– Cieszysz się, że przyjechałam?
– Mogłaś napisać.
Odsunęła się. – Mogłam, gdybym wiedziała, że przyjadę. Odprowadzałam ojca na Gare de Lyon. Godzinę później był pociąg do Tuluzy. W Tuluzie zrobiłam zakupy – odkleiła metkę z dżinsów. – Wyjechałam bez niczego. Spóźniłam się na wieczorny pociąg do Tarn, tutaj z dworca ktoś mnie podwiózł – zabrakło jej tchu. Nie chciała, żeby Julian jej przerwał. Powtarzał, że jest nierozsądna, kieruje się impulsami. Przed wyjazdem wysłuchała kazania: charakter to instynkt osobowości. Instynktu nie da się zmienić, co najwyżej zaspokoić.
Nie obchodziły ją mądrości Juliana. Gdy leżeli razem w łóżku, poniewierały się obok zdjętych pospiesznie ubrań. Kochała go, jej instynktem była miłość. Charakter? Zmieniała się na żądanie. Już jest inna niż przed chwilą. Rozsądna.
– Zostanę dwa, trzy dni. Nie musisz się mną zajmować, bardziej zależałoby mi na…
– Zjedzmy śniadanie – powiedział stanowczo.
Nagła powaga Marii mogła być wstępem do ważnej rozmowy, kończącej się zwykle niczym. Ona z zapuchniętymi oczyma, triumfująca, że udało się jej wyżebrać ochłap uczuć. On -rozczulony litością, zły na siebie, pragnący spokoju. Od dawna kłamała, zdradziła go. Był tego pewien, chociaż nie miał dowodów oprócz pożądania, z jakim patrzyła na tamtego faceta w dyskotece. Tandeciarza-poetę, zgrywającego się na Jima Morrisona. Gdzie zaczyna się zdrada? W dotyku, pocałunku, pod skórą? Jej pożądliwe spojrzenie na tamtego zostało w Julianie. Przepaliło się w zazdrość. Według Marii wszystko sobie uroił. Ale on nie wymyślił Marii. Stała przed nim, gotowa skłamać i zapomnieć. Śmiać się, by zaraz płakać, mieć tysiące pomysłów i jedną pewność: naprawdę kocha jego.
Zeszli do refektarza. Usiedli za drewnianym stołem. Jedzący łamali się chlebem. Młodziutkie zakonnice w białych szatach, dziewczyny i chłopcy także na biało. Maria znała ich z oschłych listów Juliana. Pośrodku diakon, jego żona i córka. Dwie rodziny z małymi dziećmi w rogu sali.
– Furtiana już poznałaś – szepnął Julian. – Dobry, baskijski chłop, tylko porywczy. Na-krzyczy, później ciężko żałuje i leży plackiem w kaplicy.
– Obudziłam go, ale był miły.
– Lunatykował. Wyrwany ze snu Bask zostaje z wściekłości terrorystą.
Julian zamilkł, modlił się nad chlebem.
Maria spojrzała na drewnianą figurę świętej, zawieszoną pod kamiennym sklepieniem. Spływały z niej barokowe flaki. Nie cierpiała tego stylu, poskręcanego z nadmiaru świętości.
– Bracia i siostry – diakon da! znak odejścia od stołu. – Wieczorem adoracja Najświętszego Sakramentu. Jeszcze ogłoszenie parafialne. Moi drodzy, skończyły się zapasy herbaty. Jest kawa. Nie upadajcie na duchu, jej nie zabraknie. Kawę pobłogosławił dla chrześcijan Klemens VIII. Amen.
Z białego pokoju Marii, poprzecinanego drewnianymi belkami, widać było lawendowe wzgórza. Fioletowy zapach ich świeżości osiadł wieczorem na meblach, wykrochmalonej pościeli wielkiego loża. Leżąc, Maria widziała żarówkę, wystającą z lampy. Kropla światła pęczniała w szklanej bańce. Skapywała łzą. I znowu rosła, zbierała się na końcu rozżarzonego drucika. Spadała ciężko z mokrych rzęs. Maria płakała. Nie została w kaplicy na wieczornej mszy. Kręciło się jej w głowie od kadzideł i łez. Nie widziała Juliana miesiąc. Dzielące ich dni ułożyły się w warstwy milczenia. Pytaniami wytrącała go nie z ciszy, lecz rozmowy, toczącej się w jego głowie: „Trudno utrzymać trzydzieści osób z jałmużny i darów. Są młodym klasztorem. Dwadzieścia lat – to niewiele. W innych klasztorach podobnie: problem z pieniędzmi i świętością. Jest święty – to są pieniądze z cudów i pielgrzymek."
– Strasznie tęskniłam, wiesz? – Maria złapała go za rękaw lnianej koszuli. – Bądźmy znowu razem.
– Chcesz złożyć miłość na ołtarzu wiary rzymskokatolickiej? Zarżnąć ją w tradycyjnej ofierze? – dotknął jej czoła, mierząc temperaturę.
– Nie błaznuj.
– Ja? Twoja matka uważa, że kobieta bez wad jest kobietą bez pieniędzy. Czy jesteś już wystarczająco bogata? Będziesz po skończeniu studiów?
– Przez ten miesiąc przemyślałam wszystko. Dużo czytałam – najchętniej zasłoniłaby się książkami przed jego ironicznym spojrzeniem. -W przyjaźni przyciąga nas podobne. W seksie podnieca obcość. Miłość jest jednym i drugim. Pragnieniem podobieństwa i różnicy – dokończyła niepewnie. To on miał wyłączność na rację. Intelektualista, pouczający dentystkę. Bała się wygłupić, usłyszeć, że bredzi. Próbowała wedrzeć się w jego świat wytrychem słów. Czułość zatrzymywała się za oddzielającą ich szybą. Zosta-
wiała na szkle rozmazane ślady pocałunków, zacieki łez.
– Mario, po co przyjechałaś?
– Po ciebie. Po nas.
Weszli do pracowni malarskiej. Anzelm werniksował chyba setnego anioła do przyklasztornego sklepu. Naklejał na deski reprodukcje, wygładzając je muśnięciem lakieru.
– Widzicie? – wyjął pokrojony pień jałowca. – W samym środeczku jest punkt, ziarenko, z którego rozeszło się falami echo życia -pogłaskał skaleczonym palcem słoje żywicznego drewna.
– Widzicie? – Julian przedrzeźniał Anzelma, gdy wyszli z warsztatu. – Każdy ma swoje prawdy. Ty dzisiaj wygłosiłaś swoją o miłości i przyjaźni. Anzelm powtarza jeszcze, że pierwsza komórka, z której powstało życie, podzieliła się na pół, bo pękła z pychy.
– Zawsze zachwycałeś się mędrkowaniem.
– Myśleniem. Nie efekciarskim aforyzmem, odganiającym myślenie.
Nie chciał rozmawiać. Najchętniej oprowadzałby ją w milczeniu po klasztorze, uchylając różne drzwi. Pokazywał ludzi, pochylonych nad kadzią z zaczynem chleba, sadzących kwiaty w ogrodzie, szorujących posadzkę w kaplicy. On sam pracował przy reperacji muru. Łatał kamieniami dziury. Z jednej strony zmurszałego ogrodzenia był klasztorny ogród, z drugiej – porośnięte zżółkła trawą i ziołami strome wzgórze.
Diakon podszedł do samotnie stojącej w ogrodzie Marii. Przyniósł jej szklankę wody.
– Mam na imię Filip.
– Maria.
– Cieszę się, że mogę cię poznać. Julian opowiadał o tobie.
– Myślałam, że wyjechał, żeby o mnie zapomnieć – przekornie patrzyła mu w oczy.
– Miłości się nie zapomina. Wiem coś o tym.
– Miłości do Boga, czy ludzi? – Maria nie była pewna, o czym rozmawiają. Diakon przemawiał z łagodnością, ujmującą zwykłym słowom ich przyziemnego ciężaru.
– Jedno drugiemu nie przeszkadza. Świat stworzył Bóg, dlaczego dzielić jedność? W naszej wspólnocie są kobiety, mężczyźni, rodziny. Modlimy się po hebrajsku i francusku. W piątki odprawiam drogę krzyżową i szabat. Nie trzeba rozdzielać tego, co może być razem.
– Czy Julian powiedział, że jestem protestantką?
– Tym serdeczniej przyjmiemy cię do naszej wspólnoty.
– Katolickie miłosierdzie zamiast protestanckiej zasługi? – uśmiechnęła się porozumiewawczo.
Filip zerwał brzoskwinię.
– Nie myśl, że kuszę cię słodkim owocem – podjął żartobliwy ton – ale skosztuj słodyczy z ogrodu ekumenizmu, Mario.
– Filipie, mam przeczucie, że przez ekumenizm rozumiecie nawrócenie na katolicyzm -gęsty sok oblepił jej palce.
– Dobre?
– Bardzo.
– Widzisz, po owocach poznacie ich. Mario, do niczego cię nie namawiam. Jesteś naszym gościem. Pracuj z nami, jeśli masz ochotę, a gdybyś potrzebowała przewodniczki duchowej, siostra Daniela służy ci pomocą.
Читать дальше