Spojrzałam na Emilkę i zobaczyłam w jej oczach dwie złotówki. Najmniej dziewięćset złotych miesięcznie, z góry za pół roku daje pięć tysięcy czterysta! A myśmy liczyły na trzysta miesięcznie za całość! I w ogóle nie przyszło nam do głowy żądać jakichś pieniędzy z góry!
Młody marynarz, czy może powinnam napisać – student – myślał może, że się waham, bo za mało powiedział, więc dodał:
– Ja wiem, że mieszkania w śródmieściu są zazwyczaj droższe, ale chciałbym, żebyśmy się zrozumieli, nas po prostu nie stać na więcej. I zrozumiem, jeżeli panie powiedzą, że mają korzystniejsze oferty od naszej.
I uśmiechnął się mile.
Ponieważ spodobał mi się, postanowiłam brać, co los przynosi.
– Dobrze – powiedziałam. – Pan jest z nami szczery i my też będziemy szczere. Nie miałam jeszcze żadnych ofert, ale pan nie wygląda na takiego, co mi zdemoluje mieszkanie…
Emilka popatrzała na mnie ostrzegawczo. Młodzian jakby się zarumienił.
– Dziękuję pani za miłe słowa – powiedział. – W razie, gdyby się coś jednak stało, oczywiście, pokrywamy koszty remontu. Myślę, że spiszemy stosowną umowę…
– Oczywiście – rzekłam niedbale, nie informując go, że umowa też mi do głowy nie przyszła. – A zatem umawiamy się na stawkę… cóż, nie chciałabym zedrzeć z panów studentów. Niech będzie trzysta od głowy.
Młodzieniec błysnął zębami w zniewalającym uśmiechu Toma Cruise’a.
– Dobrze. To niech będzie trzysta pięćdziesiąt. Na tyle byliśmy przygotowani, ostatecznie nawet na czterysta, więc jakoś poradzimy, a pani jest bardzo uprzejma. Od kiedy moglibyśmy się wprowadzać? Na razie waletujemy w akademiku, ale nie jesteśmy tam mile widziani…
– A co – zainteresowała się Emilka – to panowie jednak demolują?
– Nie, nie. – Młodzieniec znowu się uśmiechnął zniewalająco. – Jakiś czas temu mieliśmy taki pomysł… wystawiliśmy przez okna na ósmym piętrze głośniki i zapuściliśmy na kompakcie marsze szkockie… może panie kojarzą… orkiestra Highlanderów… na dudach, panie rozumieją… duża siła rażenia… daliśmy pełną moc, włączyliśmy funkcję „replay” i poszliśmy sobie na kilka godzin…
Mój znajomy kapitan słyszał kiedyś w Inverness autentyczną orkiestrę Highlanderów grającą na dudach i twierdzi, że Szkoci dlatego uchodzą za tak waleczny naród, że zawsze wysyłają naprzód tych swoich dudziarzy, przez co ogłuszeni przeciwnicy nie mają już sił do walki…
Emilka pękała ze śmiechu.
– Na jakie konto mam przelać pieniądze? – zapytał czarujący młodzian. – A może panie życzą sobie gotówkę?
– Niech będzie gotówka – zdecydowałam. – Będziemy miały wydatki w związku z podróżą. Myślę, że za trzy dni mogą się panowie wprowadzać.
– A co z meblami? – wtrąciła praktyczna Emilka. – Mają zostać te, co są?
– Jeśli paniom to nie przeszkadza. My nie mamy własnych. Gdyby tylko pani schowała gdzieś te wszystkie drobiazgi…
Uspokoiłam go, że drobiazgi znikną. Część mebli też pewnie z czasem zabiorę do babci.
Jutro spisujemy umowę i kasuję pieniądze, za trzy dni chłopcy się wprowadzają – a my wyprowadzamy.
Więc to już!
Emilka
Ale numer, jesteśmy u babci!
Ten cały Marysin wygląda jak jakiś koniec świata, bo za nim są już tylko góry. Niby niespecjalnie wysokie, biorąc pod uwagę przewyższenie nad poziom morza, ale od podłoża do wierzchołków kawał drogi… jakby tak iść na piechotę. Muszę je dokładnie obejrzeć przy najbliższej okazji. A pewnie będzie tego trochę, bo musimy zabrać się za małe remonty i przeróbki, więc kiedy fachowcy pod czujnym okiem Babci i Luli będą się trudzić nad dorabianiem łazienek – ja będę eksplorować na całego.
Przepiękny student marynarki – czy można studiować marynarkę?, chyba nie, ale co on w takim razie studiuje?
Zapytałam Lulę. Ona twierdzi, że nawigację.
No więc przepiękny nawigator in spe wraz z równie przepięknymi koleżkami (jeden z nich ma chyba dwa i pół metra wzrostu i wszystko proporcjonalne do tego wzrostu) pojawił się na drugi dzień po pierwszej wizycie u nas, spisaliśmy umowę, po czym chłopcy grzecznie wyciągnęli z kieszeni forsę i wręczyli wstrząśniętej Luli, która takie pieniądze widuje zapewne wyłącznie po zawiązaniu bliższego kontaktu z Kasą Zapomogowo-Pożyczkową, czy jak tam się ta pożyteczna instytucja nazywa.
Była w takim szoku, że postanowiłam ją z niego wyprowadzić prostą metodą i zabrałam jej te pieniądze, to znaczy sporą ich część. Wprawdzie Janek przekazał już na moje konto te dwadzieścia tysięcy, ale to będą pieniądze marysińskie. A my musiałyśmy jakoś się dostać na tę naszą wymarzoną wiochę. Przecież nie będziemy taszczyć bagaży pociągiem…
Nawiasem mówiąc, o moim samochodzie ani słychu. Rozmawiałam z policją – prowadzą postępowanie! A dopóki je prowadzą, nie mogę wystąpić o odszkodowanie. Na wszelki wypadek zawiadomiłam Wartę, jaka ją prawdopodobnie czeka przyjemność. Facetka z Warty nie była zachwycona. Niech się wypcha.
Pojechałyśmy wynajętą bagażówką i bardzo dobrze wyszło, bo wszystko dojechało kulturalnie i za jednym razem.
Bardzo dobrze, że się zdecydowałyśmy, bowiem babcia była na skraju załamania nerwowego i jak się zdaje, znowu robiła jakieś rozeznania w tej swojej Sosnówce Górnej, czyli w domu Złota Jesień, czy jakoś tak.
Kiedy nas zobaczyła, omal nie dostała tego załamania, w każdym razie rozpłakała się rzewnie i przyznała, że straciła nadzieję. Kiedy Lula zobaczyła płaczącą babcię, natychmiast poszła w jej ślady i musiałam obie trzeźwić za pomocą koniaczku, którego pewien zapas babcia trzyma w szafce starego zegara z kukułką. Kukułka, na szczęście, chyba zdechła, bo nie kuka. Nie znoszę kukułek zegarowych!
Siedziałyśmy potem przy kolacji, która się przeciągnęła do drugiej w nocy i snułyśmy plany. Babci płakanie przeszło radykalnie, na powrót stała się babcią trzeźwą i przytomną, przy czym okazało się, że przepisy dotyczące prowadzenia różnych prywatnych interesów staruszka ma w małym palcu od lewej nogi. Dowiedziałyśmy się, że do pięciu pokoi gościnnych możemy gospodarstwa nie rejestrować jako działalności gospodarczej, więc podatki nam nie grożą; a konie, jeżeli będą służyły tylko gościom, też nie muszą być zgłaszane jako jakaś szkółka czy ośrodek jeździecki. Potem planowałyśmy remont, liczbę łazienek i różne inne przyjemne rzeczy i tak zeszło nam do trzeciej. Więc nie chciało nam się już instalować w naszych nowych sypialniach, tylko padłyśmy na kanapę w salonie, na waleta, pod kocykami. Ach, cudnie się spało!
Rano koło dziewiątej obudziła mnie Lula, bo się zerwała nagle jak wariatka z krzykiem, że zaspała i spóźni się do muzeum.
– Lula – spytałam ją spod swojego koca – jakie muzeum? Zapomniałaś, że zmieniłaś sobie życie na lepsze?
– O Boże – powiedziała. – Zapomniałam. Emilko, to naprawdę? Ale i tak jest strasznie późno. Babcia nas zabije.
– A gdzieżbym ja was miała zabijać, dziewczątka moje kochane – zagruchała babcia od progu. – Ja przecież taka szczęśliwa jestem, jak chyba nigdy w życiu! Poza tym to przecież pierwszy raz i wy same możecie się czuć jak goście.
– Pierwszy i ostatni? – zapytałam domyślnie, a babcia tylko zaśmiała się rozgłośnie i powiedziała, że śniadanie na stole.
Dużo na tym stole nie było, widać, że babcia finansowo cieniutko przędzie. Ale atmosfera panowała ogólnego szczęścia i słodyczy. Po zasłużonym posiłku poszłyśmy z Lulą zwiedzać metropolię i przy okazji zrobić zakupy jedzeniowe dla nas trzech. Babcia została z misją poinformowania Żakliny, że skończyła się era jej posługiwania we dworze.
Читать дальше