Napadła mnie złowroga myśl, do której powinnam się przyzwyczaić, lecz nadal się dziwię, że można zabić siebie jednym tchnieniem w lustro.
Piszę, czytam. Czytam, piszę, by przetrwać siebie, przyjrzeć się sobie.
Sny – mary – cmentarze i śmierć. Głupie uczucie, że już czas na mnie, a ja nie jestem przygotowana, mimo że trwam w śmierci od dawna. Anno, wiesz, to bardzo trudne.
Mama czuwa, lęka się, bym sobie czegoś nie zrobiła. Jak zwykle doskonale wyczuwam jej obawy, ale nie mogę jej uspokoić.
Nigdy nie można odkryć się do końca. Im więcej wiem, tym więcej nie wiem. Nadmiar wiadomości budzi tysiące wątpliwości, które nigdy by nie powstały, gdybym milczała.
Cisza na oceanie.
Odratowano mnie w klinice, spokojnie, tak jak w poprzednich latach, bez zbędnych pytań, bez zdziwienia nad moim szaleństwem.
Ja także się nie dziwiłam.
Nie zatrzymano mnie. Proszono, bym następnym razem sama się; zgłosiła wcześniej, bo pogotowie może nie zdążyć, w wielkim miastach często przyjeżdża za późno.
Samotne umieranie jest lepsze niż samotne przeżywanie. Chciałabym jedynie nazwać to, co bezimienne.
To niemożliwe, on mnie nie zrozumie, kiedy ja nie jestem w stanie pojąć na codziennych ścieżkach i nieistniejących wizjach fantazji.
Moja zmienność w reagowaniu na świat zadziwia mnie.
Wilk liże rany przed wyruszeniem w step. Nie potrafię nadal pomieścić się w tej rzeczywistości. Nie potrafię spać. Każdy szmer nocy urasta do monstrualnych rozmiarów. Powiew wiatru i krople deszczu stają się żywiołem nie do opanowania.
Dziewczyny z roku nie rozumieją mojej obsesji śmierci. Dla nich życie jest świętością. Czuję w ich gestach potępienie, lęk. Popełniam świętokradztwo. Zapominają, że nie mogą mnie osądzać – to takie grzeszne.
Śmierć jest kolejnym koniem, którego dosiadamy.
Powracam w świat realny, badam pacjentów do pracy magisterskiej na oddziale psychiatrycznym w Częstochowie. To niepojęte, ale jest pani Zosia, całkowicie rozkojarzona, śpiewa tajemne pieśni.
Zaczynam siwieć. No cóż, czas zatrzymuje się jedynie w marzeniach.
Wystawiam kolce, chociaż czuję, że ta osoba bardzo chce mi pomóc i rozumie, że siła to maska, a ja potrzebuję dużo ciepła. Głaskając mnie można się zranić.
Noc halucynacji. Dlaczego są to zawsze szybko przeobrażające się potwory?
Dziewczyny w akademiku miały pretensje, że za wcześnie chodzę spać, gaszę radio, zamykam okno. Nie potrafiłam im wytłumaczyć, że biorę neuroleptyki, które ścinają mnie z nóg, a otwarte okno powoduje kolejne zapalenie płuc.
Chyba nie potrafiłyśmy się porozumieć w odpowiednim momencie. Grałam silną, skąd miały wiedzieć, że wieczorami padam bez tchu, z pękającą głową, z marzeniem o idealnym spokoju, by przetrzymać siebie i kolejny rok studiów. Cały czas byłyśmy jak mijające się orbity nieznanych planet.
Wyprowadziłam się z akademika, dojeżdżam na zajęcia z domu. Kiedy zamykam się w Twoich ramionach, ukołysana w bezsenny czas, koszmar oddala się i mogę uśmiechać się przez sen. To niepojęte, ile można uczynić dla drugiego człowieka.
Patologia w zapisie EEG mojego mózgu tłumaczy lekarzy jedynie przed nimi samymi. Ale żaden z nich nie rozumie mego rozwoju. Dla nich patologia jest ostatecznym wyrokiem, nie są w stanie zobaczyć całości. Ty też. Basiu, nie dajesz im żadnych szans.
Ktoś się o mnie boi, że pewnego dnia wybiorę śmierć i nikt mnie nie powstrzyma.
Pojechaliśmy pod Warszawę na nasze praktyki z psychoterapii.
Zbyt długo na Ciebie czekałam. Moje marzenia spełniają się z kosmicznym opóźnieniem, ponieważ nie wierze, że nie istnieje większa prędkość od prędkości światła. Dobrze jest myśleć, że TAM wzrastamy do minus nieskończoności. Antymateria.
Rano mamy zajęcia z jogi, bieg transowy i medytacje. Praca z ciałem jest cudowna. Powracają wspomnienia o karate, wtedy potrafiłam pomimo choroby wziąć swe ciało we władanie.
W grupie czuję, że znowu uciekam do szklanej kuli. Obrastam nieznaną siłą, która nie pozwala mi na kontaktowanie się z drugim człowiekiem na poziomie uczuć.
Powróciłam do palenia papierosów. Napięcie rozrasta się wewnątrz mnie niczym złośliwy wrzód i trzeba je wypalić. Nie jest to optymalna metoda dla mego serca, ale teraz nie potrafię inaczej zagłuszyć skowytu, który mnie wypełnia, gdy widzę płacz na wcześniej obojętnych twarzach.
Ofiarowałam komuś jedynie swoje dłonie. To tylko wystawało spod szklanej kuli. Chyba nie zostanę wieczną zmarzliną?
Jestem obok ciała. Unoszę się nad nim, rozluźniam, wiruję, dotykam. Zaczynam czuć ciepło wokół oczu jak ślepiec, który nagle poczuł wschód słońca.
Dzisiaj odeszłam od grupy. Nazwano mnie tchórzem.
Pojechałam do Warszawy na Stare Miasto. Chciałam, by wchłonął mnie kamień, na którym usiłowałam utrzymać równowagę. To jest idealny stan zawieszenia.
Cieszy mnie wiosenny deszcz. Cezar pachnie zmokłą kurą, wtulam się w jego futro.
Mijam się ze sobą, ze swoim ciałem. Nie ufam innym, bo nie ufam sobie.
Tłum mnie osacza. Moje zwierzę boi się naporu ludzi. Życie przecieka mi przez palce. Tylko te zapisane strony wytrzymują z tobą, Basiu. Nie pozwalasz być w tym życiu samej sobie. Uciekasz, wciąż uciekasz przed własnym cieniem, który i tak zaciska ci pętlę.
Gorzej bywało, czołgałaś się i udawało ci się. Podnieś się jeszcze raz. To takie proste odejść, na to zawsze będzie czas.
Przekonaj samą siebie, mały psychologu, daj sobie jeszcze jedną szansę. To idiotyczne tak po prostu teraz zgładzić się i nic więcej.
Wzbudzam dystans poznawczy wśród znajomych. Nie pasuję im do żadnego obrazu – ani dobra, ani zła, ani formy pośredniej. I oni negują moje istnienie. Odkrywają w mojej sile wielką wrażliwość i chwała im za to.
Wsłuchując się w stukot pociągu z Katowic do Częstochowy, planowałam samobójstwo. To znaczy nie ja planowałam, tylko jakaś natrętna, obca myśl wciskała się we mnie jak ostry strumień wody w wolne ujście. Jak długo można jej oczekiwać? Jak długo można pragnąć jednego zastrzyku morfiny lub heroiny, lub czegoś o podobnym działaniu? Jak długo można być niewolnikiem? Jak długo można z tym żyć?
Ty nie będziesz, Baśka, psychologiem. Ty będziesz cierpieć z nimi wszystkimi – z tymi, co czują i widzą więcej, tak jak Ty.
Bezsenność sprowadza mnie do parteru. W takiej pozycji zawsze trzeba było zabić przeciwnika. A teraz leżę i nikt nie chce mnie dobić i bardzo dobrze, bo nie byłoby mu to wybaczone.
W Poradni Zdrowia Psychicznego jest łagodna przemoc w imię pomocy, z której druga strona musi skorzystać. Żyję tak, jakby wisiał nade mną zastygły wyrok, który sama na siebie wydałam.
Читать дальше