Anna kiwnęła głową, ale Ewa dokończyła:
– Pielęgnuję tego motyla, ale to trudne pielęgnować coś, co tylko przeczuwasz, że jest.
– Idź zatem do szpitala i powiedz to obcej kobiecie, która urodzi takie dziecko jak twoje i będzie w szoku. Jesteś jej to winna – powiedziała Anna, lecz Ewa pokręciła głową.
– Nie mogę. Ty możesz, bo pokażesz im zdjęcie Elżbietki i one uwierzą, że można ujść nachalnej ludzkiej ciekawości i zapobiec odrzuceniu ich dziecka przez świat. A ja musiałabym pokazać im Myszkę. Wtedy one uciekną przed swoim dzieckiem i już nigdy nie zechcą go zobaczyć…
Zamilkły. Myszka patrzyła na nie i mruczała coś, co mogłoby przypominać melodię – pod warunkiem, że którakolwiek z nich znałaby Mahlera. Ale obie go nie znały.
– Anno, dobrze mi zrobiła ta rozmowa, ale już idź. Myszka się niecierpliwi… Patrz, zaczyna się kiwać, coś mruczy…
Myszka rzeczywiście kiwała się, gdyż myślała już tylko o tym, że chciałaby szybko zjeść obiad i pójść na strych.
Trwał dzień siódmy.
Dzień siódmy: kobieta i mężczyzna
Gdy rozsuwały się kolejne zasłony – miękkie, zróżnicowane w odcieniach czerni, przypominające pajęczyny, choć gęściejsze – Myszka zastanowiła się, czy także Ogród nie jest taką zasłoną, tyle że barwną. Taką jak kurtyna w wesołym miasteczku.
Wesołe miasteczko przyjechało na duży plac koło ich osiedla i rozstawiło tam karuzele, strzelnice i namioty z tajemniczą zawartością. Obok miasteczka pojawiły się budki ze słodkomdłą cukrową watą, chrupiącym popcornem, balonową gumą do żucia, coca-colą i wafelkami oblanymi lepką od lipcowego słońca czekoladą.
Z wesołego miasteczka już z daleka niosła się wesoła muzyka i radosne okrzyki dzieci, więc Ewie nie udało się wymigać od próśb Myszki, choć bała się tej wyprawy. A jednak było mniej strasznie, niż sądziła. Bardziej od Myszki uwagę zwiedzających przyciągały kobiety o dwóch głowach lub z brodą, karlice i karły, Wróżka z Jedynie Prawdziwymi Horoskopami, potężne diabelskie koło, salon krzywych luster, strzelnica z błyszczącą panią z plastiku, z której – kiedy nabój z karabinu trafiał w biust – opadało skąpe ubranie.
Myszka z zachwytem zwiedziła prawie wszystko, poza salonem krzywych luster, gdzie mama nie chciała z nią wejść. Mama już dawno usunęła z domu większość luster; pozostawiła tylko to w łazience, w którym dziewczynka widziała jedynie czubek głowy. Mama nie lubiła, gdy Myszka patrzyła w lustro; Myszka też tego nie lubiła. Przejrzała się w lustrze tylko raz – zanim mama zdjęła je ze ściany – i wystraszyła się. Pokazując palcem na swoje odbicie, potrząsała głową, powtarzając z niepokojeni:
– Neee… neee…
Ewa odniosła wrażenie, że jej córka wzięła swoje lustrzane odbicie za kogoś obcego, kogo nie chciała oglądać.
Mimo nalegań Myszki nie wsiadły też na karuzelę, której siodełka wirowały w szalonym pędzie, a pasażerowie wydawali z siebie podekscytowane piski. Tym razem Ewa obawiała się “małego nieszczęścia”, gdyby córka się wystraszyła. Za to pozwoliła jej pojeździć na drewnianych konikach, które spokojnie bujały się w górę i w dół, łagodnie, bezpiecznie, jednostajnie. I tylko dwoje dzieci pokazywało Myszkę palcami, gdyż reszta zajęta była jazdą.
A potem poszły zrobić sobie zdjęcie. I Myszka miała teraz przed oczami tamto miejsce przeznaczone do wykonywania pamiątkowych fotografii. Pośrodku wesołego miasteczka rozpięta była jaskrawa, kolorowa kurtyna. Nieznany artysta namalował na niej szmaragdowozielone drzewa; piasek był żółty jak dojrzała cytryna; morze w kolorze turkusu z maminego pierścionka, z bałwaniastymi falami, które wieńczyły mlecznobiałe grzebienie. Poza brązowo-zielonymi drzewami widać było wielobarwne zwierzęta: czerwone wiewiórki, kropkowane symetrycznie żyrafy, zebry z równiutko odrysowanymi pasami, a przede wszystkim motyle ze zdumiewającą mieszaniną kolorów na wielkich skrzydłach. Myszka nie mogła się im napatrzyć – tak były inne od tych, które oglądała, gdy fruwały nad ich trawnikiem. Nad tą rozbuchaną feerią barw rozpościerało się niebo, tak szokująco szafirowe, że Myszka aż uśmiechnęła się do tego niespotykanego koloru.
Na kurtynie, koło pierzastej palmy, stały dwie wyraziście odmalowane różowe postacie: kobieta i mężczyzna. Należało wsadzić głowę do otworu, który znajdował się tam, gdzie powinny znaleźć się twarze. I już po chwili z aparatu fotograficznego leniwie wysuwało się zdjęcie. Dziwnym sposobem zdjęcie było mniej kolorowe niż kurtyna, jakby aparat nie był w stanie oddać szaleństwa barw. Myszka wiedziała o zdjęciach, mama bowiem, po wielu prośbach, pozwoliła jej stanąć na stołeczku z tyłu kurtyny, włożyć buzię w otwór i zrobić sobie zdjęcie. Ale gdy zdjęcie wysunęło z aparatu kolorowy język, mama schwyciła je, jeszcze mokre, zmięła i wyrzuciła do kosza.
– Nie wyszło, trudno – powiedziała do Myszki z zakłopotanym uśmiechem.
– Neee? Jaa…? – spytała Myszka, a zakłopotany uśmiech mamy stał się jeszcze bardziej zakłopotany.
– Nie, nie ty. Ty jesteś w porządku. To ten… ten przeraźliwy krajobraz wyszedł okropnie. Kolory się nie udały. Wyblakły – odparła mama niezrozumiale.
…i właśnie ten krajobraz z jaskrawej kurtyny wesołego miasteczka podobny był do Ogrodu. Ale nie tego, na który Myszka dzisiaj patrzyła, lecz do Ogrodu sprzed kilku dni. Ponieważ zaszła w nim zmiana.
Myszka postąpiła krok w przód i Ogród, jak zwykle, otoczył ją szczelnie i w taki sposób, że nagle odczuła jego dziwną nieskończoną skończoność. W przeciwieństwie do tego, co On stwarzał wcześniej – niebo, ziemię, wodę i przestrzeń pomiędzy nimi – Ogród zdecydowanie miał początek. I tylko początek. Myszka miała uczucie, że gdyby szła ciągle naprzód i naprzód, wróciłaby do tego samego punktu, z którego wyszła.
Ale nie tylko to się zmieniło. Ogród miał teraz bardziej stonowane kolory. On umiał poprawiać swoje błędy. Obecny Ogród był, zdaniem Myszki, o wiele ładniejszy. Postanowiła go zwiedzić i cichutko posapując, ruszyła tam, gdzie wydawało się jej, że wśród drzew prześwituje strumyk.
– Sssspójrz, jak pięknie! – zasyczał Wąż nad jej głową.
Znowu widziała jedynie kilka zwojów jego cielska, zwieszonego z drzewa, i pomyślała, że nawet jeśli Ogród ma tylko początek, to Wąż niewątpliwie jest nieskończony. Wcale by się nie zdziwiła, gdyby się okazało, że wielkość Ogrodu wyznacza jego długie, wijące się ciało.
– De…dooob – powiedziała, wiedząc od mamy, że zawsze powinno się mówić “dzień dobry”.
Wąż zasyczał gniewnie:
– Ssssstój, zapomniałaś o jabłku.
Nie zapomniała. Ale przeczuwała, że czarodziejskie jabłonie do kogoś należą. Tym właścicielem nie był Wąż. I bała się, że gdy zerwie jabłko, czyjś Głos powie: “To NIE jest dobre…”
– Ssssspójrz, ile ich tu jessst – uśmiechnął się Wąż, odpowiadając jej myślom: – Nie bój się, On pozwala jeść jabłka ze wszysssstkich drzew, poza jednym, którego i tak nie znajdziesz. Jessst dobrze ssschowane.
Gryzła jabłko, połykając łapczywie soczyste kęsy, i rozglądała się wokół.
– A gdzie jest to zakazane drzewo? – spytała.
– Wszędzie i nigdzie. To zwykłe drzewo i dlatego trudno je odnaleźć – wyjaśnił uprzejmie Wąż.
Zjadła całe jabłko, a nawet ogryzek. Wąż uśmiechał się do niej, pokazując drobne ząbki.
– Jessssteś śliczna i lekka jak motyl – stwierdził. “I nikt o tym nie wie oprócz mnie”, pomyślała Myszka z żalem, ale Wąż odpowiedział jej myślom:
Читать дальше