W wydawnictwie widziałam okładkę książki i przeczytałam posłowie Kotańskiego.
Napisałam część teoretyczną pracy magisterskiej i Docent ją zaakceptował.
Kwestia – otruć się czy powiesić – zawsze jest do rozwiązania. Jestem rozdarta na małe, kolorowe kuleczki, które nigdy nie połączą się w całość. Są obok siebie, pozornie zgodne i bliskie, ale każda z nich ma inny odcień życia.
Za bardzo chcę wiedzieć, kim jestem. A są na świecie istoty tak nieznane, że człowiek drży z przerażenia przed ich poznaniem.
Cezar skończył pięć lat. Tak, przyjacielu, zawsze jesteś przy mnie. Zaliczam czwarty rok studiów. Zbyt często myślę o przyczynach mego odejścia z domu jedenaście lat temu, zanim stałam się chora.
Nie należy przeszkadzać ludziom wokoło, są bardzo zajęci, zapracowani, gubią się i nas też, w małych dziurach kieszeni, tak jak drobne monety spadamy z delikatnym pobrzękiwaniem i mija nasz czas.
Nigdy wcześniej nie stałam tak z boku ludzi i nigdy nie byłam tak blisko ich spraw. Czuję, że chcą się do mnie zbliżyć, ale jeszcze nie potrafię opowiedzieć im swojej historii. Nie potrafię im powiedzieć, jak bardzo byłam chora i że trwam nadal w obsesjach, które będą się mną opiekowały przez lata jak najczulszy kochanek, aż im ulegnę.
Coś we mnie rośnie. Nowe pomysły na pisanie dojrzewają, by zaowocować.
Kiedy mnie dotykasz, wydaje mi się, że topnieję odkrywam się, ba, rodzę, ale to jeszcze nie mój czas ani nie Twój, ani tego dziecka, któremu każesz przyjść na tak okrutny świat.
Barbara Rosiek obchodzi swoje dwudzieste piąte urodziny. Wizyta u psychiatry to nowa recepta, i słusznie.
Zaliczyłam czwarty rok studiów.
Noszę w kieszeni śmierć, pieszczę ją między palcami, wygładzam, naciskam czułe punkty.
Dlaczego zmuszacie mnie do życia, przecież mam prawo do własnej śmierci? Dlaczego osaczacie mnie podstępnie miłością i błagalnym wzrokiem, szantażujecie mnie własnym obłędem? Dlaczego nie mogę być wolna?
Zaczęłam praktykę w Centralnym Szpitalu Klinicznym w Ligocie, na neurologii. Musiałam opowiedzieć życiorys mojej szefowej i stwierdziła, że boję się naruszenia obrazu własnej osoby, mam frustracje z powodu zaniżonej samooceny, zbyt duży poziom lęku, napięcia i niepokoju. Diagnoza błyskawiczna i trafna.
Mieszkam w akademiku na Tysiącleciu na „waleta” w pokoju koleżanki.
Badam młodą dziewczynę z padaczką, mam szansę nauczyć się diagnozy neuropsychicznej. Odstawiłam wszystkie leki i zniżkuję. Wieczór. Nie wiem, co jeszcze się dzisiaj wydarzy. Mieszkam na dziesiątym piętrze.
Testuję pacjenta za pacjentem. Jest to wyczerpujące dla obu stron, a nawet psycholog jest bardziej zmęczony.
Dzisiaj moja szefowa opowiedziała mi swój życiorys. Bez diagnozy z mojej strony.
Zastanawiam się nad sensem badań organicznych. Zastanawiam się nad sensem bycia psychologiem, formą pomocy ludziom, bycia z nimi.
To jednak jedenaste piętro, a nie dziesiąte. Za oknem widać widmo białej damy. Zagląda do pokoju i zasłania światło. Wszystko przemija jak wiatry z różnych stron świata.
Błąkam się po mieście bez jednej dobrej myśli w sobie, bez uśmiechu do przelatujących ptaków, bez ciepła w dłoniach.
Dzisiaj zbadałam trzech pacjentów. Moja szefowa pojechała na tydzień nad morze.
Dzisiaj przestałam się bać śmierci.
To dla nich stanę się niezagojoną raną, wiecznym bólem, otchłanią bez końca.
Jestem martwa.
Przygotowałam śmiertelną dawkę leku.
Śmierć także mi nie wychodzi.
Podnoszę się codziennie z łóżka na jedenastym piętrze, z fotela na piątym piętrze kliniki, na ulicy podnoszę głowę i dostrzegam w tłumie pojedynczych ludzi.
Kończę staż w Klinice, wracam do domu i zaistnieję inaczej.
Poczułam się zagrożona w moim Królestwie. Czytam wielkich romantyków. Może to jest na teraz jakieś wyjście.
Tak słonecznie dzisiaj, przecież to lato. Kwitną moje herbaciane róże.
Moje życie – jedno wielkie, niedokończone samobójstwo. Pisanie jest szaleństwem, ale nie jest obroną przed obłędem. Najtrudniejsze słowo – przepraszam. Nie wszystko jest poezją – umieranie nią nie jest.
Czuję się jak ptak przebity w locie – spadam, a siły ciążenia działają w przeciwnym kierunku.
Jestem zmęczona, po prostu zmęczona wszystkim. Za dużo było tego i zdaje mi się, że minęło już osiemdziesiąt lat, a może sto, gdy zaczęłam wchodzić w życie. Wydaje mi się, że byłam szczęśliwym małym dzieckiem. Dlaczego później tak się wszystko potoczyło?
Byłam u psychiatry, on mnie nie rozumie, ja nie rozumiem siebie. My nie rozumiemy, dlaczego jedno drugiego nie rozumie. Kim jestem po lekach? Kim jestem bez leków?
Wyjechałam za miasto. Czułam, że mogę zawędrować pod Szczyt i wtedy pogrążę się, zaćpam i nic więcej nie będę mogła uczynić dla siebie.
Samotność jest zniewalająca, zabija miłość, zabija osobowość. Te wakacje są koszmarne. Doprawdy nie wiem, dlaczego nie wyjechałam gdzieś nad morze, na jeziora, łąki.
Co noc śni mi się wielka strzykawka, która goni mnie po ulicach Częstochowy i nabija na igłę jak serdelek, a krew spływa do ścieku. I czuję zapach opium w moim pokoju.
Daj mi chociaż kawałek dłoni, jeżeli mi całej nie możesz dać. Spróbuj, może ci się uda. Nie uciekaj.
Daj mi cień szansy.
Poświatę cienia.
Poświatę siebie.
Kawałek siebie.
Ból istnienia jest do wytrzymania. Nie do wytrzymania jest ból nieistnienia.
Psychiatra boi się skierować mnie do szpitala. Ma rację, to koniec mojej psychologicznej „kariery”.
1. Wziąć leki.
2. Oddać książki.
3. Pozbyć się rzeczy zbędnych.
4. Napisać nowe wiersze.
Uczyniłam to, by nie uczynić tamtego. Więcej grzechów nie pamiętam.
Jestem w klinice w Katowicach. Nie uciekam, nie krzyczę, pozwalam podłączyć sobie wszystko. Trzeba przetrzymać w półśnie to dziwne stworzenie w danej materii, półświadome, uśmiechnięte do innych chorych. Mózg gna jak tabun oszalałych, dzikich koni, ucieka przed ponownym uwięzieniem.
Zdradziłam lekarzowi tajemnicę – nie istnieję i jestem lękiem. Nie wie, jak mnie traktować? Jak psychologa czy świra…
Przyglądam się dziewczynie chorej na SM, walczącej codziennie o nowe siły. Nie chodzi, każda czynność jest bohaterstwem. Codziennie czeka na męża, który zajmuje się nią z całkowitym uwielbieniem.
Nigdy tutaj nie powrócę jako pacjentka. NIGDY.
Wypuszczono mnie z kliniki. Czuję ból zęba i to jest realne. Cezar położył pysk na mojej tętnicy szyjnej i wsłuchiwał się w tętno, jakby nie wierzył, że wróciłam do domu.
Читать дальше