Jest wieczór. Borys leży przed kominkiem, w którym się przestało palić. Ja jestem spocona, oba koty na mnie leżą i wyciągają ze mnie chorobę. Postanawiam zadzwonić do Uli, może Tosia poszła do Agaty. Dzwonię do Uli z drżeniem serca.
– To j a, Judyta…
– O Boże, jak dobrze, że dzwonisz – Ula mi chlipie w telefon – myślałam, że już nigdy się do mnie nie odezwiesz…
Robi mi się miękko w okolicach serca. Przecież Ula naprawdę nie chciała mi zrobić krzywdy. Po prostu nieszczęśliwy zbieg okoliczności. I tyle.
No co ty, Ula – charczę w telefon, nie wzięłam po południu lekarstw i to słychać. – Nie gniewam się już… po prostu musiałam ci to wszystko powiedzieć…
Co ty, chora jesteś? – Ula się niepokoi.
Trochę, czy jest u was Tosia?
Zaraz do ciebie przyjdę – krzyczy Ula i nie słyszę, czy jest Tosia u nich, czy nie.
Ula zrobiła mi podwójną herbatę z poczwórną cytryną, wyściskałyśmy się mimo zapalenia płuc, przecież nie może być tak, że nas jakiś głupi Eksio rozdzieli, rozkłóci i zepsuje naszą przyjaźń. Właściwie to dobrze się stało, bo mogłam wszystko Uli powiedzieć, a tak pewno nie byłoby okazji. Może z przyjaźnią jest tak jak z miłością, to, co nas drażni, nie może być odsunięte na potem? W każdym razie dobrze, że Ula jest.
Kiedy zostaję sama, dzwonię do Jakuba, ale nie widział się dzisiaj z Tosią. Potem dzwonię, bardzo oględnie, do rodziców, ale również nic nie wiedzą. Potem dzwonię do Eksia, odbiera Jola, że nie, oczywiście Tosi u nich nie ma, a gdyby była, to przecież bym wiedziała, prawda?
Nieprawda.
Nie będę się niepokoić ani denerwować. Nie jest tak strasznie późno, a Tosia na pewno nie chciała mnie budzić. Nie muszę jej sprawdzać ani kontrolować. Wyszła gdzieś na moment i zaraz wróci.
Wlokę się do łóżka ze słuchawką w ręce, Borys idzie za mną. Idzie to dużo powiedziane. Wiem, że nieuchronnie nadchodzi ten moment, kiedy wezwę Mańkę i odprowadzę Borysa tam, gdzie żadne psy nie cierpią, gdzie będzie sobie mógł do woli biegać, wcinać w tajemnicy przed innymi psami kocie żarcie i nikt mu z tego powodu nie zrobi awantury, ani go nie wyśmieje. Borys kładzie łeb na kołdrze, patrzy na mnie, podnoszę mu tylne nogi, niech leży, póki jeszcze jest.
Owijam się kołdrą i ssę tabletkę od bólu gardła. Dopiero jak przestaję się mościć, dochodzi do mnie dźwięk telefonu i w słuchawce słyszę najukochańszy głos na świecie, pełen miłości i ciepła:
– Jutka? Jutka, straszny ze mnie kutas, straszny ze mnie idiota, co? Zatyka mnie.
– Tosia się porzygała. Co ona jadła? Obawiam się, że nie nadaje się do powrotu kolejką. Mogę ją przywieźć? Jutka? Jesteś tam? Moja wiertarka chciałaby cię zapytać, czy masz dla niej miejsce w swojej szafie…