„Na jeden raz”, myśli Teresa, która weszła tu tylko po to, by zrobić siusiu i poprawić makijaż. Zza drzwi łazienki dobiega gwar głosów – są imieniny naczelnika poczty, szefa Jana. „Skąd ich na to stać?”, myśli Teresa i znowu bierze do ręki czarodziejski flakonik. Tym razem już go nie wypuszcza. Odruchowo rozgląda się wokół, mimo że jest sama w tej wykafelkowanej na różowo łazience, a potem wciska flakonik na dno torebki. „Kogo ona posądzi, jak jest nas tu ze dwadzieścia osób?”
Gdy późno w nocy Jan zamyka się w swoim pokoju, Teresa, po głębokim namyśle, chowa Chanel w najciemniejszy kąt kredensu, za fajansowym serwisem. Perfumy czekają na swoją okazję.
– To będzie twój wieczór, twoja noc. Zobaczysz. Czuję to – mówi Teresa do Ewy.
Ewa ostrożnie otwiera flakonik i wszystkie trzy nachylają się, by powąchać jego zawartość.
– Ślicznie pachnie – wzdycha Złotko.
– Jak kwiaty. Kwiaty, jakich w ogóle nie ma, prawda? – mówi Ewa.
– Po prostu pachnie jak Chanel, właśnie taki jest ten zapach – mówi nonszalancko matka, ale zaraz rzuca się ku Ewie, która próbuje wychlapać na siebie tych parę kropli. One wciąż tam są, choć jakby ich ubyło od dnia, w którym Teresa zacisnęła dłoń na flakoniku.
– Nie tak! Co robisz, idiotko! – krzyczy Teresa. – Nie masz pojęcia, jak się obchodzić z prawdziwymi perfumami! Po kropelce za uszy, w zgięcia łokci i na nadgarstki!
– Skąd wiesz? – pyta nieufnie Ewa.
– Czytałam. Chyba w „Tinie” – mówi matka. Obie ze Złotkiem cofają się parę kroków, by obejrzeć Ewę.
– Teraz, z tym niesamowitym zapachem, aż błyszczysz, taka jesteś ładna – stwierdza Złotko.
– Nie jest najgorzej – przyznaje Teresa i wciska Ewie zmięty banknot. – Tu masz dwie dychy od ojca.
– Fajnie – cieszy się Ewa. – Razem pięć dych. Jezu, pięć dych!
– Ale pamiętaj, że jedyne, co ma taka dziewczyna jak ty…
– …to godność, tak, tak – mówi niecierpliwie Ewa.
– i nie patrz, jak kto wygląda i tańczy, ale skąd jest, kim jest i co robi. I unikaj chłopaków stąd, bo to cię daleko nie zaprowadzi. Sama wiesz, jakie tu są możliwości.
– Chyba nie chcesz, żeby Ewa stąd wyjechała? – pyta przerażona Złotko.
– Chcę – mówi twardo Teresa, ale głos się jej łamie. – Chcę, żeby przynajmniej ona stąd wyjechała. A potem ty. Jak dorośniesz.
– Ale ja nie chcę nigdzie jechać i być daleko od ciebie, od taty, od domu – mówi ze strachem Złotko.
Matka uśmiecha się do niej z wyższością:
– Jak dorośniesz, będziesz tylko o tym myśleć.
– Skąd wiesz, o czym będę myśleć, gdy dorosnę? – pyta Złotko.
– Bo wiem, o czym ja marzyłam. I sama zobaczysz. Tu jest okropnie. Wiecie, że wczoraj w nocy obrabowali kiosk z piwem i pobili bejsbolami przechodnia, który to widział? Podobno leży w szpitalu. Chyba znaliśmy go z widzenia. Nie, tutaj nigdy nie będzie lepiej, raczej gorzej!
Tutaj:
miasto powiatowe. Ludność: 17 800. Państwowe zakłady pracy cztery, w tym trzy zamknięte (fabryka wielkiej płyty, fabryka płyt azbestowych, fabryka makaronu), a czwarty właśnie ogłosił upadłość. Bezrobocie: 29 procent. Rynek. Jedna główna ulica, od dworca do rynku. Park wielkości 1,5 hektara, z połamanymi ławkami. Siedem kościołów. Dwa cmentarze, stary w centrum i nowy koło rogatek. Siedemdziesiąt pięć sklepów spożywczych. Miejski Dom Kultury zamieniony na pocztę. Jedno liceum, jedno technikum i dwie szkoły podstawowe. Miejska biblioteka publiczna z czterystu trzydziestoma siedmioma stałymi czytelnikami. Dyskoteka na pięćset osób, tuż za miastem.
– Tu jest ładnie – protestuje Złotko, ale matka potrząsa głową i wychodzi, rzucając Ewie ostatnią uwagę: – Podciągnij ten dekolt do góry, bo opada. Nie jesteś Pamelą Anderson.
Drzwi trzaskają, a Ewa szepcze nerwowo do Złotka:
– Szybko… Nożyczki, igła i czarna nitka. Biegiem, bo się spóźnię!
– Po co? – dziwi się Złotko.
– To musi być miniowa, a nie takie coś nad kolana – wyjaśnia Ewa. – Zszyjemy na okrętkę. Tam i tak jest ciemno, nikt nie zobaczy.
Po kwadransie Ewa kręci się przed lustrem w sukience skróconej o dwadzieścia centymetrów.
– i jak? – pyta.
– Jak się schylasz, to widać ci majtki. Czarne – mówi Złotko niepewnie.
– Tak ma być. Nie będę się schylać. Aaa, jeszcze tampaksy. Przynieś z łazienki, no, już…!
Ewa wpycha tampaksy w miseczki biustonosza.
– To tam się je wkłada, jak leci krew? – dziwi się Złotko.
– Aleś ty głupia – śmieje się Ewa. – Tam się je wkłada, jak chce się mieć większy biust.
– Po co? – pyta Złotko, ale siostra nie odpowiada, zajęta już tylko sobą. Otulona w stary, gruby płaszcz wybiega z domu.
– Nawet nie złożyła nam życzeń na ten nowy rok, ba, na nowy wiek – żali się matka.
– Umówiła się przy autobusie o dziewiątej, a już pięć po – Złotko usprawiedliwia siostrę.
– No to my sobie będziemy życzyć. Zostaniesz ze mną do dwunastej? Nie uśniesz? – pyta matka.
– Nie usnę – odpowiada niepewnie Złotko. – a co będziemy robić?
– Oglądać telewizję. Zostań. Nie chcę być sama w taką noc.
– Nie jesteś sama. Masz telewizor. I jest tata.
– Tata… Kupiłam szampana, mrozi się w lodówce. Dam ci trochę na spróbowanie – kusi Teresa.
– Szampan szczypie i jest kwaśny. Dawałaś mi go rok temu, nie pamiętasz? – krzywi się Złotko.
– No to sobie zatańczymy. Ja i ty, dobrze? Nauczę cię tańczyć.
– a umiesz? – pyta podejrzliwie Złotko.
– Pewnie, że umiem. Kiedyś tańczyłam najlepiej w całym mieście.
Kiedyś:
Teresa wypycha sobie biustonosz watą. Z dwójki trzeba zrobić trójkę. Albo więcej. Sukienka jest w porządku, opięta tam gdzie trzeba i powiewająca na tyle wysoko, aby odsłonić w tańcu ładne nogi.
„No i który… który… który…”, zastanawia się, nie odrywając oczu od zgrabnej sylwetki w lustrze. „Który z tych dwóch? Jacek, bo jest przystojny, fantastycznie tańczy i wszystkie dziewczyny mi zazdroszczą? Czy Jan: tańczy okropnie, aż żal byłoby mu to powiedzieć, nigdy mu tego nie powiem, za to Jan będzie artystą”.
Jan jest muzykiem. Wprawdzie, według Teresy, gra coś, przy czym po prostu się zasypia, czego nie da się słuchać, ale studiuje w Krakowie i wszyscy wiedzą, że kiedyś ruszy na podbój świata. Gdyby coś z tego wyszło, Teresa znajdzie się wtedy u jego boku. Będzie się kłaniać publiczności na estradzie i część tych potężnych, oszałamiających braw przypadnie jej, gdyż wszyscy będą wiedzieć, że to Teresa opiekuje się mężem i dba o jego karierę.
– Artysta! Cha! Cha! Oj, nie mogę…! – śmieje się jej matka. – Pracowałam kiedyś u artysty, robiłam właśnie duże pranie, nagotowałam garnek krochmalu, a on przyszedł i zjadł, bo myślał, że to zupa! No, ale forsę miał. Pamiętaj, Teresa, nie patrz, jaki jest, tylko co robi i jak daleko zajdzie, bo wtedy daleko zajdziesz razem z nim. Tam gdzie mnie się nie udało. A mogłam. Brzydka nie byłam.
Jacek… Gdy tańczą w zbliżeniu, Teresa czuje ręce Jacka na swoich plecach, czuje każdy jego palec z osobna, jak wygrywa koncert na jej ciele, mimo że to Jan ma podobno ręce pianisty, a Jacek jest tylko kierowcą. Dłonie Jana są martwe, gdy jej dotyka, mimo że on sam czerwieni się, a wargi mu drżą jak u dziecka, które chciałoby się rozpłakać.
– Potańczę sobie z Jackiem, ale wyjdę z Janem. To on mnie odprowadzi i może się wreszcie odważy… Muszę go ośmielić – postanawia Teresa.
Читать дальше