Najniżej położony czworokątny głaz stanowił stopy Światowida. Drugi głaz wznosił się czterema kolumnami w górę – były to nogi Bezimiennego. Jon zbliżył się jeszcze bardziej, odróżnił trzeci głaz, nieco wypukły, z realistycznie wyciosanymi, monstrualnych rozmiarów atrybutami męskości Boga. Dopiero teraz Jon uprzytomnił sobie, że płeć Boga Dobroci nigdy nie była przedmiotem żadnych rozważań. Nie miała znaczenia. Bezimienny widocznie chciał być mężczyzną i pragnął, by nikt w to nie wątpił.
…ale oto czwarty głaz, z wystającym dziwacznie i także monstrualnie powiększonym pępkiem: brzuch Boga. Piąty głaz był niezwykle potężny i wydawał się być szerszy od pozostałych: to były Jego ramiona i Jon nie mógł wyobrazić sobie siły, która wydźwignęła je na tę wysokość. Plemię nie znało techniki, która byłaby w stanie tego dokonać! Ręce ludzkie wydawały się za słabe: nawet gdyby połączyć ręce setek czy tysięcy ludzi. Szósty głaz tworzył mocną, krótką szyję, siódmy olbrzymią głowę. Gdy wzrok Jona padł na najwyższy kamień posągu, chłopiec był już tak blisko, że musiał zadrzeć wysoko głowę. Lękał się tego momentu, więc skorzystał z bolesnego oślepienia oczu słońcem, opuścił głowę i jeszcze raz się rozejrzał wokół.
Kamienna Droga kończyła się owalnym placem. Z czterech stron prowadziły do niego trzy inne Kamienne Drogi, takie same jak ta, którą przybył. Drogi wiły się i nie widać było, dokąd prowadzą. Widocznie każda z nich miała swój trzeci zakręt. Wokół placu i czterech Dróg rozciągała się gęsta, ciemna Puszcza a pośrodku stał On. Jon poczuł dreszcze i chłód. Otrząsnął się i powoli zaczął okrążać posąg.
– On… On ma… On ma cztery postacie! Cztery oblicza! – zdziwił się i wystraszył jeszcze bardziej.
Obszedł posąg jeszcze raz wolno i uważnie. Tak, Światowid miał cztery oblicza, poczwórne ramiona. Stał na czterech nogach. Miał cztery wystające pępki i cztery potężne znamiona męskości. Patrzył też w cztery różne strony świata, dokładnie tam, dokąd prowadziły cztery Kamienne Drogi. Światowid…
– Widzący światy… Mogłem się tego domyślić… – wymamrotał Jon. – Ale co On widzi, skoro nie jest wyższy od drzew w Puszczy, najwyżej im równy? Chyba że wtedy, gdy oddawano Mu cześć, te drzewa sięgały mu zaledwie brzucha…? A może widzi dalej, niż mi się wydaje?
Słońce stało już wyżej, rzucając jasny blask, więc długi cień Bezimiennego skrócił się i Jon z uwagą zaczął wpatrywać się w głazy tworzące posąg. Były równie gładko obrobione jak te na Kamiennej Drodze, a może nawet gładsze. Ale posąg nie lśnił. Przeciwnie. Wydawał się pochłaniać światło. Jeśli szczegóły postaci rzeźbiły ludzkie ręce, nie były one zbyt precyzyjne. Bóg wydawał się toporny, lecz tym bardziej potężny. Oczy patrzącego nie musiały koncentrować się na ozdobnych szczegółach, których nie było, ale od razu obejmowały potężną sylwetkę. Poza znamionami męskości, wypukłym pępkiem, z grubsza zarysowanymi wielkimi, siedmiopalczastymi dłońmi – reszta była gładka na tyle, na ile gładki może być obrobiony kamień.
Jaką twarz miał ten Bóg? Chłopiec cofnął się, by w nią spojrzeć. Stojąc u stóp Światowida, dostrzegało się tylko Jego wielkość, Jon zaś zapragnął nagle zajrzeć mu w oczy. Czy w ogóle je miał…? Tak, były półprzymknięte, wpół zakryte grubymi powiekami. Cztery pary. Ale pod jedną z par powiek nagle coś zalśniło. Co…?
Nie, nie można było zajrzeć Mu w oczy z tej odległości ani w ogóle z perspektywy Kamiennej Drogi. Trzeba by wspiąć się na ramiona Boga, co powinno być łatwe. Ale Jon nie miał na to ochoty i w pierwszej chwili wydało mu się bluźnierstwem. Zbliżył się jednak ponownie do posągu i z pewnym wahaniem dotknął go. Był ciepły. Cieplejszy, niż powinien być kamień stojący w głębi Puszczy. I zdawał się pulsować. Jak żywe ciało.
Dopiero teraz Jon spostrzegł pod stopami jasny pył, łączący się czasem w grudki lub tworzący dziwaczne kształty. Chłopiec przykląkł i wziął go do garści. Pył przesypał się przez palce jak piasek. Wziął grudkę. Pył osypał się z niej, ale jądro grudki wydawało się być twarde. Jon zmarszczył brwi w zamyśleniu i sięgnął po jeden z większych kawałków.
To jest czaszka… Ta grudka jest zmurszałą czaszką małego stworzenia. Może to była kuna, a może zając? A to duże, tam, obok…
Jon miał nadzieję, że to czaszka zwierzęcia, ale czuł, że to nieprawda.
– Składano mu ofiary z ludzi… – usłyszał jeszcze raz głos Isaka.
– Moje Plemię? Niemożliwe! – przypomniał sobie swoją odpowiedź.
– Twoje Plemię. I inne Plemiona…
W tym pyle leżały gdzieś szczątki zabitych pierwszych kapłanów Boga Dobroci, którzy dotarli do Wioski przed stu pięćdziesięciu laty. A może i szczątki kapłanów, którzy dotarli do innych Wiosek i których również przywleczono tu jedną z czterech Kamiennych Dróg?
Chłopiec wycofał się z owalnego placu. Spojrzał jeszcze raz w twarz Bezimiennego i odwrócił się. Zaczął wolno powracać tam, skąd przyszedł. Choć wszystkie cztery Kamienne Drogi wydawały się identyczne, Jon wiedział, która jest jego Drogą. Uszedł tylko kilkanaście kroków.
– GRDGHGBZW – powiedział Bóg bezdźwięcznym, dudniącym głosem.
Jon rozejrzał się wokół. Na skraju Puszczy coś delikatnie się czerwieniło: mały, ledwo zakwitający kwiat, jeszcze ze stulonym pąkiem. Podszedł, zerwał go i położył u stóp posągu.
– Nie licz na krwawe ofiary. Ten kwiat też jeszcze przed chwilą żył. Musisz się nim zadowolić – powiedział.
– GRDGHGBZW – powtórzył Bezimienny.
– Nie wiem, co do mnie mówisz, ale jeszcze tu wrócę. Wiem, że muszę wrócić, więc nie upominaj mnie…
Bóg umilkł. Gdy Jon wracał do Wioski, krzewy i drzewa rosnące przy Kamiennej Drodze nie próbowały go wstrzymywać.
* * *
Nie wszyscy zmieścili się w świątyni na zaślubinach Gai z Jonem. Wiele kobiet i mężczyzn z Plemienia stało na placu, aby – w zgodzie z obyczajem – obsypać młodą parę złotym ziarnem zbóż, płatkami suszonego jaśminu i natrzeć ich dłonie miodem. Zboże symbolizowało życzenie wiecznego dostatku dla rodziny, którą właśnie założyli; jaśmin – aby ich wspólne pożycie zawsze kwitło, a miód – by przeważała w nim słodycz nad goryczą. Miód należało szybko zlizać, nie po to, aby – jak twierdzono – słodycz nie uciekła, lecz by nie zleciały się pszczoły i osy, naznaczając szczęście małżonków bolesnymi ukąszeniami.
Nim jednak tradycji stało się zadość, Jon i Gaja stali u stóp ołtarza przed Isakiem, który ubrał się na tę okazję w odświętne błyszczące szaty. Nie lubił ich wkładać, Jon o tym wiedział, starzec bowiem był głęboko przekonany, że Bóg Dobroci nie potrzebuje złota, srebra, atłasu, brokatów i pereł, woli swego sługę w znoszonym burym habicie. Nie wypadało jednak udzielać ślubu młodym w codziennym stroju; Plemię uznałoby to za niestosowne. Ludzie lubią oznaki bogactwa i Jon pomyślał, że być może kapłani ulegają temu wbrew swej woli. Także goście weselni przebrali się odświętnie, niektórzy w futra mimo letniej pory. Znamiona dostatku wyznaczały pozycję rodzin w Wiosce.
Panna młoda była piękna, ale Plemię przywykło do jej urody i prześmiewało raczej, z dobroduszną ironią, brązoworude piegi i wysoką, gibką sylwetkę Gai, jako zbyt szczupłą.
– Niełatwo jej będzie rodzić dziecko – szeptały zgryźliwie starsze kobiety, których biodra przypominały w obwodzie kilkusetletnie drzewa.
Читать дальше