Bo Istota kocha ten cały śmietnik, zamiast kochać nas.
Opamiętajmy się troszeczkę.
Jeśli zaczniemy ujawniać naszą nienawiść na każdym kroku, wcześniej czy później stracimy naszą Istotę, która w żaden sposób nie wytrzyma z nami.
Szczególnie, jeśli potniemy nożyczkami marynarkę, wrzucimy do pieca walory, rozbijemy w drzazgi komputer… Niech nas ręka boska przed czymś takim broni1
Z dwojga złego dokonajmy w głębi duszy przełomu i spróbujmy zaprzyjaźnić się z obrzydliwymi przedmiotami.
Trudne potwornie, ale skuteczne.
Pieczołowitość, z jaką potraktujemy ukochany przedmiot Istoty, spowoduje, że część uczuć przeniesie się na nas…
Mamy tu na myśli część, dotychczas ukierunkowaną niewłaściwie… i tym sposobem stratę poniosą przedmioty, a nie my. My okażemy się bóstwem bezcennym.
Zazdrość patologiczna, z reguły nieuzasadniona z łatwością wpędzi do grobu nas, naszą istotę i całe nasze otoczenie. (Nas na końcu, bo gdybyśmy padli wcześniej, reszta by ocalała.) Załóżmy, iż, jakiejkolwiek płci jesteśmy, naturę mamy monogamiczną, temperament przeciętny, pracujemy ciężko i nie w głowie nam jakieś tam głupie ekscesy Powiedzmy, że: a. Na zakończenie leczniczych wysiłków ostatnim tchem sobaczymy instrumentariuszkę – idiotkę, która sześć razy podała nam niewłaściwy przyrząd, które to sobaczenie opóźnia chwilę naszego powrotu do domu, b. walczymy ze sztormem na morzu przy przeciwnym wichrze, który się zerwał znienacka i opóźnia chwilę naszego powrotu do domu, C. Warcząc i plując, omawiamy scenariusz ze współtwórcą, który ma poglądy odwrotne od naszych i którego nienawidzimy przeraźliwie, przy czym kontrowersje nie do rozwikłania opóźniają chwilę itd…
d. Usiłujemy skłonić do zeznań zatwardziałego przestępcę, na którego patrzymy z najserdeczniejszym obrzydzeniem i którego kretyński upór opóźnia chwilę itd., po czym w domu wita nas rozhisteryzowane i zapłakane szaleństwo, które strasznym krzykiem zawiadamia nas, iż cały czas do tej pory spędzaliśmy na rozrywkach natury erotycznej i bez najmniejszego powątpiewania instrumentariuszka, współtwórca, przestępca, a możliwe że i wicher, są naszymi gachami i gaszycami.
Gaszyca – rodzaj żeński od gacha.
Nie, nie da rady, nie wytrzymamy tego.
My, z drugiej strony medalu…
No i co począć, skoro nas szarpie? Skoro natychmiast, kiedy tylko Istota zniknie nam z oczu, zaczynamy sobie wyobrażać Bógwico?
Skoro okropne obrazy pchają nam się natrętnie, a w dodatku na ekranie telewizora albo mąż zdradza żonę, albo żona męża, skoro w każdej książce oni gźą się ze sobą jak dzikie…?
Po pierwsze: Prawdopodobnie nie mamy co robić, więc może byśmy się zajęli, czymś pożytecznym.
Po drugie: Nie ma przymusu oglądania telewizji.
Po trzecie: Możemy czytać Kubusia Puchatka.
Po czwarte: Nic gorszego niż niepewność. Proszę bardzo, możemy naszą Istotę pośledzić i sprawdzić, czy przypadkiem jej wyjaśnienia nie są zgodne z prawdą.
Sposób wątpliwy.
Złośliwość losu sprawi, że szpital opuścimy przypadkowo w towarzystwie pani doktór pediatry, obojętnej urody, ale płci przeciwnej niż nasza, na przystani będzie czekać cudownie piękna narzeczona kumpla, dokumenty przestępcy przyniesie nam sekretarka komendanta, a zmierzając na spotkanie z współtwórcą akurat spotkamy Pawła Deląga. No i co?
Osoba silnie cierpiąca, zacięta i dysponująca wolnym czasem, powinna zatem oddać się temu miłemu zajęciu nie jeden raz, a co najmniej dwadzieścia razy.
Potem jej przejdzie, a co najmniej złagodnieje.
Potem znów zacznie.
Jeżeli naszej Istocie się nie chce i woli pożerać sama siebie podejrzeniami i zazdrością o wyimaginowane elementy (żywe i martwe, bo równie dobrze może to być ekspedientka w sklepie spożywczym, jak i automat w kasynie), przy czym nie słucha argumentów, upajając się własnym szałem, to znaczy, że Istota nam zwariowała i trzeba ją leczyć.
Albo uciekać na drugi koniec świata.
Z zazdrością typu: Bo jemu się zawsze wszystko udaje.
Bo na niej każda kiecka lepiej leży.
Bo on ma lepszy samochód.
Bo jej mąż kupił futro, a nam nie.
Bo on co chwila awansuje.
Bo jej za każdy występ więcej płacą itd. dajemy sobie spokój, ponieważ na myśl o takich doznaniach ogarnia nas zwyczajne zniechęcenie.
Nie zawracajmy głowy.
Podnieśmy swoje kwalifikacje.
Nauczmy się czegoś.
Zróbmy lepiej i więcej.
Schudnijmy.
A w ogóle weźmy się za coś, co naprawdę umiemy i róbmy to rzetelnie. Wtedy zaczną zazdrościć nam.
I nie ma tu co wytrzymywać z tymi lepszymi od nas i zatruwać sobie organizmu zazdrością. Szkoda naszego życia i zdrowia. Są lepsi, to niech są i niech im będzie. Kiepura też był od nas lepszy, także Maria Meneghini – Callas, także Fidiasz, także Szopen, także Mickiewicz, także Bolesław Chrobry…
Ogólnie biorąc, w szczytnym celu wytrzymania ze sobą nawzajem należy (co ponownie podkreślamy z naciskiem) pogodzić się z odmiennością cech, poglądów i upodobań naszej wybranej Istoty.
Na marginesie: Jeśli większość cech oraz wszystkie poglądy i upodobania my i nasza Istota mamy jednakowe, problem wytrzymywania w ogóle nie istnieje i nie ma o czym gadać.
Wskazane zatem jest: 1. Iść na kompromis.
W parzyste dni ustępuje nasza Istota, w nieparzyste my.
2. Polubić wady Istoty.
W pierwszych chwilach wybuchu uczuciowego jest to dość łatwe, a potem już wchodzi nam w nałóg.
3. Użytkować Istotę zgodnie z jej przeznaczeniem.
Nie będziemy zmuszać konia do pisania poezji ani poety do skakania przez rowy i płoty z siodłem na grzbiecie.
4. Zrobić sobie spis zalet Istoty od razu, na początku, bo później możemy zapomnieć, o co nam właściwie chodziło.
5. Nie wymagać od Istoty więcej niż od siebie.
Owszem, to najtrudniejsze.
6. Nie wymagać od Istoty tego samego, co od siebie.
Ta szafa do przepchnięcia, to dziecko do urodzenia, to myślenie racjonalne i logiczne… Też niełatwe.
7. Zastanowić się uczciwie, czy my sami wytrzymalibyśmy z tym, co znosi od nas nasza Istota.
8. Zastosować się ogólnie do rad, zawartych w niniejszym pouczającym utworze.
Nie chcemy tu nikogo wpędzać w depresję, ale czujemy się zmuszeni przypomnieć, że w naszym trudnym życiu istnieją jeszcze jednostki ludzkie, wymienione na samym wstępie. (Kto jednostek nie pamięta, niech zajrzy na pierwszą stronę.) Uprzejmie wyjaśniamy, iż nasza liczba mnoga nie pochodzi z megalomanii, tylko stąd, że autorka, występująca uporczywie w charakterze płci obojga, sama już nie wie, w ilu osobach istnieje.
Z mamusią i tatusiem w zasadzie najwięcej użeramy się w dzieciństwie i wczesnej młodości. Później łapiemy już jaki taki oddech i rozmaitym okropnościom możemy przeciwdziałać.
Nie da się ukryć, że najłatwiej z nimi wytrzymać, mieszkając oddzielnie.
Jeśli to szczęście udało nam się osiągnąć, grożą nam już tylko wizyty, nasze u nich i ich u nas.
Długość wizyt uzależniona jest ściśle od miejsca stałego pobytu.
Jeśli mieszkamy w Australii, a mamusia z tatusiem w Europie (albo odwrotnie), jasne jest, że nikt tu do nikogo nie będzie przybywał na parę godzin, tylko co najmniej na dwa miesiące, a może być i gorzej.
Jeśli mieszkamy w tym samym kraju, należy się liczyć z wizytami co najmniej trzydniowymi, a może być i gorzej.
Jeśli mieszkamy w tym samym mieście, w różnych odległych od siebie dzielnicach, wizyty dadzą się ograniczyć do jednego popołudnia, ale może być gorzej.
Читать дальше