– i do Krakowa! – wyrywa się któraś z uczennic.
– Do Krakowa? Po co? Tam nie ma nic ciekawego a teraz opowiem wam o niezwykłym dzieciństwie małego Soso…
Wszyscy w klasie milkną. Dzieciństwo małego Soso brzmi prawie tak zachęcająco jak Przygody Winnetou. A mały Soso to po prostu duży Józef Stalin.
– Był dzieckiem genialnym…
Klasa w gorączkowym podnieceniu słucha opowieści pani o Pawliku Morozowie. o Pawce Korczaginie, o tym, jak Lubow Jarowaja z miłości do partii porzuciła złą miłość do białogwardzisty, wroga rewolucji i wydała go w ręce Czeka. To jest prawie tak samo ciekawe jak opowieści o Indianach; tam też byli źli biali i dobrzy czerwoni.
Ale najciekawsza – gdyż najbardziej niepojęta – jest dyktatura proletariatu. Chyba nawet pani nie wie, czym ona jest, gdyż choć wciąż używa tego określenia – to jednak nie objaśnia go, więc Irenka sama je sobie wyobraża: dyktatura proletariatu jest czymś wspaniałym i mocnym. Można być przy niej bezpiecznym, nigdy nie czuć strachu, przeciwnie: napełniać lękiem innych – byle być jej częścią. Dyktatura proletariatu wszystko wie i nigdy nie ma wątpliwości. Choć jest rodzaju żeńskiego, to jednak nie ma płci. Jest podobna do gigantycznego robotnika, wymalowanego na jednej ze ścian przy rynku – ma toporne, grube rysy i sękate, mocne dłonie, lecz równocześnie delikatne loczki pani i jej zdecydowany, jasny, wibrujący głos. Irenka bardzo chce być dyktaturą proletariatu, choć nie wie, jak to osiągnąć.
…tymczasem pani awansowała. Jest teraz wicedyrektorem, bo jej poprzednik odszedł na emeryturę. Wszyscy, którzy nagle odchodzą ze szkoły na emeryturę – choć wcale nie są zbyt starzy – już nigdy nie wracają. Nauczycielka polskiego, nauczyciel historii, nauczycielka francuskiego, a nawet pani od robótek ręcznych, która uczyła haftu richelieu.
Na lekcji polskiego Irenka dowiaduje się, że pani przed wojną chodziła boso i Polska Ludowa dała jej wszystko. Wicedyrektor przed wojną też był wicedyrektorem. A z dyrektorem nic nie wiadomo. Podobno ma brata w Londynie, choć się do tego nie przyznaje. Podobno bardzo się stara. Może z tego powodu dyrektor ogłasza wielki szkolny konkurs – i pani jest trochę zła, że to nie ona wpadła na ten pomysł, ale zaraz przejmuje inicjatywę:
– Dziewczynki i chłopcy! Nieważne, kto pierwszy, ważna jest idea. Ogłaszamy z panem dyrektorem wielki konkurs na najpiękniejszy list do Józefa Wissarionowicza Stalina. Nagrodą będzie dyplom i książka Wandy Wasilewskiej Ojczyzna. Najlepsze listy wyślemy do ZSRR – podkreśla pani ze wzruszeniem.
Na przerwie pani bierze Irenkę do swojego gabinetu. Zamyka drzwi i mówi cicho:
– Irenko, chcę, żebyś wygrała ten konkurs. Chcę, żeby wszyscy zobaczyli, jak wielkie zmiany mogą zajść w mentalności kogoś z reakcyjnej rodziny, jeśli ten ktoś trafi w ręce właściwych nauczycieli. Irenko, rozumiesz? Irenka nie rozumie, ale wie, że jej list musi być najlepszy – i jest przerażona. Co będzie, jeśli zawiedzie panią? Czy pani przestanie ją lubić? a może pani wyśle ją na emeryturę?
– Irenko, spójrz mi w oczy i słuchaj – mówi pani. – Po tobie widać, jak wiele socjalizm zmienia w młodym człowieku i to pomimo że pochodzisz z nie najlepszej rodziny. Ty, Irenko, masz szansę dogonić klasę robotniczą, rozumiesz?
Irenka nie rozumie, ale ufa pani. Irenka wie, co to znaczy „nie najlepsza rodzina”. To taka rodzina, której, nie pomoże ani droga krzyżowa, ani droga do Nowej Huty – taka rodzina zawsze będzie w jakimś niedobrym, niepewnym, pełnym lęków miejscu. („I w takim miejscu pozostała do samego końca, mimo że ustrój się zmienił”, myśli stara Irena).
„Dlaczego nie jestem robotnikiem o wielkich, spracowanych dłoniach, trzymającym wielkie koło?”, martwi się Irena uczennica.
Robotnik jest wymalowany na jednym z największych budynków w ich niedużym mieście i każdy, idąc do pracy, do szkoły, do sklepu czy do domu, musi na niego patrzyć. Niepokoi ją wprawdzie, że to koło wygląda jak ster statku, a nigdzie nie widać wody. Robotnik płynie zatem po twardej ziemi. Irenka też stoi teraz na twardej ziemi i z niepokojem słucha słów swojej pani.
– Irenko… – mówi pani gorączkowo. – Zapamiętaj: najważniejszy jest początek, potem już samo poleci. Gdy piszesz list do mamy, to zaczynasz od słów „kochana mamo”. Pomyśl, jak byś nazwała Józefa Wissarionowicza Stalina?
– …kochany Józefie? – pyta niepewnie Irenka.
Pani parska i obryzguje jej twarz kropelkami gorącej śliny. Zaciska dłonie i boleśnie szarpie dziewczynkę za jeden z warkoczy. Wzdycha tak głęboko, iż tym westchnieniem wciąga niemal całe powietrze w gabinecie, więc Irence robi się duszno i gorąco. Zaczyna się pocić.
– Zastanów się! Myśl! To bardzo ważne! Nie ma teraz nic ważniejszego! Początek! Początek! POCZĄTEK! Początek musi być tak niebanalny, tak oryginalny, jakiego nigdy w życiu nie napisałabyś do nikogo w żadnym liście, tylko do NIEGO!
Irenka siedzi w domu i gryzie końcówkę pióra. Ma niebieskie wargi i siny czubek języka. Tata słucha Radia Londyn:
– BUMIBUM! BUMIBUM! Nadajemy wiadomości zawsze prawdziwe!
Mama słucha Radia Londyn, ciocia słucha Radia Londyn, a Irenka siedzi w pustym pokoju, przy pustym stole, nad pustą kartką papieru.
– …początek… początek… POCZĄTEK!!!!!
– Co piszesz, Irenko? – pyta ciocia, wkraczając znienacka do pokoju.
– List do Stalina – odpowiada.
– Jezus Maria! – krzyczy ciotka.
Do pokoju, w ślad za jej krzykiem, wpadają mama i tato.
– Co się stało?
– Spytajcie swojego dziecka, co ono robi!
– Co robisz? – pyta nieufnie mama.
– Piszę list do Stalina – powtarza cierpliwie.
– Dlaczego piszesz list do Stalina?! – woła ojciec.
– Wszyscy piszą. Cała szkoła – stwierdza spokojnie. Ciocia nagle klęka, robi wielki znak krzyża i głośno zaczyna:
– Ojcze nasz, któryś jest w niebie…
– …święć się imię twoje – dołącza mama.
– Przyjdź królestwo twoje – ojciec wtóruje im, patrząc na córkę wzrokiem niepewnym i cierpiącym: -…jako w niebie, tak i na ziemi.
Trójka dorosłych, modląc się, patrzy na Irenkę. Chcą odkupić jej grzech. Chcą odnaleźć ład w swym niepokoju o nią. Chcą zrozumieć niezrozumiałe.
– Jak musisz, to pisz – kończy mama po słowie „amen”. I wychodzą, pokazując jej, że nie chcą mieć w tym udziału.
– Ojcze nasz, któryś jest w niebie… Ojcze nasz… Ojcze nasz?! Zaraz… zaraz… jak to pani mówiła? – Irenka już wie, że przyszedł moment olśnienia. Ma. Ma upragniony początek.
– Ojcze nasz, któryś jest… – zaczyna pisać i namyśla się już tylko chwilkę: – któryś jest nadzieją wszystkich Polaków, małych i dużych, nadzieją polskich dzieci…
Teraz pióro już samo biegnie po papierze. Pani miała rację, że ważny jest początek, potem jakoś leci. Irenka starannie łączy zbitki różnych wypowiedzi pani o socjalizmie, o robotnikach, o zgniłej inteligencji, która jednak dojrzewa, o małym Soso i wielkim Józefie Wissarionowiczu.
Irenka wie, że tym początkiem dotknęła tajemnicy dyktatury proletariatu; zbliżyła się do robotnika ze ściany w rodzinnym mieście, z jego wielkimi dłońmi i dziwnym kołem ze szprychami; odsunęła się od zgniłej reakcji. Spełniła oczekiwania pani.
Kończy pisać i robi malutki, ukradkowy znak krzyża: „Spraw, Panie Boże, żeby się udało”.
Tego wieczoru dziewczynka długo i gorliwie odmawia pacierz. Nie robi tego tak jak zwykle, klęcząc pod kołdrą, by nie zmarznąć i klepiąc niezrozumiale wyuczone na pamięć słowa. Tym razem wychodzi z łóżka, klęka w nocnej koszuli na chłodnej podłodze i, zziębnięta, modli się długo i powoli, usiłując pojąć słowa modlitwy. Ma uczucie, że pierwszy raz w życiu pojęła je naprawdę.
Читать дальше