chociaż gdyby Wiktor zdecydował się wrócić…
– Ale tu chyba Emilka ma rację – nie do pracy w Rotmistrzówce. Jasiu?
– Jestem za.
– Doskonale. Teraz wszystko zależy od nich. No, ciekawa jestem, czy się zdecydują. Trochę nam będzie ciasno, ale chyba w sumie nieźle.
No to w sumie znowu muszę jechać do Książa!
Lula
Zauważyłam, że od pewnego czasu moje życie nabrało intensywności. I to chyba od chwili, kiedy Emilka pojawiła się na horyzoncie. Ona pierwsza przecież rzuciła hasło do zaopiekowania się babcią i zamieszkania w Rotmistrzówce, wokół niej też w jakiś naturalny sposób kręcą się wszystkie najważniejsze wydarzenia. Ona skłoniła Wiktora do podjęcia decyzji, na co ja – jego stara w końcu przyjaciółka – nie odważyłabym się nigdy w życiu. Ona też ma właśnie zamiar urządzić życie od nowa Rafałowi i Tadeuszowi i wcale niewykluczone, że oni na to pójdą. Co w tej dziewczynie siedzi? Janek, jak się zdaje, uważa; że samo dobre. Jest to przekonanie charakterystyczne dla wszystkich mężczyzn, którzy się z nią zetknęli. Nie mówię, że nie mają racji, ale też nie jestem pewna, czy nie zaczyna mnie ona troszkę irytować. Może jestem zazdrosna? Tylko o co, na miłość boską? O urodę? Czy raczej o swobodę bycia, na którą sama nigdy nie potrafiłam się zdobyć?
Następnego poranka po tym, jak zbiorowo zaakceptowaliśmy pomysł z hippoterapią, ta wariatka – zamiast pomagać mi przy sprzątaniu po śniadaniu! – wsiadła do samochodu i pognała do Książa.
– Rozumiecie sami – rzuciła nam na odjezdnym – że nie mogę chłopakom przedstawiać naszej koncepcji przez telefon. To za poważna sprawa. Zresztą muszę im patrzeć w oczy i widzieć, jak zareagują, a przez telefon oczu nie widać. Lula, kochana, przysięgam, że jak to wszystko się rozstrzygnie, dam ci tydzień absolutnie wolnego i sama będę wszystko robić, a teraz Janeczek ci pomoże i dzieci, jak wrócą ze szkoły. Jasiu, pomożesz, prawda?
Jasio, oczywiście, skinął tylko głową z maślanym uśmiechem. Doprawdy, czy nawet on musi się maślić na widok pięknych oczu Emilki? A ona w dodatku rzuciła mu się na szyję i go wyściskała, co mu najwyraźniej sprawiło wielką przyjemność.
Za wielką!
Trzeba tę Emilkę w końcu wydać za kogoś. Tylko czy to pomoże na cokolwiek?
Pół godziny po jej odjeździe zjawił się u nas znienacka policjant Misiu, teoretycznie z wizytą towarzyską u babci Stasi. Babcia szalenie się ucieszyła, natychmiast zawołała swoją przyjaciółkę Mariannę (papużki nierozłączki to przy nich pikuś, jak powiedziałaby Emilka – co ja tak z tą Emilką!) i obie wdały się w beztroskie wyciąganie z przedstawiciela prawa tajemnic służbowych. Doprawdy, nasze staruszki łakną sensacji jak kania dżdżu!
Niestety, podkomisarz Misiu nie dał się wziąć na plewy i nie chciał opowiedzieć babciom, czym się teraz zajmuje w sensie służbowym. Zdradził natomiast bardzo wyraźne rozczarowanie z powodu nieobecności Emilki, którą, jak twierdził, pragnął odpytać o kilka szczegółów dotyczących jej byłego niedoszłego.
– Ty mi oczu nie zamydlaj, chłopcze – powiedziała do niego babcia Stasia z dużą dozą bezpośredniości. – Przecież ja doskonale widzę, jak ci się do niej oczy świecą. Powiedz lepiej, czy już masz coś na tego jej gangstera, bo my tu w nerwach cali jesteśmy o nasze konie, a nie daj Boże i o nas samych. Dzieci mamy w Rotmistrzówce!
Podkomisarz Misiu przewrócił oczyma nad filiżanką doskonałej kawy, którą im uprzejmie doniosłam.
– Pani Stanisławo…
– Możesz mi mówić babciu, jak wszyscy – przyzwoliła łaskawie babcia. – Tylko nie mąć!
– No więc proszę, niech mnie babcia zrozumie. Ja naprawdę nie mogę opowiadać nawet najbliższym osobom o tym, co robimy. Pracujemy, jak możemy. Niech się panie nie obawiają ani o konie, ani o dzieci, pilnujemy was…
– Ja tam was nigdzie nie widziałam!
– To bardzo dobrze, wcale byśmy nie chcieli być widoczni…
– Mlody szlowieku – wtrąciła nagle babcia Marianna – mnie szę wydaje, że wy wcząż nie macze nic. I wcale was tutaj ne ma. A ja panu podpowiem. Czeba udawacz, że szukacze moich brylantów, a jeszcze lepiej wcale nie udawacz, tylko naprawdę szukacz, a może przi okazji znajdżecze i będże z was pożitek. Ja szę odwdżęczę. A ten gangster będże widżal, że szę tu ludże kręcą, to da spokój koniom.
– O jakich brylantach mówimy? – zainteresował się szybciutko podkomisarz Misiu.
Marianna wdała się w obszerne wyjaśnienia, ale podkomisarz okazał daleko idący sceptycyzm, twierdząc, że skoro do tej pory brylanty nie dały o sobie znać, to raczej już nie dadzą i należy pożegnać się z nimi z godnością i ostatecznie. Chyba jej nie przekonał. Zmusiła go za to – z wydatną pomocą babci Stasi – do opowiedzenia kilku soczystych przygód z życia antyterrorystów. Podejrzewam, że wszystkie, co do jednej, były na poczekaniu wyssane z palca.
Emilka
Nie wiem, czy coś z tego będzie. Mój młodzieńczy entuzjazm został potraktowany z niespodziewanym (przeze mnie w każdym razie) chłodem. To znaczy, nawet sympatycznie się do niego odnieśli, powiedzieli, że jest im przyjemnie, że się cieszą, tratatata… ale przecież na razie nikt ich z pracy nie wyrzuca, a szefowa chociaż obrzydliwa dosyć, to jednak wciąż jeszcze płaci regularnie, klientów mają stałych i nie mogą tak nagle znikać im z pola widzenia… Jednym słowem mam się wypchać swoimi pomysłami.
Tak dosłownie tego nie powiedzieli, ale inaczej nie można było zrozumieć.
Nie, to nie. Chyba trzeba będzie w tym układzie nająć Misiaków do pomocy Jasiowi w stajni…
I narazić przez to konie! Nigdy.
Prędzej sama będę gnój wyrzucać!
A już się powoli przywiązywałam do myśli o hippoterapii dla tych różnych pokręconych dzieciaczków. Olga, z którą rozmawiałam przez telefon o tej sprawie, uznała, że pomysł jest znakomity, żadnych ośrodków hippoterapeutycznych w promieniu pięćdziesięciu kilometrów nie ma na pewno, bylibyśmy jedyni na rynku. A ona zdążyłaby jeszcze dopisać stosowny tekst w swoim nowym katalogu, w którym mamy wykupione (dzięki Krzysiowi Przybyszowi po życzliwej cenie promocyjnej) ćwierć strony z cudnymi zdjęciami księdza Pawła…
Które to zdjęcia dostaliśmy od niego za najzupełniejsze friko!
Trzeba by się księdzu odwdzięczyć i zrobić mu tę wystawę z wernisażem, jakiego świat nie widział.
Chyba będę musiała się tym sama zająć, bo coś mi się widzi, że Wiktor rozwiązuje teraz swoje ważne problemy życiowe i galeria mu nie w głowie.
Lula
Wiktor z Ewą znowu wpadli na weekend jak po ogień. Ewa wciąż zaabsorbowana sprawami uczelnianymi, ściśle doczepiona do swojej komórki i Wiktor prawie nie odrywający się od laptopa, w którym przechowuje koncepcje jakichś nadzwyczajnych chwytów reklamowych, które mają nas przekonać, że jedynie urządzenie łazienki przy pomocy firmy Piprztycka i Spółka przyniesie nam szczęście, zdrowie i gwarantowaną satysfakcję, niezależnie od tego, czy myjemy się cztery razy dziennie, czy też raz do roku około Wielkiejnocy. Aż mi wstyd było za nich, bo prawie nie zajęli się Jagódką, poświęcając jej zaledwie kilka chwil po przywitaniu. Na szczęście Kajtek czuwał, Janek też i obaj zabrali ją na superjazdę w teren, po raz pierwszy tak daleko, poza obręb Marysina.
Читать дальше