A zresztą nieważne, co Ewa by wolała.
Wczoraj była niedziela i przy świątecznym śniadaniu od nowa rozdawaliśmy sobie role w naszym wspólnym „przedsiębiorstwie”. Nie zajmowaliśmy się jeszcze stanem wspólnych finansów, bo nie mamy co do nich zupełnej jasności, dopóki Emilka nie dostanie odszkodowania za samochód.
Na nasz „rotmistrzówkowy” użytek Ewa została mianowana główną księgową. I słusznie. Janek zaofiarował się, że jej zrobi specjalny program do komputera, ale to chyba jeszcze za wcześnie? Ponadto jest czymś w rodzaju ochmistrzyni. Będzie pilnowała pościeli, sprzątania (mamy sprzątać wszystkie trzy, na zmianę), prania i tak dalej.
Emilka ma się zajmować ogrodem oraz marketingiem. Obiecała też przejąć opiekę nad kurami, bo mówi, że ją śmieszą, a ich zapach jej nie przeszkadza… Postanowiła rozwinąć hodowlę i wyznaczać im kolejne tereny do dziobania. Mówi też, że kupi kozę. Chyba w niej zagrały echa studiów rolniczych.
Wiktor i Janek będą wykonywali wszelkie męskie prace, których nie zabraknie chyba nigdy. Drobne remonty, naprawy, oczywiście wszystkie sprawy stajenne, zaopatrzenie, rąbanie drzewa i w ogóle wszystko, co wymaga silnej ręki.
Ja mam się zajmować kuchnią i wszyscy zgodnie stwierdzili, że to wystarczy. Ponadto, jako najlepszy rajter (bardzo się wzruszyłam, kiedy uznano mnie za takowego jednogłośnie), mam prowadzić jazdy w teren, jeśli ktoś sobie zażyczy. Na razie zresztą nie bardzo jest na czym, bo jedna Bibuła to za mało, a Mysza to już emerytka. Babcia uśmiecha się tajemniczo, kiedy mówimy o tym i powiada, że jakieś tam konie zawsze się znajdą. Ciekawe, co przed nami jeszcze ukrywa.
Babci przydzieliliśmy funkcje reprezentacyjne. Ma być dobrym duchem domostwa, a kiedy przyjadą goście – albo zacną babcią, albo wielką damą – zależnie od zapotrzebowania.
Jagódka i Kajtek też domagali się przyznania im stałych obowiązków, więc je dostali. Mają pomagać doraźnie we wszystkim, a poza tym pilnować psów, żeby nie rozniosły Rotmistrzówki. Młody Pędzel zdecydowanie zdradza takie zamiary, a poważna, wydawałoby się, Niupa, odkryła nagle w sobie niewyżytego szczeniaczka. Biedna, wychowała się w krakowskiej kamienicy i nigdy nie wiedziała, co to jest prawdziwa swoboda. Teraz postanowiła to nadrobić.
W zasadzie już możemy funkcjonować. Emilka zamieściła kilka ogłoszeń, nawiązała też współpracę z kilkoma biurami turystycznymi. Olga ma nas na uwadze – czekamy więc na gości.
Nie wiem, czy nie powinnam jednak pomyśleć o jakiejś dodatkowej pracy w Karpaczu na przykład, albo w Jeleniej Górze. Jak na takie małe gospodarstwo, jest nas tu sporo do obsługi gości, których i tak jeszcze nie widać.
Emilka
Och, och, powiało kapitalizmem! Kupiliśmy trzy samochody!
Baaardzo przyjemne uczucie. W salonie omalże nie podścielono nam pod nogi czerwonego dywanu.
Ale po kolei. Najpierw Warta wpłaciła mi na konto kupę forsy, co natychmiast poprawiło mi samopoczucie, kolor włosów, cerę i stan paznokci oraz uzębienia.
Potem zwołaliśmy kolejną naradę plenarną – celem ustalenia stanu kasy. Zarządziła ją babcia, która hołduje zasadzie „kochajmy się jak bracia, a liczmy się jak Żydzi”. Czekaliśmy z tym jeszcze tylko na tę moją fortunę gangsterską, bo poza tym wszyscy wiedzieli, ile mają. To miała być ostatnia ogólna narada organizacyjna, w każdym razie na razie…
Był wieczór, wszystko w gospodarce zrobione, konie oprzątnięte, psy i dzieci nakarmione, a ponieważ na kolację Lula z Ewą nasmażyły nieprawdopodobnych placków ze staroświeckimi papierówkami, nastrój panował łagodny i ogólnie afirmatywny.
No, może z wyjątkiem Ewy, która była afirmatywna w wymiarze lekkopółśrednim.
– Jagoda i Kajtek wezmą teraz psy i pójdą na spacer – powiedziała, po raz dziesiąty odmówiwszy placka żebrzącemu Pędzlowi. – Dorośli będą teraz omawiać ważne sprawy.
– Ja też chcę omawiać ważne sprawy – oświadczył natychmiast Kajtek. – I Jagodzie też się należy. Psy możemy wyrzucić na podwórko. Spadaj, Pędzel!
– Powiedziałam!
– Zaczekaj, dziecko – wtrąciła babcia. – Ewuniu, może niech oni też słuchają. To w końcu nasze dzieci. Niech wiedzą, na jakim świecie żyją.
– O, fajnie, babciu, babcia ma rację. Pędzel, spadówa, mówię! Nie dam ci już więcej placka, bo pękniesz!
– Kajtek, nie wyrażaj się przy mnie w sposób aż tak młodzieżowy – skrzywiła się babcia. – Ustalamy więc, że psy wychodzą, dzieci zostają.
– Z prawem głosu? – uniosła brwi Ewa.
– Ja bym im dała głos doradczy – wtrąciłam. – Jestem najmłodsza ze starszyzny i pamiętam, że dzieci też czasem myślą.
– To my wam zrobimy jeszcze herbaty, co, ciocia?
– Świetny pomysł.
Trochę się na początku czułam nieswojo, kiedy Kajtek mówił do mnie „ciociu”, ale szybko przywykłam. Swoją drogą, biedny mały Kajtuś. Stracił mamę, jaka by ona tam nie była. No, ale w zamian zyskał trzy ciotki i jedną babcię! Że nie wspomnę o wujciu Wiciu. I kuzynce Jagusi.
Babcia położyła kres moim sentymentalnym rozmyślaniom, wzywając nas na tę naradę ze świeżą herbatą do salonu.
– Przede wszystkim – zagaiła – trzeba policzyć aktywa. Czy zamierzamy rejestrować spółkę cywilną, czy raczej działać na zasadzie gentleman agreement?
– Co to znaczy? – chciał wiedzieć Kajtek, nalewający nam herbatę do reprezentacyjnych filiżanek.
– Umowa dżentelmeńska – wyjaśnił wujek Witek. – Uważam, że wszyscy jesteśmy dżentelmenami, to znaczy wierzymy sobie nawzajem, że nikt nikogo nie wykantuje. Chyba tak będzie nam na razie najwygodniej, zwłaszcza, że nie wymeldowaliśmy się z naszych starych mieszkań.
– To chyba nie ma znaczenia, a zresztą my się wymeldowaliśmy – skorygował go Janek. – Emilka też. My już jesteśmy tutejsi na dobre.
– Ja też – oburzyła się Lula. – Też jestem tutejsza!
– Nie ma obowiązku rejestrowania spółki cywilnej – wtrąciła Ewa, ekonomistka z zacięciem prawniczym. – Wszystkich nas może zatrudniać babcia, jako właścicielka firmy „ośrodek jeździecki”.
– Oczywiście – westchnęła babcia. – Jeszcze mój Kazimierz założył ją w dobrych czasach, kiedy mieliśmy wielu klientów…
– No więc przyjmijmy, że tak będzie. Mnie zatrudni Wiktor, bo on też jest przedsiębiorca.
– Artystyczno-reklamowy. – Zachichotałam nietaktownie.
– Nieważne. W każdym razie naszą sprawą jest, że zasilamy babcię finansowo, a wszystkie wydatki wrzucamy w koszta babcinej firmy. Będzie to potrzebne, kiedy będziemy czynić inwestycje.
– Wy będziecie czynić inwestycje – mruknęła Lula. – Ja nie. Nie wiem, czy sobie nie poszukam jakiejś dodatkowej roboty w mieście, bo widzi mi się, że przy mnie wy wszyscy jesteście kapitaliści, a ja nie mam nic, żadnych pieniędzy…
– No i nie musisz mieć – zagrzmiała babcia. – A jeśli chcesz, to przepiszę na ciebie pół Rotmistrzówki i te wszystkie hektary. Będziesz miała wiano.
– Baaaabciu…
– Nie jęcz, dziecko. Biorę cię na wspólniczkę. Ewa, proszę pisać: Suchowolska Stanisława i Kiszczyńska Ludwika, gotówki zero, w aporcie wnoszą wspólnie dom, stajnię, obejście, dwadzieścia hektarów gruntów, pięć hektarów lasu i cztery konie.
– Chyba dwa konie, babciu? A poza tym przecież Emilka kupiła Bibułę?
– Cztery, mówię. A Emilka nie kupiła Bibuły, bo nie było takiej potrzeby, skoro jest tak, jak jest. Dalej lecimy, dalej, Emilko, teraz ty, córeńko.
– Ja, babciu, dostałam za samochód sto osiemdziesiąt pięć, za jakieś pięćdziesiąt muszę sobie kupić nowe auto, trochę chcę mieć dla siebie na wszelki wypadek, a więc na konto Rotmistrzówki daję, powiedzmy, osiemdziesiąt. A co z tymi czterema końmi, babciu?
Читать дальше