Chowam dokumenty i kartki z telefonami, Piotruś zarzuca sobie torbę na ramię i idzie w kierunku domu. Podążam za nim.
– Cześć Grzesiu! – krzyczy zza płotu Krzyś. – Cześć – odkrzykuje Grzesiek i podchodzi do płotu, bo przecież nigdy za dużo czasu na rozmowy z kumplem.
Wbiegam do domu, koty pryskają spod nóg, otwieram drzwi do sypialni.
– Piotruś, tu będzie twój pokój, twoje biurko, opróżniłam ci trzy półki w szafie na ubrania. Ręczniki duże czerwone są twoje. W łazience ta półeczka z prawej strony będzie twoja, OK?
– Spoko ciociu – mówi Nieletni i odwraca się do mnie tyłem. – Mogę sobie trochę pograć na komputerze?
Komputer. No cóż. Może.
– Kochanie, pocałuj mamę! – krzyczy Agnieszka. – Bujaj się – mówi Nieletni, zupełnie jak jego ojciec nieodrodny, i podchodzi do matki bez kurtki. Agnieszka całuję Nieletniego, a Nieletni ociera twarz rękawem, ale w dłoni już ściska jakieś dyskietki.
– To mogę ciociu?
– Możesz kochanie. Nikomu nie otwieraj, wracam za godzinę.
– Spoko ciociu – mówi Piotruś i wchodzi do domu, a ja z drżeniem serca wsiadam za kierownicę pięknego nowego samochodu.
I tak zaczyna się zupełnie nowy etap w moim życiu.
We wtorek zwlokłam się z łóżka o wpół do siódmej i próbowałam obudzić Piotrusia. Nie lubię spać na kanapie w salonie, bo jest niewygodna.
Wstawaj, już wpół do siódmej – powiedziałam najłagodniej, jak umiałam.
Już wstaję – odpowiedział Piotruś, a ja pomyślałam sobie, że nie będzie tak źle. Tosia w ogóle nie wstawała, posuwałam się do tego, że oblewałam ją wodą.
Wróciłam do kuchni i nastawiłam wodę na herbatę, wyjęłam masło z lodówki. Nasłuchiwałam, czy coś się rusza, nie mogę przecież wchodzić do pokoju jakiegoś mężczyzny, choćby miał dwanaście lat! Pokroiłam chleb, zrobiłam dwie porządne kanapki, zapakowałam w folię. Za drzwiami cisza. Zapukałam delikatnie, nic. Weszłam. Piotruś spał jak zabity. Potrząsnęłam go za ramię.
Wstawaj kochanie, jest za piętnaście siódma!
Już wstaję – powiedział Piotruś i spojrzał na mnie nieprzytomnie.
Spuść nogi z łóżka – powiedziałam jako wytrawny znawca dziatek wysyłanych do szkoły. Nie letni posłusznie wysunął nogi.
Już jestem obudzony.
Czekam ze śniadaniem. Idziesz do łazienki?
Idę – powiedział Piotruś.
Wypuściłam Borysa, który ze zdziwieniem przyglądał się otwartym drzwiom na ogród. Nigdy w nocy go nie wypuszczałam. Na wschodzie jaśniało. Koty nawet nie podniosły głów. Zrobiłam sobie i Nieletniemu herbatę i poszłam do łazienki. Tosi nie można wyrzucić rano z łazienki, ale chłopiec to chłopiec. Pewno szybko umył twarz, i to wszystko. Weszłam pod prysznic, wysuszyłam głowę, ubrałam się, było piętnaście po siódmej.
W kuchni nieruszone śniadanie i cisza w domu. Wpadłam, nie pukając, do pokoju Nieletniego. Spał jak zabity ze spuszczonymi na podłogę nogami.
– Piotrek! Jest wpół do ósmej – krzyknęłam rozpaczliwie.
Poderwał się i spojrzał na mnie z wyrzutem.
– Dlaczego mnie tak późno budzisz?
Naprędce zapakowałam mu do torby śniadanie i wyprowadziłam samochód za bramę. Była za dziesięć ósma. Kiedy się wycofywałam, zamachała na mnie Ula, która biegła do kolejki:
– Tylko jedno światło ci się świeci z tyłu!
Psiakrew, nienawidzę nowych samochodów, w których natychmiast coś wysiada, jak człowiek się cofa. Bez świateł stopu jestem jak kaleka, już nie wspomnę o mandacie, odpukać, ale o tych cholernych idiotach, których pełne są drogi, o facetach, którzy polują na bezbronną kobietę, zwłaszcza na kobietę w nie swoim aucie! Którzy nie zauważą, że będę hamować i wjadą mi w kuper! Bo są zagapieni i senni! I mogą nie zauważyć jednego światła!
Wysadziłam Nieletniego przed szkołą, powiedziałam, że będę punktualnie o trzeciej, żeby na mnie i czekał, i ruszyłam prosto do warsztatu, którego adres zostawił mi Grzesiek. Nie muszę dodawać, że ten warsztat był na dalekich przedmieściach, żeby mi nie było zbyt łatwo. Wpadłam do salonu i krzyknęłam, że samochód na gwarancji, a już się zepsuło światło i proszę, żeby natychmiast coś zrobili.
Zza biurka wyszedł przystojny młody człowiek i zapytał, czy jestem właścicielem. Nie, właścicielem nie, ale użytkownikiem samochodu swojej własnej kuzynki, która razem z samochodem zostawiła mi dziecko i nie ma mowy, żebym ten samochód im zostawiła na cały dzień, mieszkam na wsi, pracuję w mieście, mam dosyć zepsutych samochodów i na pewno nie kupię sobie tej marki, choć przyjemnie się jeździ, i dziwię się mojej kuzynce, która namawiała męża, żeby ten samochód kupić…
Powiedziałam to wszystko jednym tchem, żeby przypadkiem mi nie przerywał, i potraktował mnie poważnie. Przystojny mężczyzna wziął ode mnie kluczyki i udał się do samochodu. Dochodziła dziesiąta. Właśnie za chwilę zaczynało się kolegium, na którym miałam być.
Które światło nie działa? – zapytał spokojnie.
Z tyłu – powiedziałam mniej spokojnie.
Ale które? Cofania, stopu?
I tu właśnie zawsze, ale to zawsze ogarnia mnie wściekłość. Gdybym jednocześnie mogła być z tyłu samochodu i za kierownicą, to bym wiedziała! Ale nie mogę! Więc skąd mam wiedzieć, które?
– Jedno z tylnych – powiedziałam uprzejmie. – Mogę wsiąść i pojechać, a pan niech spojrzy, bo mnie będzie jednak trudno.
To skąd pani wie, że nie działa?
Sąsiadka mi powiedziała! – jęknęłam. – Przyjaciółka! Zatroskana! Która nie chce mojej śmierci, mi powiedziała! Może pan to naprawić?
Przystojny pan wszedł do samochodu, podjechał pod błyszczącą bramę i powoli cofał. Paliły się dwa czerwone i jedno białe. Ula miała rację.
Po czym podjechał do mnie i oddał mi kluczyki.
– Wszystko w porządku – powiedział – pani przyjaciółka się pomyliła.
Nie pomyliła się, ty durniu! To ty jesteś ślepy! Wy wszyscy niedbale pracujecie i narażacie cudze życie! W tej chwili oddawaj pieniądze za samochód! Jesteście fatalną marką i dosyć tego robienia konsumentów w konia!
Otworzyłam oczy.
– Paliło się jedno, sama widziałam – zaprotestowałam wyniośle.
– W tym modelu jest jedno światło cofania. Czyli palą się wszystkie. Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Polecamy się na przyszłość.
Uśmiechnęłam się niemrawo i szybko wsiadłam do samochodu. Pan patrzył za mną i w jego wzroku nie było nic dobrego.
W redakcji wylądowałam po kolegium. Zdjęłam płaszcz w pokoju dziewczyn i pobiegłam do sekretarki. Tekst dzielnie dzierżyłam w dłoni, rzuciłam zdawkowe „cześć” Jadze i wpadłam do gabinetu Naczelnego. I pierwszą osobą, na którą się natknęłam, był Artur Kochasz.
Pana Artura Kochasza poznałam tydzień temu. Wychylił się z gabinetu Naczelnego z cudownym uśmiechem na ustach – wtedy, nie dzisiaj – i wyciągnął do mnie rękę.
Miło mi panią poznać, jestem – był wyraźnie rozbawiony – Artur Kochasz. Pełniący obowiązki na razie.
Ja do Naczelnego. – O mały włos i byłby mnie rozbawił.
Nie ma, nie ma, nieobecny na razie. W czym mogę pomóc?
Pomóc to mi może Tosia, obierać ziemniaki na przykład, i czego, niestety, nie robi, bo przecież ma maturę w tym roku.
Poza tym pełniący obowiązki?
Naczelny wrócił, teraz zobaczyłam go za plecami Kochasza i zrobiłam minę skruszoną.
Pan Kochasz i Naczelny również spojrzeli na mnie wzrokiem, który nie wróżył nic dobrego.
– Pani Judyto…
Korki – wyszeptałam.
Читать дальше